Już dziś miała miejsce premiera nowego bloga, o dźwięcznym tytule "Smocza Melodia". Serdecznie zapraszam do czytania go, a tutaj krótki opis, o czym jest:
Wyobraź sobie, że przeniosłeś się do innego świata. Tym, co cię
zapewne zdziwi, choć nie koniecznie, może być fakt, że tam wszystkie
osoby maja tatuaże. Miłe kobiety, potężne gbury, czy też sam król!
Tak, dokładnie, król. Gdyż jest to świat, który można by nazwać
wzorowanym na średniowieczu. Ale co by to było, gdyby w takim świecie
zabrakło choć odrobiny magii?
Tą odrobiną magii w tym świecie są dwa, potężne smoki, strzegące
wspaniałego państwa Mevirii, położonego na brzegu Morza Zachodniego. Od
wielu, wielu lat strzegą one królestwa przed złem - wewnętrznym, jak i
zewnętrznym. Wiele osób chciało złapać te smoki, z różnych przyczyn,
jednak jak do tej pory nikomu się to jeszcze nie udało.
W tym oto świecie spotykamy naszych bohaterów. W pierwszym rozdziale
poznajemy Lazuli i Yrze, oraz Marę i jej towarzyszkę, cztery zupełnie
różne dziewczyny. To ich losy będziemy śledzić przede wszystkim, jednak
nie będą one jedynymi postaciami.~
http://smocza-melodia.blogspot.com/
środa, 14 sierpnia 2013
piątek, 28 czerwca 2013
Rozdział XXI
~Specjalna dedykacja dla Izy~
- Ty, Xain, jesteś następczynią tronu - wymamrotał w końcu wielkolud.
Przeszedł się kawałek, prosto do lasu. Tam przysiadł na ziemi i oparł się plecami o pień drzewa. Antoni ruszył zaraz za nim. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego. Wręcz przeciwnie. Zachowywał się tak, jakby o wszystkim wiedział. Xain dołączyła po paru chwilach.
- Ale... Ale jak?! - spytała, siadając naprzeciwko Dwayne'a po turecku.
- Twój ojciec był królem dość krótko. Widział, że w kraju dzieje się źle, postanowił więc oddać władzę komuś innemu, gdyż sam sobie nie radził. Razem z żoną przenieśli się więc na wieś, a na zamek przyprowadził swojego kuzyna. Byli bardzo podobni, a że szlachta i tak jest tępa, to nigdy nie dowiedzieli się, co zaszło.
- Czyli... Ja jestem księżniczką, a Narwin to mój kuzyn? - spytała, jakby chciała się upewnić tego, czy aby dobrze usłyszała.
- Dokładnie.
Z miasta zaczęły dochodzić dziwne dźwięki. Jakby trwały tam ćwiczenia wojsk. Te same odgłosy dochodziły i z przeciwnej strony. Towarzysze nie zwrócili jednak na to uwagi, choć dźwięki na prawdę można było porównać do tych, które słychać zaraz przed wojną.
- To w takim razie... Mój ojciec był królem... - wymamrotała sama do siebie, po czym prawie krzyknęła do wielkoluda: - A niby skąd ty to wszystko wiesz?!
- No cóż... Ja byłem królem - westchnął.
- DO ATAKU! - krzyknął ktoś. Ewidentnie dźwięk ten pochodził z drogi przed bramą.
Wszyscy poderwali się na równe nogi, oprócz Dwayne'a, któremu zajęło to trochę więcej czasu, i popędzili w stronę, z której ów krzyk pochodził. Zobaczyli tam dwie armie. Na czele jednej z nich stał król. A drugiej... Cóż... Tych Xain rozpoznała od razu - Bunt.
Antoni... Ten gdzieś się zgubił. A dokładniej zniknął zaraz po wyznaniu Dwayne. Nie on był jednak głównym obiektem zainteresowań.
Xain nie mogła uwierzyć w to, że coś takiego mogło jej umknąć. To nie wyglądało na zwykłą potyczkę. Był tu król! To już była wojna. Tylko dlaczego Ruch Oporu wyruszył bez jej zgody. Mogli jej chociaż powiedzieć. Poinformować ją. Zadowoliłoby ją nawet krótkie: "Idziemy na wojnę, nie martw się" czy coś w ten deseń. Albo tak jej się tylko wydawało.
Obie armie ruszyły na siebie, robiąc przy tym bardzo dużo hałasu. Wszystko działo się tak szybko... Dwayne złapał Xain za ramię i potrząsnął ją lekko. Odwróciła głowę w jego stronę.
- Musisz wypowiedzieć życzenie. Już! - krzyknął, rzucając w jej stronę medalion i książeczkę.
Dłonie trzęsły się jej ze zdenerwowania. Przyłożyła medalion do tomiku. Otworzyła go. Dwayne zerknął jej przez ramię. Oboje bardzo się zdziwili, gdyż książeczka... była pusta.
- Kurwa mać! - Gwałtownie zamknęła tomik. Zamachnęła się i chciała nim rzucić prosto w nacierające na siebie wojska, ale wielkolud złapał jej dłoń dosłownie w ostatnim momencie.
- Zaczekaj! Otwórz go jeszcze raz i przyjrzyj się dokładnie.
Zrobiła to. Przekartkowała te parę stron, nawet kilka razy, ale nie mogła niczego dostrzec. Dopiero za którymś razem zobaczyła jedno słowo, zapisane wyblakłym już tuszem w kącie jednej z kart. Było tam napisane "Uwierz".
- Uwierz, uwierz, uwierz... W co, do cholery?!
- Po prostu uwierz - warknął Dwayne.
Nie myślała wiele. Uwierzyła w to, że jest księżniczką. W to, że jej ojcem jest Dwayne. I w to, że mogą uratować ten kraj.
I wtedy zdarzyło się coś dziwnego...
Czas jakby się zatrzymał. Wszystko stanęło. Wszystko, oprócz Xain. Ciała wojowników zastygłe w różnych pozach czasem wyglądały komicznie, ale na szczęście oba fronty nie zdążyły się jeszcze zderzyć. Potem wszystko się rozmazało. Kobieta na początku myślała, że ma zawroty głowy. A to było na prawdę. Świat się rozmazał, po czym wrócił do normy, ale w zupełnie innej rzeczywistość.
Znajdowała się na zamku w Stolicy. Na ścianach szerokiego korytarza wisiały portrety wcześniejszych królów. Było tu całkiem pusto, ale jasno i dziwnie kolorowo.
- Xain, do cholery, co się właśnie stało? - zapytał Dwayne, który stał zgarbiony za kobietą i trzymał się za głowę.
- Wygląda na to, że się udało - odpowiedziała Xain, ale niepewnie, rozglądając się nerwowo dookoła.
- Mój panie... - zaczął ktoś zza pleców tamtej dwójki. Jak na zawołanie oboje się odwrócili i zobaczyli niską dziewczynkę. Mogła mieć może z piętnaście lat. Miała długie, blond włosy, na nosie okulary. Nie była szczupła, ale bardzo gruba też nie. Miała na sobie strój pokojówki, więc pewnie nią była.
- Słucham? - spytał Dwayne, udając, że ją zna i dobrze wie, o co chodzi.
- Przypominam tylko o jutrzejszej koronacji panienki i zalecam przebranie się. Czyżbyście wrócili z polowań?
- Tak, tak! - Dwayne dalej grał zdającego sobie ze wszystkiego sprawę człowieka, więc Xain próbowała się dostosować. - Możesz mi przypomnieć, skarbie, jak się nazywasz?
- Isabelle, mój panie. - odpowiedziała nieco skołowana, kłaniając się nisko.
- Dobrze, Isabelle, dziękuję za przypomnienie. Mogłabyś zaprowadzić nas do naszych komnat?
Pokojówka potaknęła głową, choć nie do końca rozumiała to, co teraz zaszło. Ruszyła przed siebie. Minęła Dwayne'a i Xain ze zwieszoną głową. Ci ruszyli zaraz za nią, żeby się nie zgubić.
* * *
Cały dziedziniec zapełniony był ludźmi. Przyszło chyba całe miasto. Na podwyższeniu stała na razie tylko rada, jednak nie trwało to długo. Po chwili dołączyli do nich Dwayne i Xain. Ludzie zaczęli bić brawa. Dwayne ubrany był w królewskie szaty. Na plecach miał czerwony płaszcz, na głowie koronę, a w dłoni berło. Za nim szła Xain w zielonkawej, bogato zdobionej sukience. Półdługie włosy Isabelle zaplotła jej w piękną fryzurę składającą się z warkoczyków i koków. Król wraz z córką stanęli na środku podwyższenia. Rada zaczęła opowiadać, wyjaśniać, ale nikt ich nie słuchał. Ludzie zafascynowani byli tym, co się właśnie stanie, a Xain i Dwayne starali się robić wrażenie świetnie poinformowanych.
W końcu nadszedł ten moment. Królowi zdjęto płaszcz i założono go kobiecie. Potem to samo zrobiono z koroną. Berło Dwayne przekazał osobiście.
Całe miasto zaczęło klaskać i skandować imię nowej królowej. Na twarzy Xain zagościł szeroki uśmiech. Dwayne też się uśmiechał, ale on patrzył na publikę, a nie tak jak Xain, na radę. Nagle wszystko się rozsypało.
Dwayne skoczył w stronę Xain. Jęknął i upadł przy jej nogach. Ta upuściła berło i przyklękła obok niego. Z jego piersi sączyła się krew. Miał tam wbitą strzałę. Dokładnie na wysokości serca. Ale jeszcze żył.
- Będzie... dobrze - wymamrotał mężczyzna, uśmiechając się słabo i głaszcząc Xain po policzku.
- Tato... - Kobieta już płakała.
Rada wywołała z tłumu medyków, którzy w momencie przyklękli obok króla. Jeden z nich wyciągnął strzałę z jego piersi, inny rozerwał koszulę i odsłonił ciało, a jeszcze inny zaczął smarować czymś ranę.W sumie było ich czterech, z czego jeden wyglądał bardziej na ucznia, niż na prawdziwego lekarza. Właśnie ten położył delikatnie dłoń na ramieniu Xain i poprosił o to, żeby się odsunęła.
- Będzie dobrze, pani. Proszę dać pole do popisu tym medykom. Są najlepsi w całym królestwie - uspokajał ją.
- Tato, nie chcę cię znowu stracić - odparła cicho, kładąc swoją dłoń na dłoń ojca. - Walcz.
- Będę. Na pewno - znów się uśmiechnął. Jego ręka opadła, a on sam stracił przytomność.
- Będzie dobrze - powtarzał chłopak.
Jedną ręką objął Xain i wprowadził ją z powrotem do pałacu. Radzie w tym czasie udało się też posłać straż na poszukiwania sprawcy. Bardzo skuteczni jednak nie byli.
Gdy tylko król oberwał, postać odziana w ciemny płaszcz opuściła dziedziniec, po czym wybiegła z miasta. Łuk schowała pod opończą. Za murami czekał na nią koń, na którego owa postać od razu wsiadła. Jechał szybko, a wiatr zwiał jej z głowy kaptur. Ta postać okazała się być mężczyzną. Starszym. Nie patrzył za siebie. Jego wzrok skierowany był w stronę miasta Port, gdyż to tam właśnie się kierował. Albo tak się tylko wydawało.
Skręcił nagle w boczną ścieżkę i wjechał w las. Tam tylko raz spojrzał w stronę, w którą wcześniej się kierował. Gdzieś tam, za drzewami, za lasami, za miastami i za dolinami znajdowało się miasto Port, a niedaleko niego las. W lesie był domek, jego domek, obok którego znajdowała się pierwsza Brama. Brama, która nie potrzebowała już strażnika. Strażnika, który właśnie spełnił swoje zadanie. Teraz pozostało mu tylko czekać na dalsze rozkazy.
sobota, 15 czerwca 2013
Rozdział XX
Frieghton wyszczerzył się wrednie. Jego twarz wyrażała jedno: "przegrali". Dwayne zasmucił się. Choć nic nie słyszał, widział, że coś poszło nie tak. Tylko Xain zachowała kamienną twarz.
W jednej sekundzie Strażnik spoważniał i odparł spokojnym tonem. Zupełnie tak, jakby przed chwilą nie cieszył się z własnego zwycięstwa.
- Udało wam się.
Osłona zniknęła, więc wielkolud mógł wszytko usłyszeć. I był niezwykle zaskoczony nagłą zmianą miny Strażnika. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego - a z resztą nie tylko do niego, gdyż i do Xain - że wygrali. Udało im się. Dwayne wziął Xain na ręce i podrzucił ją do góry. Cóż... Złapać już nie dał rady. Ta jednak była pełna adrenaliny, więc nawet tego nie poczuła. Podniosła się szybko, otrzepała z kurzu i twardym, nie znoszącym sprzeciwu głosem odparła do Strażnika.
- To poprosimy nagrodę.
Frieghton wyciągnął z kieszeni maleńką książeczkę. Była oprawiona w ciemną skórę. Na przedniej okładce miała okrągłe miejsce. Wcześniejsze nagrody idealnie by się w nie wpasowały. Kobieta zabrała tomik do ręki.
- To jest instrukcja. Kluczem do niej jest dwuczęściowy medalion. Ona opisuje, jak należy wykonać zaklęcie, aby życzenie się spełniło - wyjaśnił Frieghton, po czym, niby nigdy nic, odszedł spokojnym krokiem w swoją stronę. Zaś Xain, a zaraz za nią Dwayne, ruszyli do Antoniego.
- No to teraz pozostało nam jeszcze wypowiedzieć życzenie - podsumowała w czasie drogi.
- I co? I co? I co? - krzyczał Antoni, gdy tylko zobaczył zbliżających się towarzyszy.
- Xain jest po prostu genialna - odpowiedział mu wielkolud i roześmiał się na głos.
- Czyli teraz nareszcie to coś może spełnić prośbę. Szkoda tylko, że jedną.
Staruszek westchnął na zakończenie i machnął ręką, pokazując pozostałej dwójce, żeby szli za nim.
Przygotował już miejsce na nocleg i sprowadził konie. Nawet nie pytano go, skąd. Po prostu były. Jedzenie również gdzieś zdobył.
Może kupił? Może ukradł? Nie ważne.
Byli wykończeni po tylu dniach ciągłego obijania się po całym kraju. Wiedzieli, że teraz czeka ich najtrudniejsze zadanie. Nie myśleli teraz jednak o tym. Ciepła strawa i spoczynek. Tylko to mieli w głowach.
Trzej towarzysze stali obok siebie przed bramami Stolicy. Król wciąż tutaj był. Nie otworzyli jeszcze księgi. Czekali, aż dojdą w to miejsce i aż wymyślą najistotniejszą rzecz.
- Więc... O co prosimy? - zapytał Dwayne po dość długiej chwili milczenia, nie patrząc nawet na przyjaciół. Wzrok cały czas utkwiony miał w najwyższych budynkach miasta, których dachy wystawały nad mury.
- Proste. O to, żeby ten wasz król nigdy się nie urodził. - Antoni wzruszył ramionami.
Mówił to tak, jakby było to czymś oczywistym. Wielkolud w pierwszym momencie podzielał jego zdanie, ale gdy zobaczył dezaprobatę na twarzy Xain sam nie wiedział, co ma myśleć.
- Nie, nie - sprostowała kobieta. - Jeśli on się nie urodzi, historia się zmieni. Może być dużo gorzej, niż jest. Nie. W historii na pewno nie będziemy mieszać.
- No to może... - Starzec znów zaczął, jednak przerwał mu Dwayne.
- Niech to coś w tajemniczy sposób zabije tyrana!
- No i co? Zwołają elekcję i wybiorą Narwina albo innego idiotę. - Xain znów nie była pozytywnie nastawiona do propozycji.
- No to niech jego miejsce zajmie potomek poprzedniego króla! - wykrzyczał Antoni, który nareszcie znalazł moment, w którym mógł się wtrącić.
- Narwin? - zakpiła kobieta, krzyżując ręce na piersi.
- Cholera... - warknął strzec i zwiesił głowę, wciąż myśląc.
- Wiecie co... To dobry pomysł - odparł półgłosem Dwayne, co zabrzmiało, jakby przyznawał się do czegoś, czego żałuje.
- Narwin? - powtórzyła Xain, obrzucając wzrokiem "spod byka" tym razem wielkoluda.
- Obiecałem, że nigdy nikomu o tym, nie powiem - westchnął.
- Oho! Szykuje się monolog... - wymamrotała kobieta.
- Ale muszę. To zaszło już za daleko. - Dwayne kontynuował, całkowicie ignorując przedmówczynię. - Nie Narwin jest księciem.
- Więc kto? - znów wtrącił się Antoni, któremu teraz akurat przestało podobać się budowanie napięcia.
Dwayne odetchną głęboko. Spojrzał w niebo, wymamrotał parę słów, zupełnie, jakby się modlił i znów skierował wzrok na wyczekujących.
W jednej sekundzie Strażnik spoważniał i odparł spokojnym tonem. Zupełnie tak, jakby przed chwilą nie cieszył się z własnego zwycięstwa.
- Udało wam się.
Osłona zniknęła, więc wielkolud mógł wszytko usłyszeć. I był niezwykle zaskoczony nagłą zmianą miny Strażnika. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego - a z resztą nie tylko do niego, gdyż i do Xain - że wygrali. Udało im się. Dwayne wziął Xain na ręce i podrzucił ją do góry. Cóż... Złapać już nie dał rady. Ta jednak była pełna adrenaliny, więc nawet tego nie poczuła. Podniosła się szybko, otrzepała z kurzu i twardym, nie znoszącym sprzeciwu głosem odparła do Strażnika.
- To poprosimy nagrodę.
Frieghton wyciągnął z kieszeni maleńką książeczkę. Była oprawiona w ciemną skórę. Na przedniej okładce miała okrągłe miejsce. Wcześniejsze nagrody idealnie by się w nie wpasowały. Kobieta zabrała tomik do ręki.
- To jest instrukcja. Kluczem do niej jest dwuczęściowy medalion. Ona opisuje, jak należy wykonać zaklęcie, aby życzenie się spełniło - wyjaśnił Frieghton, po czym, niby nigdy nic, odszedł spokojnym krokiem w swoją stronę. Zaś Xain, a zaraz za nią Dwayne, ruszyli do Antoniego.
- No to teraz pozostało nam jeszcze wypowiedzieć życzenie - podsumowała w czasie drogi.
- I co? I co? I co? - krzyczał Antoni, gdy tylko zobaczył zbliżających się towarzyszy.
- Xain jest po prostu genialna - odpowiedział mu wielkolud i roześmiał się na głos.
- Czyli teraz nareszcie to coś może spełnić prośbę. Szkoda tylko, że jedną.
Staruszek westchnął na zakończenie i machnął ręką, pokazując pozostałej dwójce, żeby szli za nim.
Przygotował już miejsce na nocleg i sprowadził konie. Nawet nie pytano go, skąd. Po prostu były. Jedzenie również gdzieś zdobył.
Może kupił? Może ukradł? Nie ważne.
Byli wykończeni po tylu dniach ciągłego obijania się po całym kraju. Wiedzieli, że teraz czeka ich najtrudniejsze zadanie. Nie myśleli teraz jednak o tym. Ciepła strawa i spoczynek. Tylko to mieli w głowach.
* * *
Trzej towarzysze stali obok siebie przed bramami Stolicy. Król wciąż tutaj był. Nie otworzyli jeszcze księgi. Czekali, aż dojdą w to miejsce i aż wymyślą najistotniejszą rzecz.
- Więc... O co prosimy? - zapytał Dwayne po dość długiej chwili milczenia, nie patrząc nawet na przyjaciół. Wzrok cały czas utkwiony miał w najwyższych budynkach miasta, których dachy wystawały nad mury.
- Proste. O to, żeby ten wasz król nigdy się nie urodził. - Antoni wzruszył ramionami.
Mówił to tak, jakby było to czymś oczywistym. Wielkolud w pierwszym momencie podzielał jego zdanie, ale gdy zobaczył dezaprobatę na twarzy Xain sam nie wiedział, co ma myśleć.
- Nie, nie - sprostowała kobieta. - Jeśli on się nie urodzi, historia się zmieni. Może być dużo gorzej, niż jest. Nie. W historii na pewno nie będziemy mieszać.
- No to może... - Starzec znów zaczął, jednak przerwał mu Dwayne.
- Niech to coś w tajemniczy sposób zabije tyrana!
- No i co? Zwołają elekcję i wybiorą Narwina albo innego idiotę. - Xain znów nie była pozytywnie nastawiona do propozycji.
- No to niech jego miejsce zajmie potomek poprzedniego króla! - wykrzyczał Antoni, który nareszcie znalazł moment, w którym mógł się wtrącić.
- Narwin? - zakpiła kobieta, krzyżując ręce na piersi.
- Cholera... - warknął strzec i zwiesił głowę, wciąż myśląc.
- Wiecie co... To dobry pomysł - odparł półgłosem Dwayne, co zabrzmiało, jakby przyznawał się do czegoś, czego żałuje.
- Narwin? - powtórzyła Xain, obrzucając wzrokiem "spod byka" tym razem wielkoluda.
- Obiecałem, że nigdy nikomu o tym, nie powiem - westchnął.
- Oho! Szykuje się monolog... - wymamrotała kobieta.
- Ale muszę. To zaszło już za daleko. - Dwayne kontynuował, całkowicie ignorując przedmówczynię. - Nie Narwin jest księciem.
- Więc kto? - znów wtrącił się Antoni, któremu teraz akurat przestało podobać się budowanie napięcia.
Dwayne odetchną głęboko. Spojrzał w niebo, wymamrotał parę słów, zupełnie, jakby się modlił i znów skierował wzrok na wyczekujących.
sobota, 8 czerwca 2013
Rozdział XIX
Go zgodził się polecieć z trójką towarzyszy aż do Międzyrzecza. Ale obiecał im tylko, że zabierze ich tam na swoim grzbiecie, a potem wróci do Miasta Pod Górą. Chciał coś jeszcze tam zrobić, ale nie zdradził co.
Droga zajęła im niecały dzień. Smok leciał bez przerwy, bardzo szybko, prosto przed siebie. Zaoszczędzili dzięki niemu za dwa dni. Xain była mu bardzo wdzięczna, ale nie miała jak mu podziękować. Go tak się śpieszył, że wysunął propozycję zrzucenia ich z wysokości do wody, bez potrzeby lądowania. Oczywiście, jak łatwo się domyślić, nikt się nie zgodził.
Nie zdążyli się nawet pożegnać. Smok był podenerwowany. Zły sam na siebie, że nie upilnował okręgu. No ale bycie Strażnikiem i głównodowodzącym w jednym to nie takie proste.
Był środek nocy. Postanowili najpierw się przespać. Antoni powiedział, że ze względu na panującą sytuację zdradzi im położenie ostatniej Bramy. Nie może jednak powiedzieć nic więcej.
Noc minęła zaskakująco szybko. Spali wszyscy. Nikt nie stał na warcie, co raczej nie podobało się Xain. Nie miała jednak nic do powiedzenia, mimo to, iż to ona przewodniczyła wyprawie. Dwayne użył bardzo przekonujących argumentów...
- Albo pójdziesz spać, albo ja ci pomogę.
Nawet Antoni, choć nie chodziło o niego, przeraził się tonu głosu wielkoluda i zwinął się pod kocami przy jakimś drzewie. Ostatnio bardzo mało mówił. Zachowywał się tak, jakby go nie było. Xian zaczęła tęsknić za jego zgryźliwością.
Ostatni Strażnik nazywał się Frieghton. Był strasznie podobny do Go. No dobra... Byli identyczni. Frieghton jednak nie potrafił zmieniać postaci. I był bardziej wkurzający od samego Antoniego!
- Więc mówicie, że chcecie ostatnią nagrodę? - zapytał, gdy tylko zapoznał się z trójką towarzyszy. - Zadam wam trzy zagadki. Może jednak odpowiadać tylko jedna osoba. Jeśli zgadniecie, dostaniecie nagrodę.
- A jeśli nie? - spytała Xain, która od samego rana była jakaś nerwowa, podobnie jak Go wczoraj.
- To nie dostaniecie nagrody. Proste? - spytał dla pewności, ale nie czekał na odpowiedź. - Usiądźcie więc.
Znajdowali się w lesie. Frieghton usiadł na pniaku, a reszta towarzystwa na ziemi. Tylko Antoni nie usiadł. W ogóle go tutaj nie było. Uznał, ze nie ma ochoty widzieć się z tym Strażnikiem i czekał na resztę kawałek dalej.
- Jestem ciągle głody i trzeba mnie karmić. Dotknięty palcem szybko ubarwiam na czerwono. Czym jestem? - zapytał Strażnik.
Dwayne wybuchnął śmiechem. Po chwili zawtórowała mu Xain. Między kolejnymi "ha, ha" udało jej się wybełkotać odpowiedź.
- O... Ogień!
Przecież na samym początku przygody Dwayne zadał Xain i Narwin'owi tę właśnie zagadkę. Frieghton popatrzył na śmiejących się jak na idiotów, ale potaknął głową.
- Dobrze więc, czyli odpowiadać będziesz ty - odparł, patrząc na Xain.
Miał rację. Mówił wcześniej, że tak będzie. Dziewczyna momentalnie się uspokoiła. Powinna pozwolić odpowiedzieć wielkoludowi. Był od niej starszy i mądrzejszy. Właśnie ich szanse znacząco spadły.
- Pytaj dalej - fuknęła, dźgając Dwayne'a łokciem, żeby się zamknął.
- W nocy mnie widać, choć ciemność ogarnia świat. Czasem jestem, a czasem nie. Wszyscy mnie widzą, ale nikt mnie nie dotkną.
Xain musiała się zastanowić. Dwayne chciał jej podpowiedzieć, ale znalazł się za osłoną. Taką samą, za jaką znalazła się ona wraz z Narwinem w pierwszej Bramie. Wciąż powtarzała sobie w głowie słowa zagadki.
Nagle poderwała się na równe nogi i zadowolona wykrzyczała.
- Księżyc! Księżyc!
- Dobrze, siadaj. - Frieghton potaknął głową i machnął ręką, nakazując dziewczynie usiąść. - Zostało ostatnie pytanie.
- Mam nadzieję, że proste - wyszeptała i spojrzała na Dwayne'a. Nie słyszał jej odpowiedzi, ale po ich reakcji mógł wywnioskować, że zgadła. Uśmiechnął się.
Jednak na świętowanie zwycięstwa przyjdzie czas. O ile w ogóle przyjdzie.
- Choć to jedno i to samo, ma trzy oblicza. Trzy imiona przypisane do każdej postaci. Każda inna, lecz każda taka sama.
No to teraz leży i kwiczy.
Dopiero teraz usiadła. A właściwie opadła na ziemię. Zastanawiała się, przywołując w pamięci wszystkie zagadki, jakie do tej pory słyszała.
Może chodziło o rok? Nie, rok miał cztery pory. A może kierunki świata? Nie, nie... Tych też jest cztery. A jakby się uparł, to by i osiem policzył. To musiało być coś innego. Tylko, do cholery co?
Księżyc? Nie, taka odpowiedź już była. Dzień? Może i dzień, ale coś jej w tym nie pasowało.
Myślała, myślała, i nie mogła wymyślić. Po kilku minutach wkurzającego "tik, tik, tik", które wydawał z siebie Strażnik, w porywie desperacji, odpowiedziała jednym słowem.
- Woda.
Droga zajęła im niecały dzień. Smok leciał bez przerwy, bardzo szybko, prosto przed siebie. Zaoszczędzili dzięki niemu za dwa dni. Xain była mu bardzo wdzięczna, ale nie miała jak mu podziękować. Go tak się śpieszył, że wysunął propozycję zrzucenia ich z wysokości do wody, bez potrzeby lądowania. Oczywiście, jak łatwo się domyślić, nikt się nie zgodził.
Nie zdążyli się nawet pożegnać. Smok był podenerwowany. Zły sam na siebie, że nie upilnował okręgu. No ale bycie Strażnikiem i głównodowodzącym w jednym to nie takie proste.
Był środek nocy. Postanowili najpierw się przespać. Antoni powiedział, że ze względu na panującą sytuację zdradzi im położenie ostatniej Bramy. Nie może jednak powiedzieć nic więcej.
Noc minęła zaskakująco szybko. Spali wszyscy. Nikt nie stał na warcie, co raczej nie podobało się Xain. Nie miała jednak nic do powiedzenia, mimo to, iż to ona przewodniczyła wyprawie. Dwayne użył bardzo przekonujących argumentów...
- Albo pójdziesz spać, albo ja ci pomogę.
Nawet Antoni, choć nie chodziło o niego, przeraził się tonu głosu wielkoluda i zwinął się pod kocami przy jakimś drzewie. Ostatnio bardzo mało mówił. Zachowywał się tak, jakby go nie było. Xian zaczęła tęsknić za jego zgryźliwością.
* * *
Ostatni Strażnik nazywał się Frieghton. Był strasznie podobny do Go. No dobra... Byli identyczni. Frieghton jednak nie potrafił zmieniać postaci. I był bardziej wkurzający od samego Antoniego!
- Więc mówicie, że chcecie ostatnią nagrodę? - zapytał, gdy tylko zapoznał się z trójką towarzyszy. - Zadam wam trzy zagadki. Może jednak odpowiadać tylko jedna osoba. Jeśli zgadniecie, dostaniecie nagrodę.
- A jeśli nie? - spytała Xain, która od samego rana była jakaś nerwowa, podobnie jak Go wczoraj.
- To nie dostaniecie nagrody. Proste? - spytał dla pewności, ale nie czekał na odpowiedź. - Usiądźcie więc.
Znajdowali się w lesie. Frieghton usiadł na pniaku, a reszta towarzystwa na ziemi. Tylko Antoni nie usiadł. W ogóle go tutaj nie było. Uznał, ze nie ma ochoty widzieć się z tym Strażnikiem i czekał na resztę kawałek dalej.
- Jestem ciągle głody i trzeba mnie karmić. Dotknięty palcem szybko ubarwiam na czerwono. Czym jestem? - zapytał Strażnik.
Dwayne wybuchnął śmiechem. Po chwili zawtórowała mu Xain. Między kolejnymi "ha, ha" udało jej się wybełkotać odpowiedź.
- O... Ogień!
Przecież na samym początku przygody Dwayne zadał Xain i Narwin'owi tę właśnie zagadkę. Frieghton popatrzył na śmiejących się jak na idiotów, ale potaknął głową.
- Dobrze więc, czyli odpowiadać będziesz ty - odparł, patrząc na Xain.
Miał rację. Mówił wcześniej, że tak będzie. Dziewczyna momentalnie się uspokoiła. Powinna pozwolić odpowiedzieć wielkoludowi. Był od niej starszy i mądrzejszy. Właśnie ich szanse znacząco spadły.
- Pytaj dalej - fuknęła, dźgając Dwayne'a łokciem, żeby się zamknął.
- W nocy mnie widać, choć ciemność ogarnia świat. Czasem jestem, a czasem nie. Wszyscy mnie widzą, ale nikt mnie nie dotkną.
Xain musiała się zastanowić. Dwayne chciał jej podpowiedzieć, ale znalazł się za osłoną. Taką samą, za jaką znalazła się ona wraz z Narwinem w pierwszej Bramie. Wciąż powtarzała sobie w głowie słowa zagadki.
Nagle poderwała się na równe nogi i zadowolona wykrzyczała.
- Księżyc! Księżyc!
- Dobrze, siadaj. - Frieghton potaknął głową i machnął ręką, nakazując dziewczynie usiąść. - Zostało ostatnie pytanie.
- Mam nadzieję, że proste - wyszeptała i spojrzała na Dwayne'a. Nie słyszał jej odpowiedzi, ale po ich reakcji mógł wywnioskować, że zgadła. Uśmiechnął się.
Jednak na świętowanie zwycięstwa przyjdzie czas. O ile w ogóle przyjdzie.
- Choć to jedno i to samo, ma trzy oblicza. Trzy imiona przypisane do każdej postaci. Każda inna, lecz każda taka sama.
No to teraz leży i kwiczy.
Dopiero teraz usiadła. A właściwie opadła na ziemię. Zastanawiała się, przywołując w pamięci wszystkie zagadki, jakie do tej pory słyszała.
Może chodziło o rok? Nie, rok miał cztery pory. A może kierunki świata? Nie, nie... Tych też jest cztery. A jakby się uparł, to by i osiem policzył. To musiało być coś innego. Tylko, do cholery co?
Księżyc? Nie, taka odpowiedź już była. Dzień? Może i dzień, ale coś jej w tym nie pasowało.
Myślała, myślała, i nie mogła wymyślić. Po kilku minutach wkurzającego "tik, tik, tik", które wydawał z siebie Strażnik, w porywie desperacji, odpowiedziała jednym słowem.
- Woda.
sobota, 1 czerwca 2013
Rozdział XVIII
Im dalej wybiegała, tym stawało się jaśniej. Wydawało jej się to co najmniej dziwne. W końcu znalazła się w jamie Go. Smoka tam jednak nie było.
- Xain! - krzyknął uradowany Dwayne, gdy tylko zobaczył dziewczynę.
- Gdzie Go? - spytała. Czyżby wciąż był za nią, i teraz beztrosko sobie ją zje?
- Poleciał po ciebie parę minut temu. Widziałem, jak zboczył z kursu i... zniknął - odpowiedział zamyślony Antoni.
- Może coś się stało? Smoki chyba tak z same z siebie nie znikają. - To mówiąc Xain podeszła do staruszka i spojrzała w las. Po chwili dołączył się i Dwayne.
- Na pewno coś się stało - zawtórował jej wielkolud.
Nie musieli długo czekać. Już po kilku sekundach zobaczyli zbliżającego się w ich stronę smoka. Nie był zadowolony. Z jego pyska powoli sączyła się krew. Wyraźnie nie jego. Ciężko wylądował w grocie, gdy tylko trójka podróżników zrobiła mu miejsce.
- Co jest? - spytała od razu Xain.
- Gwardia znów pokonała Ruch Oporu. W Mieście Pod Górą. Straty były duże - relacjonował smok. - Po obu stronach. Nasi się wycofali. Kierują się w stronę Stolicy. Gwardii oczywiście to wisi i dynda.
- Jak to Ruch Oporu? Zaatakowali?! - Prawie wykrzyczała to pytanie.
- Nie, zostali zaatakowani.
- Skąd wiedzieli, że mamy siedzibę właśnie w Mieście Pod Górą?
- Powiedział im...
- Stop! - krzyknął w końcu Dwayne, przerywając smokowi. - Jaki Ruch Oporu?! Jaka siedziba?! Jaki atak?! Może mi ktoś, do cholery, powiedzieć, o co chodzi?
- Jestem działaczką Ruchu Oporu - wyjaśniła szybko. - Całą Krainę podzieliliśmy na trzy okręgi. Ja jestem głównodowodzącym okręgu Międzyrzecza. Jest jeszcze okręg Pod Górą i Błękitny.
- A ja jestem głównodowodzącym tego Pod Górą - dodał Go.
Xain wydała się zaskoczona. Antoni jakoś nie bardzo interesował się tym wszystkim. Odpłynął myślami w jakieś bardzo odległe miejsce. Tylko Dwayne dalej niczego nie rozumiał.
- Dobrze wiedzieć - bąknęła kobieta.
- Zaraz zaraz... To ty nie wiedziałaś?! - Wielkolud wydał się bardziej zaskoczony od samej Xain.
- Nikt z innego okręgu nie wie. Dowiadujemy się o sobie dopiero przy organizacji jakiś większych akcji. Ale teraz proszę Go, kontynuuj.
- Powiedział im Narwin. Widocznie wiedział, gdzie znajduje się siedziba Pod Górą. Na pewno nie zawaha się też zdradzić położenia Międzyrzecza, gdyż tam przecież kiedyś należał. A potem do Błękitnego parę kroków, i Bunt może zostać całkowicie pokonany.
Kobieta zmartwiła się. Pod Górą zajmowało w sumie najmniejszy obszar Krainy. Ale samo to, że Narwin wiedział, gdzie jest siedziba, nie wróżyło dobrze. Wygonili Bunt. Teraz Pad Górą nie ma obrońców.
Następnie zaatakują pewnie Błękitny. Ten okręg znajduje się nad Morzem Błękitnym i zajmuje jeszcze mniejszą powierzchnię niż podbity. Chociaż oni tak szybko się nie ugną. Okręg i owszem, jest mały, ale tam jest najwięcej członków.
Powinna wrócić do Stolicy. Odnaleźć cały Bunt. Ostrzec ich. Ale musiała ratować królestwo. Przecież mieli już dwie nagrody. Niby jedną muszą odebrać, ale należy ona do nich. Została jeszcze tylko jedna.
- Nie ma czasu - krzyknęła, jakby wydawała rozkazy. - Go, ukończyłam bieg. Daj nam nagrodę.
- A proszę bardzo - odparł smok dość niedbale.
Zmienił postać na ludzką, czemu towarzyszył gwałtowny, ale krótki rozbłysk zielonkawego światła. Podszedł do ściany groty i czegoś szukał, stojąc tyłem do podróżników. Już po paru sekundach odwrócił się z powrotem i rzucił czymś w stronę Xain. Ta złapała to jedną ręką i od razu się temu przyjrzała.
Był to kolejny wisiorek na cienkim sznurku. Był koloru ciemnej zieleni i kształtem przypominał kamień szlachetny. Dwayne podświadomie wyciągnął nagrodę, którą zdobyli u Antoniego. Zielony kamień idealnie pasował do otworu w grubym okręgu. Gdy tylko zbliżyła kamień do medalionu, runy na nim zalśniły przez chwilę jasnym światłem. Kamień wyskoczył z dłoni Xain i sam wpasował się do okręgu.
- Czyli zostaje nam jeszcze jedno miejsce - skomentowała, zakładając obie nagrody na szyję.
- Xain! - krzyknął uradowany Dwayne, gdy tylko zobaczył dziewczynę.
- Gdzie Go? - spytała. Czyżby wciąż był za nią, i teraz beztrosko sobie ją zje?
- Poleciał po ciebie parę minut temu. Widziałem, jak zboczył z kursu i... zniknął - odpowiedział zamyślony Antoni.
- Może coś się stało? Smoki chyba tak z same z siebie nie znikają. - To mówiąc Xain podeszła do staruszka i spojrzała w las. Po chwili dołączył się i Dwayne.
- Na pewno coś się stało - zawtórował jej wielkolud.
Nie musieli długo czekać. Już po kilku sekundach zobaczyli zbliżającego się w ich stronę smoka. Nie był zadowolony. Z jego pyska powoli sączyła się krew. Wyraźnie nie jego. Ciężko wylądował w grocie, gdy tylko trójka podróżników zrobiła mu miejsce.
- Co jest? - spytała od razu Xain.
- Gwardia znów pokonała Ruch Oporu. W Mieście Pod Górą. Straty były duże - relacjonował smok. - Po obu stronach. Nasi się wycofali. Kierują się w stronę Stolicy. Gwardii oczywiście to wisi i dynda.
- Jak to Ruch Oporu? Zaatakowali?! - Prawie wykrzyczała to pytanie.
- Nie, zostali zaatakowani.
- Skąd wiedzieli, że mamy siedzibę właśnie w Mieście Pod Górą?
- Powiedział im...
- Stop! - krzyknął w końcu Dwayne, przerywając smokowi. - Jaki Ruch Oporu?! Jaka siedziba?! Jaki atak?! Może mi ktoś, do cholery, powiedzieć, o co chodzi?
- Jestem działaczką Ruchu Oporu - wyjaśniła szybko. - Całą Krainę podzieliliśmy na trzy okręgi. Ja jestem głównodowodzącym okręgu Międzyrzecza. Jest jeszcze okręg Pod Górą i Błękitny.
- A ja jestem głównodowodzącym tego Pod Górą - dodał Go.
Xain wydała się zaskoczona. Antoni jakoś nie bardzo interesował się tym wszystkim. Odpłynął myślami w jakieś bardzo odległe miejsce. Tylko Dwayne dalej niczego nie rozumiał.
- Dobrze wiedzieć - bąknęła kobieta.
- Zaraz zaraz... To ty nie wiedziałaś?! - Wielkolud wydał się bardziej zaskoczony od samej Xain.
- Nikt z innego okręgu nie wie. Dowiadujemy się o sobie dopiero przy organizacji jakiś większych akcji. Ale teraz proszę Go, kontynuuj.
- Powiedział im Narwin. Widocznie wiedział, gdzie znajduje się siedziba Pod Górą. Na pewno nie zawaha się też zdradzić położenia Międzyrzecza, gdyż tam przecież kiedyś należał. A potem do Błękitnego parę kroków, i Bunt może zostać całkowicie pokonany.
Kobieta zmartwiła się. Pod Górą zajmowało w sumie najmniejszy obszar Krainy. Ale samo to, że Narwin wiedział, gdzie jest siedziba, nie wróżyło dobrze. Wygonili Bunt. Teraz Pad Górą nie ma obrońców.
Następnie zaatakują pewnie Błękitny. Ten okręg znajduje się nad Morzem Błękitnym i zajmuje jeszcze mniejszą powierzchnię niż podbity. Chociaż oni tak szybko się nie ugną. Okręg i owszem, jest mały, ale tam jest najwięcej członków.
Powinna wrócić do Stolicy. Odnaleźć cały Bunt. Ostrzec ich. Ale musiała ratować królestwo. Przecież mieli już dwie nagrody. Niby jedną muszą odebrać, ale należy ona do nich. Została jeszcze tylko jedna.
- Nie ma czasu - krzyknęła, jakby wydawała rozkazy. - Go, ukończyłam bieg. Daj nam nagrodę.
- A proszę bardzo - odparł smok dość niedbale.
Zmienił postać na ludzką, czemu towarzyszył gwałtowny, ale krótki rozbłysk zielonkawego światła. Podszedł do ściany groty i czegoś szukał, stojąc tyłem do podróżników. Już po paru sekundach odwrócił się z powrotem i rzucił czymś w stronę Xain. Ta złapała to jedną ręką i od razu się temu przyjrzała.
Był to kolejny wisiorek na cienkim sznurku. Był koloru ciemnej zieleni i kształtem przypominał kamień szlachetny. Dwayne podświadomie wyciągnął nagrodę, którą zdobyli u Antoniego. Zielony kamień idealnie pasował do otworu w grubym okręgu. Gdy tylko zbliżyła kamień do medalionu, runy na nim zalśniły przez chwilę jasnym światłem. Kamień wyskoczył z dłoni Xain i sam wpasował się do okręgu.
- Czyli zostaje nam jeszcze jedno miejsce - skomentowała, zakładając obie nagrody na szyję.
sobota, 25 maja 2013
Rozdział XVII
- Gdzie ten krzak, do cholery! - krzyknęła w pewnym momencie Xain, zatrzymując się gwałtownie.
Zostało jej pół godziny. Wiedziała, gdyż sama liczyła. A i Go ryknął ostrzegawczo. Robiło się coraz gorzej. Musiała znaleźć krzak. Ale to nie koniec. Z podpowiedzi wynikało, że będzie jeszcze musiała poszukać "dwóch drzew niczym jedno" i dopiero za nimi znajdzie polanę. A i na tej polanie wpierw musi poszukać zamaskowanego wejścia do groty
Nigdy mi się nie uda... - przemknęło jej przez myśl. Chwila na odetchnięcie i już mogła biec dalej. W myśli wciąż powtarzała te same słowa: "Uda mi się, uda mi się..." I wierzyła w nie, choć miała dziwne przeczucie, że całą misję weźmie w łeb. Że nie zdąży, że zawali sprawę...
Nie wolno mi tak myśleć! - skarciła się w duchu i bardziej wysiliła oczy.
Aż podskoczyła z radości, gdy między drzewami dostrzegła wreszcie stary, obeschnięty krzak. Na jego gałęziach wisiały jeszcze ostatnie, brązowawe listki, a kolce już dawno straciły swoją twardość i ostrość. Kwiatów nie było, ale wszystko świadczyło o tym, że to ten krzak. O ile się nie pomyliła.
Teraz parę kroków w przód, w lewo, znów w przód, i w prawo. Stała teraz przed wielkim drzewem. A właściwie były to dwa drzewa, zrośnięte przy ziemi, wyginające się na kształt litery "V". Były to brzozy. Przy korzeniu ich kora była już brązowa, ale im wyżej, tym biało-czarne pasy stawały się wyraźniejsze. Liście były jasno zielone, ładnie wyróżniające się na tle ciemnego lasu. Między drzewami, w miejscu ich rozłączenia, jakiś ptak zbudował sobie gniazdo. Aktualnie nie było w nim niczego.
Dziesięć minut...
Pobiegła dalej. Tuż za drzewem faktycznie była polana. Nieduża, zarośnięta i, niestety, bez żadnych wzniesień, pagórków czy tym podobnych. Prosta niczym dach ratusza. Gdzieniegdzie wyrastały różnokolorowe kwiatki, których nazw Xain nie pamiętała. Albo i pamiętała, tylko teraz nie miała czasu o nich myśleć.
Myślała, że na miejscu będzie jakiś kamień otwierający zamaskowane wejście, czy jakiś pagórek, pod którym mogła kryć się grota. Nie było jednak niczego. Nawet jaśniejszej bądź ciemniejszej plamy na trawie, która również mogłaby być wskazówką.
- Szlag - wymamrotała.
- Szlag! - krzyknęła, zatrzymując się w miejscu.
Kroki gwardzisty z każdą sekundą stawały się coraz to głośniejsze. Xain się zgubiła. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani w którą stronę się udać. Prawie się rozpłakała.
Nie poddała się jednak. Natychmiast wymyśliła, jak się z tego wygrzebać. Wskoczyła na drzewo i wspięła się na sam jego czubek.
Była bezpieczna. Już po godzinie zeszła z drzewa i, co ciekawe, od razu znalazła drogę do domu. Może to wszystko przez stres? Strach? Nie ważne. Ważne, że rodzice o niczym się nie dowiedzą. Nigdy. I że wszystko skończyło się dobrze.
Biegała wte i wewte. Sprawdzała każdy kamień. Każde, nawet najmniejsze wgłębienie. Nic jednak nie mogła znaleźć. A te wspomnienia... Nie wiedzieć czemu, powiązała je właśnie z tą sytuacją. Obrazy przebiegały przez jej głowę. Słyszała te same dźwięki, czuła te same zapachy. Przez chwilę nawet poczuła się tak, jakby była tą czteroletnią kruszynką zagubioną w wielkim lesie i przerażoną.
Najpierw usłyszała donośny ryk. Zatrzymała się w miejscu i podniosła głowę do góry. Potem był szum. Brzmiał, jakby ktoś o coś uderzał. Od razu domyśliła się, że to skrzydła Go uderzają o powietrze.
Trzy godziny minęły. Spóźniła się. Jeśli natychmiast nie znajdzie groty zostanie zjedzona przez smoka. A tego nie chciała.
Wszystko zależało od niej. Miała kilka sekund. Albo i mniej. Zrobiła jeszcze jeden krok i... ziemia się pod nią zapadła.
Spadała przez chwilę, po czym uderzyła sobą o coś twardego. Rozejrzała się dookoła, niczego jednak nie mogła zobaczyć. Wiedziała jednak, gdzie jest. Wiedziała, że musi teraz wstać. Zrobiła to. Wiedziała, że musi iść dalej. Zanim jednak poszła zawahała się chwilę. Przecież ona tak na prawdę nie wiedziała, co ją czeka. Ale wiedziała, gdzie jest. Jest w grocie, o której mówił Go. Jest w grocie... Jest bezpieczna! Wszystko może się udać!
Ruszyła biegiem przed siebie. Uderzyła z impetem w ścianę. Aż poleciała do tyłu i upadła. Potrząsnęła głową, wstała, i wybrała inny kierunek. Tym razem na nic nie wpadła, a i grota stawała się coraz jaśniejsza.
Zostało jej pół godziny. Wiedziała, gdyż sama liczyła. A i Go ryknął ostrzegawczo. Robiło się coraz gorzej. Musiała znaleźć krzak. Ale to nie koniec. Z podpowiedzi wynikało, że będzie jeszcze musiała poszukać "dwóch drzew niczym jedno" i dopiero za nimi znajdzie polanę. A i na tej polanie wpierw musi poszukać zamaskowanego wejścia do groty
Nigdy mi się nie uda... - przemknęło jej przez myśl. Chwila na odetchnięcie i już mogła biec dalej. W myśli wciąż powtarzała te same słowa: "Uda mi się, uda mi się..." I wierzyła w nie, choć miała dziwne przeczucie, że całą misję weźmie w łeb. Że nie zdąży, że zawali sprawę...
Nie wolno mi tak myśleć! - skarciła się w duchu i bardziej wysiliła oczy.
Aż podskoczyła z radości, gdy między drzewami dostrzegła wreszcie stary, obeschnięty krzak. Na jego gałęziach wisiały jeszcze ostatnie, brązowawe listki, a kolce już dawno straciły swoją twardość i ostrość. Kwiatów nie było, ale wszystko świadczyło o tym, że to ten krzak. O ile się nie pomyliła.
Teraz parę kroków w przód, w lewo, znów w przód, i w prawo. Stała teraz przed wielkim drzewem. A właściwie były to dwa drzewa, zrośnięte przy ziemi, wyginające się na kształt litery "V". Były to brzozy. Przy korzeniu ich kora była już brązowa, ale im wyżej, tym biało-czarne pasy stawały się wyraźniejsze. Liście były jasno zielone, ładnie wyróżniające się na tle ciemnego lasu. Między drzewami, w miejscu ich rozłączenia, jakiś ptak zbudował sobie gniazdo. Aktualnie nie było w nim niczego.
Dziesięć minut...
Pobiegła dalej. Tuż za drzewem faktycznie była polana. Nieduża, zarośnięta i, niestety, bez żadnych wzniesień, pagórków czy tym podobnych. Prosta niczym dach ratusza. Gdzieniegdzie wyrastały różnokolorowe kwiatki, których nazw Xain nie pamiętała. Albo i pamiętała, tylko teraz nie miała czasu o nich myśleć.
Myślała, że na miejscu będzie jakiś kamień otwierający zamaskowane wejście, czy jakiś pagórek, pod którym mogła kryć się grota. Nie było jednak niczego. Nawet jaśniejszej bądź ciemniejszej plamy na trawie, która również mogłaby być wskazówką.
- Szlag - wymamrotała.
* * *
- Szlag! - krzyknęła, zatrzymując się w miejscu.
Kroki gwardzisty z każdą sekundą stawały się coraz to głośniejsze. Xain się zgubiła. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani w którą stronę się udać. Prawie się rozpłakała.
Nie poddała się jednak. Natychmiast wymyśliła, jak się z tego wygrzebać. Wskoczyła na drzewo i wspięła się na sam jego czubek.
Była bezpieczna. Już po godzinie zeszła z drzewa i, co ciekawe, od razu znalazła drogę do domu. Może to wszystko przez stres? Strach? Nie ważne. Ważne, że rodzice o niczym się nie dowiedzą. Nigdy. I że wszystko skończyło się dobrze.
* * *
Biegała wte i wewte. Sprawdzała każdy kamień. Każde, nawet najmniejsze wgłębienie. Nic jednak nie mogła znaleźć. A te wspomnienia... Nie wiedzieć czemu, powiązała je właśnie z tą sytuacją. Obrazy przebiegały przez jej głowę. Słyszała te same dźwięki, czuła te same zapachy. Przez chwilę nawet poczuła się tak, jakby była tą czteroletnią kruszynką zagubioną w wielkim lesie i przerażoną.
Najpierw usłyszała donośny ryk. Zatrzymała się w miejscu i podniosła głowę do góry. Potem był szum. Brzmiał, jakby ktoś o coś uderzał. Od razu domyśliła się, że to skrzydła Go uderzają o powietrze.
Trzy godziny minęły. Spóźniła się. Jeśli natychmiast nie znajdzie groty zostanie zjedzona przez smoka. A tego nie chciała.
Wszystko zależało od niej. Miała kilka sekund. Albo i mniej. Zrobiła jeszcze jeden krok i... ziemia się pod nią zapadła.
Spadała przez chwilę, po czym uderzyła sobą o coś twardego. Rozejrzała się dookoła, niczego jednak nie mogła zobaczyć. Wiedziała jednak, gdzie jest. Wiedziała, że musi teraz wstać. Zrobiła to. Wiedziała, że musi iść dalej. Zanim jednak poszła zawahała się chwilę. Przecież ona tak na prawdę nie wiedziała, co ją czeka. Ale wiedziała, gdzie jest. Jest w grocie, o której mówił Go. Jest w grocie... Jest bezpieczna! Wszystko może się udać!
Ruszyła biegiem przed siebie. Uderzyła z impetem w ścianę. Aż poleciała do tyłu i upadła. Potrząsnęła głową, wstała, i wybrała inny kierunek. Tym razem na nic nie wpadła, a i grota stawała się coraz jaśniejsza.
sobota, 18 maja 2013
Rozdział XVI
Dzień. Niby taki zwyczajny. Słońce świeci, wiatr delikatnie porusza młodymi listkami, które niedawno zaczęły pojawiać się na drzewach. Między tymi drzewami biega grupka dzieci. Mogły mieć po cztery, może pięć lat. Sami chłopcy.
Chociaż nie do końca...
Była z nimi dziewczynka. Łatwo jednak można było pomylić ją z chłopcem, gdyż miała krótko ścięte włosy i umorusaną twarz. Tylko... nie powinno jej tu być... Jeszcze cztery lata temu działał zakaz rodzenia dziewczynek.
Była to jednak tylko Xain. A razem z nią bawili się Jua, Uno i Do-Do. Wszyscy niby tacy maleńcy, a już niezłe z nich zbóje.
- Mam pomysł! - krzyknął w pewnym momencie Jua, zatrzymując się zaraz przed Do-Do, który popchną przez przypadek kolegę i obydwoje wylądowali na ziemi.
- Jaki? - zapytał Do-Do, pomagając wstać tamtemu i otrzepując się z kurzu.
- Pójdziemy do miasta... - zaczął.
- Ja nie idę! - przerwała mu Xain, zatrzymując się obok nich. - Wiecie, że nie mogę.
- Ale słuchaj! Zrobimy tak - kontynuował Jua. - Ty, bo jesteś najmniejsza, zaczepisz jakiegoś strażnika i się schowasz. Potem ja i Uno zaczniemy go prowokować i razem z Do-Do będziemy przed nim uciekać. Zgubimy go przed wyjściem z miasta, a on przynajmniej trochę się rozrusza. - Zakończył głośnym śmiechem, na który zawtórowała mu cała gromada.
Wszyscy się zgodzili. Xain wiedziała, że nie mogła, ale przecież jej nikt nie zobaczy. A nawet jeśli, to umiała szybko biegać.
Jak wymyślili, tak zrobili. Kanałami przedostali się do miasta. W wąskiej uliczce spotkali przysypiającego na warcie strażnika. Jua i Uno schowali się między starymi kartonami, a Do-Do został na głównej ulicy, gdyż to w tamtą stronę planują uciekać. A Xain wybrała sobie odpowiednią kryjówkę za plecami strażnika. Podeszła do niego. Zabrała mu włócznie z ręki i uderzyła go grotem w czoło. Ten obudził się natychmiast, i wściekły zaczął wykrzykiwać jakieś przekleństwa. W tym momencie do akcji wkroczyli Jua i Uno, przezywając nieszczęśnika. Tak jak przewidywali - gwardzista ruszył w pogoń za chłopcami.
Na głównej ulicy do ściganych dołączył się Do-Do. Biegli przed siebie bez słowa, a strażnik krzyczał coś w ich stronę.
Xain nie została nawet zauważona. Wyszła beztrosko z wąskiej uliczki i ruszyła, niby nigdy nic, w stronę bramy. Znalazła się tam szybko. Kątem oka zobaczyła zdyszanego gwardzistę. Wydawało jej się, że jej nie widzi. Myliła się jednak.
- Ty! Ty! To ty mnie walnęłaś! - krzyknął, wskazując palcem na dziewczynkę. - Niech ja cię, bachorze, dorwę!
I zaczęła się kolejna gonitwa. Tym razem strażnik przeciwko małej dziewczynce. I niestety szanse były wyrównane. Xain musiała uciec. Musiała. Gdyby rodzice dowiedzieli się, co zrobiła, byliby źli. Bardzo źli. Szybko znaleźli się w lesie. Tutaj dziewczynka miała nijaką przewagę, gdyż dobrze znała to miejsce i była drobna, co ułatwiało jej poruszanie się między drzewami i gałęziami niższych drzew.
Muszę znaleźć grotę. Tak. Tam się ukryję - myślała.
Otóż znała pewne miejsce. Wyglądało one jak mieszkanie lisa, gdyż była to wielka nora ukryta na niedużej polance. Jeśli dobiegnie tam przed strażnikiem, będzie mogła się schować. Gwardzista się zgubi i albo tutaj umrze, pożarty przez zwierzynę, albo jakimś cudem wróci do miasta.
Tylko nawet Xain czasami zapominała, gdzie ta grota się znajduje. Drogę do niej wyznaczał jej krzak róży. Właściwie cała kępa tych krzaków. Jeśli je znajdzie, wystarczy że skręci w odpowiednią stronę i już będzie mogła się ukryć.
Biegła więc, w dobrą stronę. A przynajmniej tak jej się wydawało. Krzaku białej róży jednak nigdzie nie było widać.
- Gdzie ten krzak, do cholery - szeptała pod nosem raz po raz.
Chociaż nie do końca...
Była z nimi dziewczynka. Łatwo jednak można było pomylić ją z chłopcem, gdyż miała krótko ścięte włosy i umorusaną twarz. Tylko... nie powinno jej tu być... Jeszcze cztery lata temu działał zakaz rodzenia dziewczynek.
Była to jednak tylko Xain. A razem z nią bawili się Jua, Uno i Do-Do. Wszyscy niby tacy maleńcy, a już niezłe z nich zbóje.
- Mam pomysł! - krzyknął w pewnym momencie Jua, zatrzymując się zaraz przed Do-Do, który popchną przez przypadek kolegę i obydwoje wylądowali na ziemi.
- Jaki? - zapytał Do-Do, pomagając wstać tamtemu i otrzepując się z kurzu.
- Pójdziemy do miasta... - zaczął.
- Ja nie idę! - przerwała mu Xain, zatrzymując się obok nich. - Wiecie, że nie mogę.
- Ale słuchaj! Zrobimy tak - kontynuował Jua. - Ty, bo jesteś najmniejsza, zaczepisz jakiegoś strażnika i się schowasz. Potem ja i Uno zaczniemy go prowokować i razem z Do-Do będziemy przed nim uciekać. Zgubimy go przed wyjściem z miasta, a on przynajmniej trochę się rozrusza. - Zakończył głośnym śmiechem, na który zawtórowała mu cała gromada.
Wszyscy się zgodzili. Xain wiedziała, że nie mogła, ale przecież jej nikt nie zobaczy. A nawet jeśli, to umiała szybko biegać.
Jak wymyślili, tak zrobili. Kanałami przedostali się do miasta. W wąskiej uliczce spotkali przysypiającego na warcie strażnika. Jua i Uno schowali się między starymi kartonami, a Do-Do został na głównej ulicy, gdyż to w tamtą stronę planują uciekać. A Xain wybrała sobie odpowiednią kryjówkę za plecami strażnika. Podeszła do niego. Zabrała mu włócznie z ręki i uderzyła go grotem w czoło. Ten obudził się natychmiast, i wściekły zaczął wykrzykiwać jakieś przekleństwa. W tym momencie do akcji wkroczyli Jua i Uno, przezywając nieszczęśnika. Tak jak przewidywali - gwardzista ruszył w pogoń za chłopcami.
Na głównej ulicy do ściganych dołączył się Do-Do. Biegli przed siebie bez słowa, a strażnik krzyczał coś w ich stronę.
Xain nie została nawet zauważona. Wyszła beztrosko z wąskiej uliczki i ruszyła, niby nigdy nic, w stronę bramy. Znalazła się tam szybko. Kątem oka zobaczyła zdyszanego gwardzistę. Wydawało jej się, że jej nie widzi. Myliła się jednak.
- Ty! Ty! To ty mnie walnęłaś! - krzyknął, wskazując palcem na dziewczynkę. - Niech ja cię, bachorze, dorwę!
I zaczęła się kolejna gonitwa. Tym razem strażnik przeciwko małej dziewczynce. I niestety szanse były wyrównane. Xain musiała uciec. Musiała. Gdyby rodzice dowiedzieli się, co zrobiła, byliby źli. Bardzo źli. Szybko znaleźli się w lesie. Tutaj dziewczynka miała nijaką przewagę, gdyż dobrze znała to miejsce i była drobna, co ułatwiało jej poruszanie się między drzewami i gałęziami niższych drzew.
Muszę znaleźć grotę. Tak. Tam się ukryję - myślała.
Otóż znała pewne miejsce. Wyglądało one jak mieszkanie lisa, gdyż była to wielka nora ukryta na niedużej polance. Jeśli dobiegnie tam przed strażnikiem, będzie mogła się schować. Gwardzista się zgubi i albo tutaj umrze, pożarty przez zwierzynę, albo jakimś cudem wróci do miasta.
Tylko nawet Xain czasami zapominała, gdzie ta grota się znajduje. Drogę do niej wyznaczał jej krzak róży. Właściwie cała kępa tych krzaków. Jeśli je znajdzie, wystarczy że skręci w odpowiednią stronę i już będzie mogła się ukryć.
Biegła więc, w dobrą stronę. A przynajmniej tak jej się wydawało. Krzaku białej róży jednak nigdzie nie było widać.
- Gdzie ten krzak, do cholery - szeptała pod nosem raz po raz.
sobota, 11 maja 2013
Rozdział XV
Siedzieli w czwórkę po turecku na środku sali. Ustalili, że skoro jest to Brama szybkości, Dwayne nie ma co się pchać to wypełnienia zadania. Antoni był strażnikiem, więc i on nie mógł tego zrobić. Zostawała Xain.
- Więc... Co to za zadanie? - zapytała kobieta. Już po raz trzeci z resztą.
- Nic specjalnego - odpowiedział jej na to Go. Czyżby wreszcie zamierzał im odpowiedzieć? - Wystarczy wygrać wyścig ze mną.
Wszystkim szczęki opadły. Xain, Dwayne'owi, jak i Antoniemu. Nawet nie łudzili się, że Go będzie podczas zawodów w postaci ludzkiej. Zamieni się w smoka i znajdzie się na linii mety, zanim Xain zdąży wystartować. Chociaż...
- W jakiej postaci będziesz? - zapytała Xain, jako pierwsza wybudzając się z szoku.
- Będę w swojej postaci. Smoczej - odpowiedział Go, zaskoczony pytaniem. Wydawało mu się to przecież oczywiste.
Coś tu nie pasowało. I wyczuł to właśnie Dwayne. Zadanie było zbyt trudne. Albo łatwe, tylko nie dostrzegli jeszcze drugiej strony medalu. Poprosił więc Go o jedną noc na zastanowienie. Wezmą udział w zadaniu, ale najpierw trzeba było dobrze się zastanowić, o co w nim dokładnie miało chodzić.
Nastał dzień. Tylko Dwayne głowił się całą noc, nie przyniosło to jednak żadnych efektów. Go wrócił po wschodzie, gdyż nie było go w jamie od zachodu. Od razu przeszedł do rzeczy. Nawet nie pytał, czy się czasem nie wycofali. Po prostu zaczął objaśniać.
- Wyścig zacznie się od jaskini. Musisz pobiec do lasu i znaleźć grotę. Daję ci na to trzy godziny. Po tym czasie ruszam za tobą i jeśli cię znajdę, to cię zjem.
Xain skrzywiła się. Nie uśmiechała jej się perspektywa przyszłości, w której zostanie pożarta przez olbrzymiego pół-smoka. Wysłuchała jeszcze parę mało rzeczowych wskazówek, które miały jej pomóc w znalezieniu groty. Gdy jednak spytała, co znajduje się w grocie, Go jej nie odpowiedział. Odparł jedynie, że musi przez nią przejść, a wyjdzie gdzieś w jaskini smoka.
Xain już nie zastanawiała się długo. Posłała w stronę Go znaczące spojrzenie. Tamten potaknął głową i wskazał dłonią wyjście z jaskini. Już zaczął odliczać czas.
Słońce wisiało jeszcze nisko. Lekka mgła pokrywała wszystko, co znajdowało się niżej od Nawie. Powietrze było wilgotne i chłodne. Zimny wiatr powoli przepływał obok wylotu z jaskini, sprawiając, że wszystko stawało się mokre, a ciałem wstrząsał dreszcz. Ptaki latały wysoko. Czyli zapowiada się zwykły, słoneczny dzień.
Xain wybiegła z jak poparzona. Wybrała najbardziej strome, a zarazem najkrótsze zejście. Pech chciał, że już na samym początku potknęła się i resztę drogi przebyła turlając się niczym bezwładne drewno, które jakiś drwal staczał ze wzgórza. Zaoszczędziło jej to mimo wszystko dużo czasu, gdyż już po paru minutach była na dole. Z tej strony Nawie rozciągał się gęsty, zielony las.
Znajdziesz las, znajdziesz grotę - tak brzmiała pierwsza podpowiedź smoka. No więc... Las znalazła. A co było dalej...
Do lasu wejdziesz, krok poczynisz duży. Znajdź teraz to, czego nie widać podczas burzy.
Nie mogła się jednak dopatrzeć żadnego sensu w tej jakże dziwnej rymowance. Czego nie widać podczas burzy? Może jakieś zwierzę, które chowie się na czas deszczu? To raczej nie było to. Zwierzęta często zmieniają miejsce pobytu. Xain stanęła jak wryta na skraju lasu i zaczęła się zastanawiać i rozglądać dookoła.
Zwróciła uwagę na jedną rzecz. Koryto rzeki. Płytkie, bo płytkie. Łatwo można było pomylić go ze ścieżką. "Czego nie widać podczas burzy"... No jasne! Koryto zalewała woda, której podczas burzy z każdej strony napływały hektolitry. I wtedy nie było widać, że to zwykłe koryto. To musiało chodzić o to! Xain z wielkim uśmiechem na twarzy ruszyła w tamtą stronę i teraz biegła płytkim korytem.
Droga twa się kończy u kresu światła. Teraz idź tam, gdzie stara róża kwitła.
"Kwitła"... Czyli to już było. Musiała znaleźć jakiś obeschnięty krzak róży. Tylko w którą stronę miała się udać? Przeszukała umysł, próbując przypomnieć sobie następną podpowiedź. To jednak nie pasowała. Następna - też nie. Dopiero ostatnia mówiła coś na temat.
Najprościej powiedzieć jednak, że grota na północy się z ziemią jedna.
Dość dziwna, ale przynajmniej było wiadomo, w którą stronę musi biec. Spojrzała więc w górę, oceniła położenie słońca, po czym sprawdziła kilka innych czynników i pewnym, szybkim krokiem udała się w wyznaczonym przez siebie kierunku.
Wiedziała, że minęło już półtorej godziny. Zegar tykał. Jeszcze tylko półtorej. Musiała się pośpieszyć. Czasu nie przybywało. A krzaku nigdzie nie było widać...
- Więc... Co to za zadanie? - zapytała kobieta. Już po raz trzeci z resztą.
- Nic specjalnego - odpowiedział jej na to Go. Czyżby wreszcie zamierzał im odpowiedzieć? - Wystarczy wygrać wyścig ze mną.
Wszystkim szczęki opadły. Xain, Dwayne'owi, jak i Antoniemu. Nawet nie łudzili się, że Go będzie podczas zawodów w postaci ludzkiej. Zamieni się w smoka i znajdzie się na linii mety, zanim Xain zdąży wystartować. Chociaż...
- W jakiej postaci będziesz? - zapytała Xain, jako pierwsza wybudzając się z szoku.
- Będę w swojej postaci. Smoczej - odpowiedział Go, zaskoczony pytaniem. Wydawało mu się to przecież oczywiste.
Coś tu nie pasowało. I wyczuł to właśnie Dwayne. Zadanie było zbyt trudne. Albo łatwe, tylko nie dostrzegli jeszcze drugiej strony medalu. Poprosił więc Go o jedną noc na zastanowienie. Wezmą udział w zadaniu, ale najpierw trzeba było dobrze się zastanowić, o co w nim dokładnie miało chodzić.
* * *
Nastał dzień. Tylko Dwayne głowił się całą noc, nie przyniosło to jednak żadnych efektów. Go wrócił po wschodzie, gdyż nie było go w jamie od zachodu. Od razu przeszedł do rzeczy. Nawet nie pytał, czy się czasem nie wycofali. Po prostu zaczął objaśniać.
- Wyścig zacznie się od jaskini. Musisz pobiec do lasu i znaleźć grotę. Daję ci na to trzy godziny. Po tym czasie ruszam za tobą i jeśli cię znajdę, to cię zjem.
Xain skrzywiła się. Nie uśmiechała jej się perspektywa przyszłości, w której zostanie pożarta przez olbrzymiego pół-smoka. Wysłuchała jeszcze parę mało rzeczowych wskazówek, które miały jej pomóc w znalezieniu groty. Gdy jednak spytała, co znajduje się w grocie, Go jej nie odpowiedział. Odparł jedynie, że musi przez nią przejść, a wyjdzie gdzieś w jaskini smoka.
Xain już nie zastanawiała się długo. Posłała w stronę Go znaczące spojrzenie. Tamten potaknął głową i wskazał dłonią wyjście z jaskini. Już zaczął odliczać czas.
Słońce wisiało jeszcze nisko. Lekka mgła pokrywała wszystko, co znajdowało się niżej od Nawie. Powietrze było wilgotne i chłodne. Zimny wiatr powoli przepływał obok wylotu z jaskini, sprawiając, że wszystko stawało się mokre, a ciałem wstrząsał dreszcz. Ptaki latały wysoko. Czyli zapowiada się zwykły, słoneczny dzień.
Xain wybiegła z jak poparzona. Wybrała najbardziej strome, a zarazem najkrótsze zejście. Pech chciał, że już na samym początku potknęła się i resztę drogi przebyła turlając się niczym bezwładne drewno, które jakiś drwal staczał ze wzgórza. Zaoszczędziło jej to mimo wszystko dużo czasu, gdyż już po paru minutach była na dole. Z tej strony Nawie rozciągał się gęsty, zielony las.
Znajdziesz las, znajdziesz grotę - tak brzmiała pierwsza podpowiedź smoka. No więc... Las znalazła. A co było dalej...
Do lasu wejdziesz, krok poczynisz duży. Znajdź teraz to, czego nie widać podczas burzy.
Nie mogła się jednak dopatrzeć żadnego sensu w tej jakże dziwnej rymowance. Czego nie widać podczas burzy? Może jakieś zwierzę, które chowie się na czas deszczu? To raczej nie było to. Zwierzęta często zmieniają miejsce pobytu. Xain stanęła jak wryta na skraju lasu i zaczęła się zastanawiać i rozglądać dookoła.
Zwróciła uwagę na jedną rzecz. Koryto rzeki. Płytkie, bo płytkie. Łatwo można było pomylić go ze ścieżką. "Czego nie widać podczas burzy"... No jasne! Koryto zalewała woda, której podczas burzy z każdej strony napływały hektolitry. I wtedy nie było widać, że to zwykłe koryto. To musiało chodzić o to! Xain z wielkim uśmiechem na twarzy ruszyła w tamtą stronę i teraz biegła płytkim korytem.
Droga twa się kończy u kresu światła. Teraz idź tam, gdzie stara róża kwitła.
"Kwitła"... Czyli to już było. Musiała znaleźć jakiś obeschnięty krzak róży. Tylko w którą stronę miała się udać? Przeszukała umysł, próbując przypomnieć sobie następną podpowiedź. To jednak nie pasowała. Następna - też nie. Dopiero ostatnia mówiła coś na temat.
Najprościej powiedzieć jednak, że grota na północy się z ziemią jedna.
Dość dziwna, ale przynajmniej było wiadomo, w którą stronę musi biec. Spojrzała więc w górę, oceniła położenie słońca, po czym sprawdziła kilka innych czynników i pewnym, szybkim krokiem udała się w wyznaczonym przez siebie kierunku.
Wiedziała, że minęło już półtorej godziny. Zegar tykał. Jeszcze tylko półtorej. Musiała się pośpieszyć. Czasu nie przybywało. A krzaku nigdzie nie było widać...
sobota, 4 maja 2013
Rozdział XIV
Antoni stał prosto, ze skrzyżowanymi rękami, i uśmiechał się wrednie. Kilka metrów dalej Dwayne siłował się z Xain, która szamotała się i próbowała wyrwać się wielkoludowi, wykrzykując przy tym barwne przekleństwa w stronę obu mężczyzn.
- Xain! Do cholery! - ryknął w końcu Dwayne, który nie mógł tego wszystkiego wytrzymać. - Pójdziemy tam jutro. Razem!
Puścił kobietę, która tylko warknęła i tupnęła nogą. Wyglądała jak dziecko, które bardzo chciało gdzieś wyleźć, ale było za małe. Nagle jednak uśmiechnęła się i zaczęła łasić do wielkoluda.
- Dwayne, przecież ty już tu byłeś, czyż nie? - zapytała. Że też pomyślała o tym dopiero teraz.
- Byłeś?! - krzyknął Antoni. Był zdziwiony; nigdy w życiu nie powiedziałby, że ktoś taki jak Dwayne mógł już tu być. - A widziałeś Go?
- Byłem i widziałem - odpowiedział wielkolud, teraz już całkiem spokojnie. Widocznie sam, przez całe to zamieszanie, o tym zapomniał. - Go jest całkiem przyjaznym facetem.
- A nie widziałeś tam niczego podejrzanego? - wciąż dopytywał się staruszek.
- Nie... Pomijając to, że sam jeden mieszka w takiej olbrzymiej, a pustej jaskini.
Antoni uśmiechnął się pod nosem, widocznie zadowolony z odpowiedzi tamtego. Xain już od kilku minut nie interesowała się tym wszystkim. Położyła się, niby nigdy nic, na półce skalnej, zwijając się w kłębek. Jutro zobaczy, co też kryje druga Brama. Jeśli wyjdą z tego cało, to odpuści Antoniemu. Widocznie to nie było aż tak straszne, żeby im to mówić. Ale jeśli nie, to dni staruszka są już policzone. Z tą myślą i wielkim uśmiechem na ustach zapadła w sen.
Nie minęło kilka chwil, kiedy dołączył do niej Dwayne. Usiadł nieopodal i zaczął chrapać. Xain musiała na prawdę mocno spać, gdyż tego nie słyszała. A Antoni usiadł obok nich i zastanawiał się, czy na pewno dobrze zrobił, nie mówiąc im o prawdziwym Go...
Antoni zabrał na siebie wszystkie warty. Chciał, by Xain i Dwayne wyspali się dobrze, gdyż to oni muszą odwalić dzisiaj całą robotę. Obudził ich więc parę minut po wschodzie, wcześniej przygotowując jako takie śniadanie. Zjedli je w parę sekund, gdyż Xain wciąż ich poganiała. Nie mogła wytrzymać już ani chwili. Poniekąd to wina Antoniego, który wczoraj tylko pobudził jej ciekawość, nie mówiąc jej, co ich spotka.
Jednak to, co tam spotkali, przerosło ich najśmielsze oczekiwania...
W olbrzymiej grocie spał sobie spokojnie dość spory, ciemnozielony smok, o wielkich, zamkniętych ślepiach i łuskach, gdzie jedna była wielkości ludzkiej pięści. Z nozdrzy stwora, przy każdym wydechu wydobywały się obłoki gorącej pary.
Dwayne stał jak wryty. Wszedł do jamy pierwszy, ale staną w drzwiach i nie mógł się ruszyć. Zaraz za nim wszedł Antoni, ale ten bez problemu podszedł do smoka i poklepał go po pysku. Na samym końcu weszła Xain. O ile "wejściem" można nazwać to, że skocznym, wesołym krokiem doszła do wejścia, a gdy tylko zobaczyła smoka, uciekła z piskiem. Staruszek zaśmiał się głośno, gdy tylko zobaczył tą scenę. Dwayne, choć przerażony, również musiał przyznać lekkim uśmieszkiem, że kobieta wyglądała dość komicznie.
Wielkie, złote oczy gada otworzyły się. Zmierzyły obydwóch mężczyzn wzrokiem, zapisując sobie w pamięci ich osoby. Potem podniósł się, przymknął ślepia i zaczął mruczeć coś pod nosem.
Cała jama zalśniła zielonkawym światłem. Xain, ciekawa, co się stało, zajrzała do środka. Nie zobaczyła jednak olbrzymiego, strasznego, zielonego smoka, a mężczyznę. Wysokiego, barczystego i raczej młodszego od Antoniego. Włosy miał ciemne, krótko ścięte. Twarz długą, owalną i całkiem ładną, choć dość tajemniczą i poważną. Oczy średniej wielkości, w kolorze złotym. A dookoła nich miał maleńkie, smocze łuski.
Ubrany był zwyczajnie - brązowawe, proste, długie spodnie, biała tunika, na której, w tali mężczyzny, zapięty był gruby, skórzany pas, a na nogach miał materiałowe buty, bardziej przypominające szmatę, którą tamten mógł owinąć sobie stopy.
Xain, teraz już nie tak bardzo przerażona, weszła do jamy i stanęła niedaleko wielkoluda, który teraz również wydawał się być spokojniejszy. Antoni, który był znacznie niższy od człowieka-smoka, przywitał się z nim niczym stary przyjaciel, po czym dłonią wskazał na kobietę i Dwayne'a.
- To Dwayne i Xain - przedstawił ich, kolejno wskazując na wielkoluda i kobietę. - A to jest Go - dodał, wskazując tym razem na człowieka-smoka.
- My się chyba już znamy - uśmiechnął się przyjaźnie Go, patrząc na Dwayne'a.
- Tak, byłem tutaj parę lat temu - odparł na to szybko wielkolud.
Go uśmiechnął się tylko jeszcze szerzej, po czym jego wzrok powędrował w stronę Xain. Zmierzył ją dokładnie, od stóp do głów. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykła dziewucha, jak ich wiele. Ale gdy przyjrzał się dokładniej wiedział, że wcale nie jest taka zwykła. Podszedł do niej powoli, skłonił się przed nią i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Go - przedstawił się osobiście.
Kobieta przyjęła jego dłoń i potrząsnęła nią lekko. Resztki przerażenia uleciały, gdy tylko ujrzała jego twarz z bliska. Wydawał się być taki miły, przyjazny. Był jednak strażnikiem Bramy. Czyli będą musieli spełnić dla niego zadanie. A to zaś oznacza, że wcale nie może okazać się taki sympatyczny, na jakiego wygląda.
- Xain - odpowiedziała i uśmiechnęła się równie przyjaźnie. I, uwaga, szczerze. Postanowiła jednak od razu przejść do konkretów. - No więc, jakie zadanie nas czeka?
- Xain! Do cholery! - ryknął w końcu Dwayne, który nie mógł tego wszystkiego wytrzymać. - Pójdziemy tam jutro. Razem!
Puścił kobietę, która tylko warknęła i tupnęła nogą. Wyglądała jak dziecko, które bardzo chciało gdzieś wyleźć, ale było za małe. Nagle jednak uśmiechnęła się i zaczęła łasić do wielkoluda.
- Dwayne, przecież ty już tu byłeś, czyż nie? - zapytała. Że też pomyślała o tym dopiero teraz.
- Byłeś?! - krzyknął Antoni. Był zdziwiony; nigdy w życiu nie powiedziałby, że ktoś taki jak Dwayne mógł już tu być. - A widziałeś Go?
- Byłem i widziałem - odpowiedział wielkolud, teraz już całkiem spokojnie. Widocznie sam, przez całe to zamieszanie, o tym zapomniał. - Go jest całkiem przyjaznym facetem.
- A nie widziałeś tam niczego podejrzanego? - wciąż dopytywał się staruszek.
- Nie... Pomijając to, że sam jeden mieszka w takiej olbrzymiej, a pustej jaskini.
Antoni uśmiechnął się pod nosem, widocznie zadowolony z odpowiedzi tamtego. Xain już od kilku minut nie interesowała się tym wszystkim. Położyła się, niby nigdy nic, na półce skalnej, zwijając się w kłębek. Jutro zobaczy, co też kryje druga Brama. Jeśli wyjdą z tego cało, to odpuści Antoniemu. Widocznie to nie było aż tak straszne, żeby im to mówić. Ale jeśli nie, to dni staruszka są już policzone. Z tą myślą i wielkim uśmiechem na ustach zapadła w sen.
Nie minęło kilka chwil, kiedy dołączył do niej Dwayne. Usiadł nieopodal i zaczął chrapać. Xain musiała na prawdę mocno spać, gdyż tego nie słyszała. A Antoni usiadł obok nich i zastanawiał się, czy na pewno dobrze zrobił, nie mówiąc im o prawdziwym Go...
* * *
Antoni zabrał na siebie wszystkie warty. Chciał, by Xain i Dwayne wyspali się dobrze, gdyż to oni muszą odwalić dzisiaj całą robotę. Obudził ich więc parę minut po wschodzie, wcześniej przygotowując jako takie śniadanie. Zjedli je w parę sekund, gdyż Xain wciąż ich poganiała. Nie mogła wytrzymać już ani chwili. Poniekąd to wina Antoniego, który wczoraj tylko pobudził jej ciekawość, nie mówiąc jej, co ich spotka.
Jednak to, co tam spotkali, przerosło ich najśmielsze oczekiwania...
W olbrzymiej grocie spał sobie spokojnie dość spory, ciemnozielony smok, o wielkich, zamkniętych ślepiach i łuskach, gdzie jedna była wielkości ludzkiej pięści. Z nozdrzy stwora, przy każdym wydechu wydobywały się obłoki gorącej pary.
Dwayne stał jak wryty. Wszedł do jamy pierwszy, ale staną w drzwiach i nie mógł się ruszyć. Zaraz za nim wszedł Antoni, ale ten bez problemu podszedł do smoka i poklepał go po pysku. Na samym końcu weszła Xain. O ile "wejściem" można nazwać to, że skocznym, wesołym krokiem doszła do wejścia, a gdy tylko zobaczyła smoka, uciekła z piskiem. Staruszek zaśmiał się głośno, gdy tylko zobaczył tą scenę. Dwayne, choć przerażony, również musiał przyznać lekkim uśmieszkiem, że kobieta wyglądała dość komicznie.
Wielkie, złote oczy gada otworzyły się. Zmierzyły obydwóch mężczyzn wzrokiem, zapisując sobie w pamięci ich osoby. Potem podniósł się, przymknął ślepia i zaczął mruczeć coś pod nosem.
Cała jama zalśniła zielonkawym światłem. Xain, ciekawa, co się stało, zajrzała do środka. Nie zobaczyła jednak olbrzymiego, strasznego, zielonego smoka, a mężczyznę. Wysokiego, barczystego i raczej młodszego od Antoniego. Włosy miał ciemne, krótko ścięte. Twarz długą, owalną i całkiem ładną, choć dość tajemniczą i poważną. Oczy średniej wielkości, w kolorze złotym. A dookoła nich miał maleńkie, smocze łuski.
Ubrany był zwyczajnie - brązowawe, proste, długie spodnie, biała tunika, na której, w tali mężczyzny, zapięty był gruby, skórzany pas, a na nogach miał materiałowe buty, bardziej przypominające szmatę, którą tamten mógł owinąć sobie stopy.
Xain, teraz już nie tak bardzo przerażona, weszła do jamy i stanęła niedaleko wielkoluda, który teraz również wydawał się być spokojniejszy. Antoni, który był znacznie niższy od człowieka-smoka, przywitał się z nim niczym stary przyjaciel, po czym dłonią wskazał na kobietę i Dwayne'a.
- To Dwayne i Xain - przedstawił ich, kolejno wskazując na wielkoluda i kobietę. - A to jest Go - dodał, wskazując tym razem na człowieka-smoka.
- My się chyba już znamy - uśmiechnął się przyjaźnie Go, patrząc na Dwayne'a.
- Tak, byłem tutaj parę lat temu - odparł na to szybko wielkolud.
Go uśmiechnął się tylko jeszcze szerzej, po czym jego wzrok powędrował w stronę Xain. Zmierzył ją dokładnie, od stóp do głów. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykła dziewucha, jak ich wiele. Ale gdy przyjrzał się dokładniej wiedział, że wcale nie jest taka zwykła. Podszedł do niej powoli, skłonił się przed nią i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Go - przedstawił się osobiście.
Kobieta przyjęła jego dłoń i potrząsnęła nią lekko. Resztki przerażenia uleciały, gdy tylko ujrzała jego twarz z bliska. Wydawał się być taki miły, przyjazny. Był jednak strażnikiem Bramy. Czyli będą musieli spełnić dla niego zadanie. A to zaś oznacza, że wcale nie może okazać się taki sympatyczny, na jakiego wygląda.
- Xain - odpowiedziała i uśmiechnęła się równie przyjaźnie. I, uwaga, szczerze. Postanowiła jednak od razu przejść do konkretów. - No więc, jakie zadanie nas czeka?
sobota, 27 kwietnia 2013
Rozdział XIII
Miasto Pod Górą, bo tak nazywała się niewielka mieścina, znajdująca się pod górą Nawie, tętniła życiem. Handlarze przekrzykiwali się na wzajem, wychwalając swoje produkty. Szlachta przechadzała się tam i z powrotem, zafascynowana tym wszystkim, a drobni kieszonkowcy korzystali z okazji, pozbawiając ich zawartości sakiewek.
Nie brakowało tu też wieśniaków, więc trzy zgarbione, zakapturzone, brudne postacie nie zwracały uwagi. Nagle jedna z nich zatrzymała się przy ścianie karczmy i zaczęła się w nią wpatrywać. Dopiero po chwili pozostałe dwie do niej dołączyły.
- Co jest? Trzeba iść dalej - wyszeptał Dwayne ostro, próbując odciągnąć Xain.
- Patrz, zrobili mi za duży nos - zaśmiała się kobieta, wskazując trzy listy gończe, wiszące obok siebie w nierównym rzędzie.
Na jednym z nich był staruszek. Pewnie Antoni, ale był tak niedokładnie narysowany, że nawet najlepszy by się nie domyślił. Obok wisiał marnie narysowany portret Dwayne'a z małym dopiskiem: "Nie ma nogi". Jako ostatni przywieszony był rysunek Xain. Nie wiadomo dlaczego, ten najwierniej oddawał wszystkie szczegóły. Nawet ten nos, który tak nie podobał się kobiecie, był idealny.
- To nie jest śmieszne - warknął Antoni i niedelikatnie popchnął Xain. - Kto w ogóle wpadł na tak genialny pomysł, żeby włazić do tego przeklętego miasta?
- Ty - odparł na to Dwayne wskazując palcem na staruszka, po czym roześmiał się.
Zamiast odpowiedzieć, iluzjonista posłał wielkoludowi spojrzenie, które, gdyby mogło, to by go zabiło. Potem cała trójka przyśpieszyła tempo, żeby opuścić miasto jak najszybciej.
Nie będą jednak jeszcze pakować się na Nawie. Przenocują na jej zboczu, a wyruszą dopiero wczesnym rankiem. I jak planowali, tak zrobili.
Pierwszą wartę objęła Xain, potem Dwayne, a na końcu Antoni. Na szczęście nic się nie działo, więc jeszcze przed świtem mogli ruszać w drogę. Oczywiście najtrudniej szło się wielkoludowi. Kobieta pomagała mu jak mogła. Specjalnie wybrali dłuższą drogę. Była mniej stroma i wygodnie się szło.
Najchętniej zostawiliby Dwayne'a na dole, ale on jedyny znał położenie drugiej bramy. A nie mogli sobie pozwolić na kolejne dni zwłoki.
Już pod wieczór byli blisko drugiej Bramy, zarządzili jednak postój. Nie wiedzieli, co ich czeka na miejscu, więc woleli znaleźć się tam za dnia. Znaczy - Antoni i Dwayne woleli.
- No to może pójdę na zwiad? - zaproponowała Xain, gdy tylko rozbili obóz.
- Nie. - Antoni od razu zaprzeczył. Krótko, prosto i tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Na pewno? Zwiad bardzo by się przydał! - upierała się kobieta, już zbierając się do drogi.
- Zostajesz!
Antoni powstrzymał ją, chwytając za rękę i zatrzymując w połowie ruchu. Twarz miał zaciętą, a w oczach kompletny brak jakichkolwiek uczuć. Nie znali go dobrze, ale i tak to wydało im się podejrzane. O czymś wiedział. Tylko o czym? I to właśnie pytanie zadał mu Dwayne.
- A o czym mam wiedzieć? - zapytał niepewnie Antoni, nie rozumiejąc wielkoluda. Albo udając, że go nie rozumie.
- To ja się pytam - warknął Dwayne. - Coś jest nie tak z drugą Bramą, a ty nie chcesz nam o tym powiedzieć!
- Nie, że nie chcę. Nie mogę.
- Czyli coś ukrywasz! - krzyknęła zadowolona Xain palcem wskazując oskarżycielsko w staruszka. - Mów!
- Mówię, że nie mogę - powtórzył, tym razem wolniej i głośniej.
- A dlaczego?
- Jestem strażnikiem, tak? A strażników obowiązują zasady. Żaden nie może zdradzić, co może was spotkać w następnej Bramie, bo przestaje być strażnikiem - wyjaśnił z rezygnacją w głosie.
Xain zaśmiała się, widocznie z czegoś zadowolona. Dwayne tylko się uśmiechnął pod nosem. Oboje pomyśleli o tym samym. Tylko Antoni nie wiedział o co chodzi, więc prawie bordowiejąc ze złości zapytał ich o to.
- My mamy nagrodę, tak? - zapytała, jakby dla pewności, kobieta.
- Tak, ale co to ma do rze...
- I ty już jej nie strzeżesz! - przerwała staruszkowi z wielkim uśmiechem na twarzy. - I nie jesteś strażnikiem! Czyli możesz nam spokojnie powiedzieć, o co chodzi.
Antoni chwilę się zastanowił. To był argument nie do podważenia. Nagle jednak coś go olśniło. Nie dał tego po sobie poznać, choć w środku cieszył się jak dziecko z cukierka.
- Nie chcę wam zepsuć niespodzianki.
Nie brakowało tu też wieśniaków, więc trzy zgarbione, zakapturzone, brudne postacie nie zwracały uwagi. Nagle jedna z nich zatrzymała się przy ścianie karczmy i zaczęła się w nią wpatrywać. Dopiero po chwili pozostałe dwie do niej dołączyły.
- Co jest? Trzeba iść dalej - wyszeptał Dwayne ostro, próbując odciągnąć Xain.
- Patrz, zrobili mi za duży nos - zaśmiała się kobieta, wskazując trzy listy gończe, wiszące obok siebie w nierównym rzędzie.
Na jednym z nich był staruszek. Pewnie Antoni, ale był tak niedokładnie narysowany, że nawet najlepszy by się nie domyślił. Obok wisiał marnie narysowany portret Dwayne'a z małym dopiskiem: "Nie ma nogi". Jako ostatni przywieszony był rysunek Xain. Nie wiadomo dlaczego, ten najwierniej oddawał wszystkie szczegóły. Nawet ten nos, który tak nie podobał się kobiecie, był idealny.
- To nie jest śmieszne - warknął Antoni i niedelikatnie popchnął Xain. - Kto w ogóle wpadł na tak genialny pomysł, żeby włazić do tego przeklętego miasta?
- Ty - odparł na to Dwayne wskazując palcem na staruszka, po czym roześmiał się.
Zamiast odpowiedzieć, iluzjonista posłał wielkoludowi spojrzenie, które, gdyby mogło, to by go zabiło. Potem cała trójka przyśpieszyła tempo, żeby opuścić miasto jak najszybciej.
Nie będą jednak jeszcze pakować się na Nawie. Przenocują na jej zboczu, a wyruszą dopiero wczesnym rankiem. I jak planowali, tak zrobili.
Pierwszą wartę objęła Xain, potem Dwayne, a na końcu Antoni. Na szczęście nic się nie działo, więc jeszcze przed świtem mogli ruszać w drogę. Oczywiście najtrudniej szło się wielkoludowi. Kobieta pomagała mu jak mogła. Specjalnie wybrali dłuższą drogę. Była mniej stroma i wygodnie się szło.
Najchętniej zostawiliby Dwayne'a na dole, ale on jedyny znał położenie drugiej bramy. A nie mogli sobie pozwolić na kolejne dni zwłoki.
Już pod wieczór byli blisko drugiej Bramy, zarządzili jednak postój. Nie wiedzieli, co ich czeka na miejscu, więc woleli znaleźć się tam za dnia. Znaczy - Antoni i Dwayne woleli.
- No to może pójdę na zwiad? - zaproponowała Xain, gdy tylko rozbili obóz.
- Nie. - Antoni od razu zaprzeczył. Krótko, prosto i tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Na pewno? Zwiad bardzo by się przydał! - upierała się kobieta, już zbierając się do drogi.
- Zostajesz!
Antoni powstrzymał ją, chwytając za rękę i zatrzymując w połowie ruchu. Twarz miał zaciętą, a w oczach kompletny brak jakichkolwiek uczuć. Nie znali go dobrze, ale i tak to wydało im się podejrzane. O czymś wiedział. Tylko o czym? I to właśnie pytanie zadał mu Dwayne.
- A o czym mam wiedzieć? - zapytał niepewnie Antoni, nie rozumiejąc wielkoluda. Albo udając, że go nie rozumie.
- To ja się pytam - warknął Dwayne. - Coś jest nie tak z drugą Bramą, a ty nie chcesz nam o tym powiedzieć!
- Nie, że nie chcę. Nie mogę.
- Czyli coś ukrywasz! - krzyknęła zadowolona Xain palcem wskazując oskarżycielsko w staruszka. - Mów!
- Mówię, że nie mogę - powtórzył, tym razem wolniej i głośniej.
- A dlaczego?
- Jestem strażnikiem, tak? A strażników obowiązują zasady. Żaden nie może zdradzić, co może was spotkać w następnej Bramie, bo przestaje być strażnikiem - wyjaśnił z rezygnacją w głosie.
Xain zaśmiała się, widocznie z czegoś zadowolona. Dwayne tylko się uśmiechnął pod nosem. Oboje pomyśleli o tym samym. Tylko Antoni nie wiedział o co chodzi, więc prawie bordowiejąc ze złości zapytał ich o to.
- My mamy nagrodę, tak? - zapytała, jakby dla pewności, kobieta.
- Tak, ale co to ma do rze...
- I ty już jej nie strzeżesz! - przerwała staruszkowi z wielkim uśmiechem na twarzy. - I nie jesteś strażnikiem! Czyli możesz nam spokojnie powiedzieć, o co chodzi.
Antoni chwilę się zastanowił. To był argument nie do podważenia. Nagle jednak coś go olśniło. Nie dał tego po sobie poznać, choć w środku cieszył się jak dziecko z cukierka.
- Nie chcę wam zepsuć niespodzianki.
sobota, 20 kwietnia 2013
Rozdział XII
Antoni machnął dłonią i stał się niewidzialny. Dwayne nie miał zielonego pojęcia, co się właśnie stało, i to na niego szarżowali teraz dwaj mężczyźni. Xain jako jedyna zachowała trzeźwość umysłu. Jednym, płynnym ruchem przeskoczyła przed wielkoluda i wyszczerzyła się wrednie do bywalców karczmy.
Narwin stał w progu. Nie miał zamiaru brudzić sobie rąk, miał od tego ludzi. On tylko zbierze łupy.
Żadne z nich nie miało broni. Jedak to, że Xain była kobietą, a Dwayne kaleką było dużą przewagą dla wrogów. Jednak pomylili się oni w ocenie. Kaleka był zabójczy, a dziewczyna potrafiła zabić spojrzeniem.
Jeden z osiłków skoczył do przodu. Xain zaatakowała. Drugi skorzystał z okazji i podciął nogę Dwayne'owi. Wielkolud upadł i rozległ się niemiły chrzęst. Złamał nogę. Xain siłowała się chwilę z rosłym mężczyzną, ale gdy na pomoc przybył mu ten drugi, już nie miała żadnych szans. Chwycili ją za obie ręce i trzymali w stalowym uścisku, żeby nie mogła się ruszyć. Kobieta była wściekła i szamotała się chwilę, po czym uspokoiła się, żeby nie stracić całej energii.
- Oh, Xain... - westchnął Narwin podchodząc bliżej kobiety z uśmieszkiem satysfakcji na twarzy. - Chyba, że mam ci mówić Espia? - dodał, zerkając bardziej na wielkoluda.
Dwayne zrobił wielkie oczy. Xain odwróciła wzrok w jego stronę, ale tylko na chwilę. Przerażenie i bezradność, która malowała się na twarzy mężczyzny sprawiła, że kobieta prawie się rozpłakała. On musiał wiedzieć, kim jest Espia - donosicielka, zdrajczyni, która ze wszystkimi wiadomościami od razu biegła do króla - taką sławą szczyciła się ta kobieta w Stolicy. A teraz, gdy odkrył kim była, na pewno stracił całe zaufanie do Xain.
Tylko, że on nie wiedział, że Espia tak na prawdę gówno mówiła.
- No dalej - kontynuował Narwin. - Dołącz do mnie. Beznogiego zabijemy, żeby nam nie przeszkadzał, a kolejna zdrada to chyba nic dla ciebie. - Wredny uśmiech wykrzywił mu nie mniej wredną mordę. - Oczywiście, zawsze możesz odmówić. Wtedy zaprowadzimy was do króla, zgarniemy pieniądze, a władca zrobi z wami co chce. Nie radzę jednak, jest wkurzony jak diabli. I uwierz mi na słowo, nie zabiłby was. Oj nie...
Dwayne siedział na podłodze. Teraz był też po części zdenerwowany. Na Xain, na Narwina, na tych dupków, którzy złamali mu nogę. W dodatku dalej nie rozumiał, jak Xain mogła być Espią. Przecież sama zorganizowała tą wyprawę i to na przeciw królowi.
- Xain... - zaczął, zwracając się do stojącej do niego tyłem dziewczyny.
- Potem ci to wyjaśnię - warknęła przez zaciśnięte zęby nie odwracając nawet głowy.
Nawet tej głowy nie podniosła. Wpatrywała się w podłogę, a łzy wściekłości i bólu spływały powoli z jej nosa.
- Oj nie, nie będzie żadnego potem - syknął młody mężczyzna podchodząc do dziewczyny i niedelikatnie podnosząc jej głowę do góry tak, żeby móc spojrzeć jej w oczy. - Idziesz z nami sama, albo z nim do króla.
Kobieta uśmiechnęła się, czując jak osiłki ją puszczają. Narwin nie zrozumiał tej wesołości, gdyż też niczego innego poza twarzą dziewczyny nie widział. A to Antoni zaczekał na odpowiedni moment i wbił znaleziona gdzieś sztylety do obu mężczyzn. Tamci padli bezwładnie na podłogę, ale jeszcze nie umarli. Będą się tu długo wykrwawiać. Xain skorzystała z okazji i odrzuciła na ścianę chłopaka jednym, potężnym kopem w brzuch. Narwin zwinął się z bólu i zaczął cicho pojękiwać w kącie, wypowiadając od czasu do czasu mocne przekleństwa posyłane w stronę dziewczyny.
- Zwijamy się - zarządziła. - Na pewno nas słyszeli i zaraz zleci się tu cała karczma.
Po czym bez zbędnych słów razem z Antonim wzięli Dwayne'a na ręce i rzucili z okna. Xain na początku tego nie rozumiała, ale w czasie nieobecności staruszka zdążył on przygotować transport i podstawić go pod okno.
Zaraz za wielkoludem wyskoczył Antoni, a na końcu Xain, starannie zamykając za sobą drewniane okiennice. Gdy tylko wylądowała staruszek szarpnął lejce i dwa gniade koniki popędziły w stronę granic miasta.
Kobieta miała rację. Już po kilku minutach do pokoju wbiegli karczmarz, karczmarka a za nimi moczymordy z Dominik na czele. Ci pierwsi od razu rzucili się na pomoc umierającym, a Dominik, trochę chybocąc się na wszystkie strony, podeszła do Narwina.
- Mówiłam ci, debilu, żebyś poczekał - wyrzuciła z siebie zaraz nad twarzą chłopaka, dmuchając na nim śmierdzącym od trunku oddechem.
- Na co miałem poczekać? Aż uciekną? I miałem odebrać sobie tą satysfakcję uświadomienia Dwayne'owi, że Espia to Xain? - wymamrotał Narwin uśmiechając się niewyraźnie, ale chytrze i wrednie.
- Jesteś zwykłym idiotą.
Po godzinie jazdy dopiero padło pierwsze słowo. Ale nie wypowiedział go Antoni, który cały czas dzielnie powoził wóz z niesfornymi konikami, które raczej nie były do tego przyzwyczajone. Nie Xain, która siedziała cicho w kącie furmanki i w myślach obwiniała się o wszystko, a Dwayne. I to krótkie pytanie skierował właśnie do tej obwiniającej się Xain.
- Dlaczego?
Jego głos był słaby. Wciąż jeszcze nie dopuszczał do siebie tej myśli, że dziewczyna mogłaby być Espią. Xain podniosła głowę i spojrzała wielkoludowi głęboko oczy takim wzrokiem, jakim niewinni patrzą na swój stryczek. Odetchnęła głęboko i wysiliła się na odpowiedź.
- Dwayne, ja to robiłam dla dobra wszystkich. Nie kablowałam. Wszystko co mu mówiłam jako Espia było zmyślone. Za to on dzielił się ze mną prawdziwymi informacjami. Możesz mi nie uwierzyć, ale ja teraz nie mam już nic wspólnego z królem.
- Ja tam jej wierzę - rzucił przez ramię Antoni. Uważał, że ta panienka zasługuje na zaufanie, mimo jej nieciekawej przeszłości.
- Ja chyba też - dodał Dwayne i uśmiechnął się delikatnie.
Jeden z osiłków skoczył do przodu. Xain zaatakowała. Drugi skorzystał z okazji i podciął nogę Dwayne'owi. Wielkolud upadł i rozległ się niemiły chrzęst. Złamał nogę. Xain siłowała się chwilę z rosłym mężczyzną, ale gdy na pomoc przybył mu ten drugi, już nie miała żadnych szans. Chwycili ją za obie ręce i trzymali w stalowym uścisku, żeby nie mogła się ruszyć. Kobieta była wściekła i szamotała się chwilę, po czym uspokoiła się, żeby nie stracić całej energii.
- Oh, Xain... - westchnął Narwin podchodząc bliżej kobiety z uśmieszkiem satysfakcji na twarzy. - Chyba, że mam ci mówić Espia? - dodał, zerkając bardziej na wielkoluda.
Dwayne zrobił wielkie oczy. Xain odwróciła wzrok w jego stronę, ale tylko na chwilę. Przerażenie i bezradność, która malowała się na twarzy mężczyzny sprawiła, że kobieta prawie się rozpłakała. On musiał wiedzieć, kim jest Espia - donosicielka, zdrajczyni, która ze wszystkimi wiadomościami od razu biegła do króla - taką sławą szczyciła się ta kobieta w Stolicy. A teraz, gdy odkrył kim była, na pewno stracił całe zaufanie do Xain.
Tylko, że on nie wiedział, że Espia tak na prawdę gówno mówiła.
- No dalej - kontynuował Narwin. - Dołącz do mnie. Beznogiego zabijemy, żeby nam nie przeszkadzał, a kolejna zdrada to chyba nic dla ciebie. - Wredny uśmiech wykrzywił mu nie mniej wredną mordę. - Oczywiście, zawsze możesz odmówić. Wtedy zaprowadzimy was do króla, zgarniemy pieniądze, a władca zrobi z wami co chce. Nie radzę jednak, jest wkurzony jak diabli. I uwierz mi na słowo, nie zabiłby was. Oj nie...
Dwayne siedział na podłodze. Teraz był też po części zdenerwowany. Na Xain, na Narwina, na tych dupków, którzy złamali mu nogę. W dodatku dalej nie rozumiał, jak Xain mogła być Espią. Przecież sama zorganizowała tą wyprawę i to na przeciw królowi.
- Xain... - zaczął, zwracając się do stojącej do niego tyłem dziewczyny.
- Potem ci to wyjaśnię - warknęła przez zaciśnięte zęby nie odwracając nawet głowy.
Nawet tej głowy nie podniosła. Wpatrywała się w podłogę, a łzy wściekłości i bólu spływały powoli z jej nosa.
- Oj nie, nie będzie żadnego potem - syknął młody mężczyzna podchodząc do dziewczyny i niedelikatnie podnosząc jej głowę do góry tak, żeby móc spojrzeć jej w oczy. - Idziesz z nami sama, albo z nim do króla.
Kobieta uśmiechnęła się, czując jak osiłki ją puszczają. Narwin nie zrozumiał tej wesołości, gdyż też niczego innego poza twarzą dziewczyny nie widział. A to Antoni zaczekał na odpowiedni moment i wbił znaleziona gdzieś sztylety do obu mężczyzn. Tamci padli bezwładnie na podłogę, ale jeszcze nie umarli. Będą się tu długo wykrwawiać. Xain skorzystała z okazji i odrzuciła na ścianę chłopaka jednym, potężnym kopem w brzuch. Narwin zwinął się z bólu i zaczął cicho pojękiwać w kącie, wypowiadając od czasu do czasu mocne przekleństwa posyłane w stronę dziewczyny.
- Zwijamy się - zarządziła. - Na pewno nas słyszeli i zaraz zleci się tu cała karczma.
Po czym bez zbędnych słów razem z Antonim wzięli Dwayne'a na ręce i rzucili z okna. Xain na początku tego nie rozumiała, ale w czasie nieobecności staruszka zdążył on przygotować transport i podstawić go pod okno.
Zaraz za wielkoludem wyskoczył Antoni, a na końcu Xain, starannie zamykając za sobą drewniane okiennice. Gdy tylko wylądowała staruszek szarpnął lejce i dwa gniade koniki popędziły w stronę granic miasta.
Kobieta miała rację. Już po kilku minutach do pokoju wbiegli karczmarz, karczmarka a za nimi moczymordy z Dominik na czele. Ci pierwsi od razu rzucili się na pomoc umierającym, a Dominik, trochę chybocąc się na wszystkie strony, podeszła do Narwina.
- Mówiłam ci, debilu, żebyś poczekał - wyrzuciła z siebie zaraz nad twarzą chłopaka, dmuchając na nim śmierdzącym od trunku oddechem.
- Na co miałem poczekać? Aż uciekną? I miałem odebrać sobie tą satysfakcję uświadomienia Dwayne'owi, że Espia to Xain? - wymamrotał Narwin uśmiechając się niewyraźnie, ale chytrze i wrednie.
- Jesteś zwykłym idiotą.
* * *
Po godzinie jazdy dopiero padło pierwsze słowo. Ale nie wypowiedział go Antoni, który cały czas dzielnie powoził wóz z niesfornymi konikami, które raczej nie były do tego przyzwyczajone. Nie Xain, która siedziała cicho w kącie furmanki i w myślach obwiniała się o wszystko, a Dwayne. I to krótkie pytanie skierował właśnie do tej obwiniającej się Xain.
- Dlaczego?
Jego głos był słaby. Wciąż jeszcze nie dopuszczał do siebie tej myśli, że dziewczyna mogłaby być Espią. Xain podniosła głowę i spojrzała wielkoludowi głęboko oczy takim wzrokiem, jakim niewinni patrzą na swój stryczek. Odetchnęła głęboko i wysiliła się na odpowiedź.
- Dwayne, ja to robiłam dla dobra wszystkich. Nie kablowałam. Wszystko co mu mówiłam jako Espia było zmyślone. Za to on dzielił się ze mną prawdziwymi informacjami. Możesz mi nie uwierzyć, ale ja teraz nie mam już nic wspólnego z królem.
- Ja tam jej wierzę - rzucił przez ramię Antoni. Uważał, że ta panienka zasługuje na zaufanie, mimo jej nieciekawej przeszłości.
- Ja chyba też - dodał Dwayne i uśmiechnął się delikatnie.
sobota, 13 kwietnia 2013
Rozdział XI
- A powiesz mi chociaż, jak zrobiłaś te ślady w Wyjących Wichrach? - zapytał Dwayne Xain w drugi dzień siedzenia w pokoju i nic nie robienia.
- Przecież mówiłam ci już, że to nie ja! - krzyknęła kobieta, zamykając za sobą drzwi.
Była na zwiadzie. Narwin i Dominik wciąż siedzieli w tym samym przybytku i nie mieli najmniejszych zamiarów go opuszczać. Udało jej się nawet porozmawiać z Dominik. Przebrała się w wieśniaka, a jako że zdrajczyni miała wielkiego kaca, więc nie zorientowała się, z kim rozmawia. Xain za to dowiedziała się, że idą oni śladem jej i Dwayne'a, i że pójdą tak aż do ostatniej bramy, a potem ich wybiją i ukradną Nagrody.
- No to kto? - dopytywał się wielkolud.
- Już myślałem, że nie zapytasz - odparł wesoło jakiś trzeci głos.
Na początku Xain przestraszyła się, bo pomyślała, że to głos Narwina. Przerażenie jednak szybko ustąpiło. Narwina znała od piętnastu lat, i to na pewno nie był jego głos. Mimo to wydał jej się znajomy...
- Antoni? - zapytała cicho. Narwin był w swoim pokoju, nie chciała ich zdradzić.
- Bingo! - odparł na to staruszek, materializując się przed dziewczyną. - Idę z wami od samego Portu.
- A... Antoni! - Dwayne dopiero teraz okrył, co się dzieje. Co wcale nie znaczy, że cokolwiek rozumiał. - To ty zrobiłeś te ślady?!
- Tak - powiedział uśmiechnięty i dumny z siebie starzec. - Chociaż wolę to nazwać "uratowanie wam tyłków".
Antoniemu nie spodobało się to, że śmiał się tylko on, więc szybko umilkł. Ciszę, jaką nastała, można było nożem kroić. Dwayne dalej niczego nie rozumiał. Xain znowu rozumiała wszystko. Antoni ich śledził, czyli miał do nich jakąś sprawę. A może on też chce ich obrobić z Nagród? Nie... Gdyby chciał, to nie pokazywałby im się tak wcześnie. Więc czego on chce?! Bez owijania w bawełnę, zadała mu to pytanie.
- Chcę wam pomóc - odpowiedział Antoni całkiem spokojnie. - Mam kompletnie dość obecnego króla, a jako że nadarzyła się okazja pozbycia się go: skorzystałem z niej.
- Zaraz moment... - do rozmowy włączył się wielkolud. - Niby po czym wnioskujesz, że chcemy się pozbyć władcy?
Razem z Xain zwrócili podejrzliwe spojrzenia w stronę staruszka. Nie zdradzali mu przecież, po co im Nagrody. Skąd ten stary pryk wiedział o nich tak dużo?! Zrobił im pranie mózgu czy co? Nic nie trzymało się kupy.
- Łatwo było się tego domyślić - rzucił niedbale Antoni, rozsiadając się wygodnie na skrzypiącym łóżku. - Kiedy zostawiliście tego młodego, co to kablował na was królowi, wiedziałem już wszystko.
- A skąd ta pewność, że my też nie jesteśmy od króla? - dopytywała się dziewczyna, podnosząc jedną brew do góry.
- Gdybyście byli od króla, to pewnie zabilibyście mnie od razu - odpowiedział swobodnie i położył się.
- To skoro tak wiele wiesz - zaczęła Xain pewna siebie - to pewnie domyślasz się, że jeśli nie przestaniesz się tak drzeć, to całą misję weźmie cholera, ponieważ jesteśmy całodobowo podsłuchiwani?
Antoniemu zrzedła mina. "Udało się!" - krzyczała Xain w duchu. Staruszek wydawał się taki wszechwiedzący, a tak na prawdę nie miał zielonego pojęcia o niczym.
Dwayne ukrył uśmiech. Antoni wydał mu się zbyt rozgadany i pewny siebie. Xain nie musiała wyprowadzać go z błędu tak łatwo. Kiedyś sam źle by na tym wyszedł, i może trochę się zmienił. A tak? Na chwilę będzie spokój, a potem przedstawienie zacznie się od początku.
- Idę na dół! - krzyknęła Dominik, zapinając ostatni guzik opończy i otwierając cicho drzwi.
Wydało jej się dziwne, że Narwin wciąż siedzi przy wnęce w ścianie, ale cóż... Ten chłopak był dziwny. I miał do tego prawo: był księciem. Cholernym księciem!
- Znowu się spijesz jak świnia, a potem będziesz narzekać na kaca? - zapytał chłopak nie odwracając nawet głowy w stronę dziewczyny.
- Nie - odpowiedziała szybko Dominik obojętnym, wręcz nieprzyjemnym tonem głosu.
- No to co? - rzucił na to Narwin trochę pogardliwie. - Puścisz się za informacje?
Ostatnio nie byli w najlepszych stosunkach. byli w tym mieście dopiero drugi dzień, a już zdążyli pokłócić się siedem... A nie! Osiem razy. Większość sporów wygrywał Narwin, gdyż, niezbyt elegancko, atakował zawód kobiety, za co tamta chciała mu po prostu przywalić. Tym razem jednak wyszczerzyła się do Narwina i posłała w jego stronę ripostę, nad którą myślała przez ostatnią godzinę.
- Puściłabym się z każdym, tylko nie z tobą. Choćbyś mi nie wiadomo ile zapłacił!
Po powiedzeniu tych zdań wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Chłopak tylko uśmiechnął się sam do siebie, zupełnie nie ruszony uwagą kobiety. To była zaleta mężczyzn. Mają gdzieś to, co inni o nich mówią. A baby przejmują się byle pierdołą. Teraz jednak Narwin nie miał czasu na zajmowanie się takimi błahymi sprawami. Dominik, jak zatęskni, to wróci. A u Xain i Dwayne'a pojawił się ktoś trzeci, i to go teraz najbardziej interesowało.
Minuty mijały nieubłaganie, a on dalej nie mógł zidentyfikować trzeciego głosu. Jednak to, co mu powiedział było interesujące. Chłopak postanowił wynająć kilku osiłków i od razu rozprawić się ze zdrajczynią i beznogim. Dominik pewnie nie pochwaliłaby tego pomysłu, ale ona pewnie teraz zabawiała się w najlepsze z byle idiotą, który wmówił jej, że wie kto to Xain i Dwayne.
Udało mu się namówić dwóch nieogolonych osiłków, którzy zgodzili się mu pomóc za trzy kufle piwa na głowę. Razem weszli po schodach na górę. Zajęło im to trochę czasu, gdyż wynajęci mężczyźni nie byli całkiem trzeźwi, ale gdy już doszli Narwin poczekał chwilę na odpowiednią chwilę, po czym kopnął w drzwi i wparował do pokoju z szalonym uśmieszkiem satysfakcji malującym się na twarzy.
- E tam... - rzucił Antoni, machając niedbale ręką, a uśmiech w momencie wrócił na jego twarz. - Na pewno tego nie słyszeli.
- Na pewno? - zapytał Narwin, a potem dwóm towarzyszącym mu osiłkom rozkazał. - Brać ich. Możecie ich zabić, ale to co mają należy do mnie!
- Przecież mówiłam ci już, że to nie ja! - krzyknęła kobieta, zamykając za sobą drzwi.
Była na zwiadzie. Narwin i Dominik wciąż siedzieli w tym samym przybytku i nie mieli najmniejszych zamiarów go opuszczać. Udało jej się nawet porozmawiać z Dominik. Przebrała się w wieśniaka, a jako że zdrajczyni miała wielkiego kaca, więc nie zorientowała się, z kim rozmawia. Xain za to dowiedziała się, że idą oni śladem jej i Dwayne'a, i że pójdą tak aż do ostatniej bramy, a potem ich wybiją i ukradną Nagrody.
- No to kto? - dopytywał się wielkolud.
- Już myślałem, że nie zapytasz - odparł wesoło jakiś trzeci głos.
Na początku Xain przestraszyła się, bo pomyślała, że to głos Narwina. Przerażenie jednak szybko ustąpiło. Narwina znała od piętnastu lat, i to na pewno nie był jego głos. Mimo to wydał jej się znajomy...
- Antoni? - zapytała cicho. Narwin był w swoim pokoju, nie chciała ich zdradzić.
- Bingo! - odparł na to staruszek, materializując się przed dziewczyną. - Idę z wami od samego Portu.
- A... Antoni! - Dwayne dopiero teraz okrył, co się dzieje. Co wcale nie znaczy, że cokolwiek rozumiał. - To ty zrobiłeś te ślady?!
- Tak - powiedział uśmiechnięty i dumny z siebie starzec. - Chociaż wolę to nazwać "uratowanie wam tyłków".
Antoniemu nie spodobało się to, że śmiał się tylko on, więc szybko umilkł. Ciszę, jaką nastała, można było nożem kroić. Dwayne dalej niczego nie rozumiał. Xain znowu rozumiała wszystko. Antoni ich śledził, czyli miał do nich jakąś sprawę. A może on też chce ich obrobić z Nagród? Nie... Gdyby chciał, to nie pokazywałby im się tak wcześnie. Więc czego on chce?! Bez owijania w bawełnę, zadała mu to pytanie.
- Chcę wam pomóc - odpowiedział Antoni całkiem spokojnie. - Mam kompletnie dość obecnego króla, a jako że nadarzyła się okazja pozbycia się go: skorzystałem z niej.
- Zaraz moment... - do rozmowy włączył się wielkolud. - Niby po czym wnioskujesz, że chcemy się pozbyć władcy?
Razem z Xain zwrócili podejrzliwe spojrzenia w stronę staruszka. Nie zdradzali mu przecież, po co im Nagrody. Skąd ten stary pryk wiedział o nich tak dużo?! Zrobił im pranie mózgu czy co? Nic nie trzymało się kupy.
- Łatwo było się tego domyślić - rzucił niedbale Antoni, rozsiadając się wygodnie na skrzypiącym łóżku. - Kiedy zostawiliście tego młodego, co to kablował na was królowi, wiedziałem już wszystko.
- A skąd ta pewność, że my też nie jesteśmy od króla? - dopytywała się dziewczyna, podnosząc jedną brew do góry.
- Gdybyście byli od króla, to pewnie zabilibyście mnie od razu - odpowiedział swobodnie i położył się.
- To skoro tak wiele wiesz - zaczęła Xain pewna siebie - to pewnie domyślasz się, że jeśli nie przestaniesz się tak drzeć, to całą misję weźmie cholera, ponieważ jesteśmy całodobowo podsłuchiwani?
Antoniemu zrzedła mina. "Udało się!" - krzyczała Xain w duchu. Staruszek wydawał się taki wszechwiedzący, a tak na prawdę nie miał zielonego pojęcia o niczym.
Dwayne ukrył uśmiech. Antoni wydał mu się zbyt rozgadany i pewny siebie. Xain nie musiała wyprowadzać go z błędu tak łatwo. Kiedyś sam źle by na tym wyszedł, i może trochę się zmienił. A tak? Na chwilę będzie spokój, a potem przedstawienie zacznie się od początku.
* * *
- Idę na dół! - krzyknęła Dominik, zapinając ostatni guzik opończy i otwierając cicho drzwi.
Wydało jej się dziwne, że Narwin wciąż siedzi przy wnęce w ścianie, ale cóż... Ten chłopak był dziwny. I miał do tego prawo: był księciem. Cholernym księciem!
- Znowu się spijesz jak świnia, a potem będziesz narzekać na kaca? - zapytał chłopak nie odwracając nawet głowy w stronę dziewczyny.
- Nie - odpowiedziała szybko Dominik obojętnym, wręcz nieprzyjemnym tonem głosu.
- No to co? - rzucił na to Narwin trochę pogardliwie. - Puścisz się za informacje?
Ostatnio nie byli w najlepszych stosunkach. byli w tym mieście dopiero drugi dzień, a już zdążyli pokłócić się siedem... A nie! Osiem razy. Większość sporów wygrywał Narwin, gdyż, niezbyt elegancko, atakował zawód kobiety, za co tamta chciała mu po prostu przywalić. Tym razem jednak wyszczerzyła się do Narwina i posłała w jego stronę ripostę, nad którą myślała przez ostatnią godzinę.
- Puściłabym się z każdym, tylko nie z tobą. Choćbyś mi nie wiadomo ile zapłacił!
Po powiedzeniu tych zdań wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Chłopak tylko uśmiechnął się sam do siebie, zupełnie nie ruszony uwagą kobiety. To była zaleta mężczyzn. Mają gdzieś to, co inni o nich mówią. A baby przejmują się byle pierdołą. Teraz jednak Narwin nie miał czasu na zajmowanie się takimi błahymi sprawami. Dominik, jak zatęskni, to wróci. A u Xain i Dwayne'a pojawił się ktoś trzeci, i to go teraz najbardziej interesowało.
Minuty mijały nieubłaganie, a on dalej nie mógł zidentyfikować trzeciego głosu. Jednak to, co mu powiedział było interesujące. Chłopak postanowił wynająć kilku osiłków i od razu rozprawić się ze zdrajczynią i beznogim. Dominik pewnie nie pochwaliłaby tego pomysłu, ale ona pewnie teraz zabawiała się w najlepsze z byle idiotą, który wmówił jej, że wie kto to Xain i Dwayne.
Udało mu się namówić dwóch nieogolonych osiłków, którzy zgodzili się mu pomóc za trzy kufle piwa na głowę. Razem weszli po schodach na górę. Zajęło im to trochę czasu, gdyż wynajęci mężczyźni nie byli całkiem trzeźwi, ale gdy już doszli Narwin poczekał chwilę na odpowiednią chwilę, po czym kopnął w drzwi i wparował do pokoju z szalonym uśmieszkiem satysfakcji malującym się na twarzy.
* * *
- E tam... - rzucił Antoni, machając niedbale ręką, a uśmiech w momencie wrócił na jego twarz. - Na pewno tego nie słyszeli.
- Na pewno? - zapytał Narwin, a potem dwóm towarzyszącym mu osiłkom rozkazał. - Brać ich. Możecie ich zabić, ale to co mają należy do mnie!
sobota, 6 kwietnia 2013
Rozdział X
Dwayne był zdziwiony. Zdziwiony, i nie miał pojęcia, co ma ze sobą zrobić. W głowie kłębiło mu się od myśli i pytań. Uciekać? Zostać tutaj? Zabić zdrajców i mieć ich z głowy? Zaczął nerwowo stukać laską w drewnianą podłogę.
- Co robimy? - zapytał w końcu.
Xain odeszła powoli od drzwi. Wykonywała przy tym takie ruchy, jakby bała się, że drzwi runą zaraz na nią. Ściągnęła z siebie kieckę, która tak ją denerwowała, i rzuciła nią niedbale na stare łóżko, które zaskrzypiało.
- Zostajemy - odparła. - Musimy odpocząć. Jeśli tego nie zrobimy, to daleko nie zajdziemy. A Dominik i Narwina będziemy starać się unikać.
- Czyli będziemy siedzieć na tyłku, żeby czasem nas nie zauważyli? - zapytał ironicznie wielkolud, niezbyt zadowolony z propozycji Xain.
- Chociażby - rzuciła kobieta.
Rozejrzała się nieprzychylnym wzrokiem po całym pomieszczeniu. Dokładnie obejrzała każdy kąt i każdy mebel. Podłoga była zrobiona z porządnych desek, które jednak z wiekiem straciły swoją trwałość. Łóżko pewnie sklecił sam karczmarz, używając tego, co było pod ręką. Podobnie stolik - o ile tak można nazwać kupę desek poukładanych na kształt stolika - i dwa nieduże zydle. Tylko szafa była porządna. I to wydało się dziewczynie najdziwniejsze. Podeszła do niej o starała się otworzyć drzwi.
Oczywiście ani jedno, ona drugie skrzydło nawet nie drgnęło. Xain kopnęła więc z impetem w drzwi, tamte jednak się nie ugięły. Jeszcze raz dokładnie obejrzała mebel i zaśmiała się z własnej głupoty.
- Z czego rżysz? - zapytał Dwayne, dalej trochę wściekły.
- Jesteśmy podsłuchiwani - wyszeptała. - To podsłuchiwaczka, atrapa szafy. Dzięki niej goście z sąsiedniego pokoju mogą nas do woli podsłuchiwać. Zazwyczaj takie rzeczy robi się za obrazami, ale widocznie stało się to zbyt popularne.
- A kto mieszka w pokoju obok? - dopytywał się wielkolud.
- Jany gwint! - Xain momentalnie się uspokoiła. Wręcz przeraziła. - Dominik i Narwin!
Dominik bawiła się pustym kuflem po piwie, siedząc przy rozsypującym się stoliku obok Narwina. To było już jej trzecie piwo dzisiaj, więc kobieta nie była całkiem trzeźwa. Chłopak wręcz przeciwnie, ale nie odważył się przerwać kobiecie, która właśnie zamawiała kolejny kufel.
- Pszeciesz to jeszt besz szenszu! - wymamrotała, kiwając głową na wszystkie strony. - Nigdy ich nie sznajdziemy... Poszbierają wszysztkie nagrody i szabiją króla...
- Od kiedy jesteś pesymistką? - zapytał Narwin uśmiechając się, i gestem głowy zabraniając karczmarzowi podawania kobiecie kolejnego kufla z piwem.
- Peszymisztką? Ja nie jesztem peszymisztką! Ja tylko mówię prawdę!
- Ależ oczywiście. To może teraz pójdziemy mówić prawdę do pokoju?
- Dlaszego? Alesz tu jeszt tak miło... - odparła i nagle zasnęła, wcześniej bezwładnie uderzając głową w stolik.
- Cholera... - wymamrotał chłopak.
Podniósł kobietę i przerzucił ją sobie przez ramię, zupełnie jakby była workiem kartofli. Wspiął się z nią po wysokich schodach i niedbale położył ją na łóżko, gdy byli już w pokoju. Nagle usłyszał czyjeś przyciszone głosy za ścianą. Rzucił poduchę w stronę Dominik, żeby zagłuszyć jej chrapanie i podszedł do źródła dźwięku. Okazała się nim wnęka w ścianie. Przycisnął ucho do wilgotnego drewna i zaczął słuchać.
- Nie możliwe... - odparł męski głos.
- Możliwe, możliwe - odpowiedziała na to jakaś kobieta. Powiedziała coś jeszcze, ale tego już Narwin nie usłyszał.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia - westchną niezadowolony Dwayne. - Siedzimy na tyłku i się nie odzywamy przez całe trzy dni?
- Dokładnie! - powiedziała na to Xain, uśmiechając się. - Chociaż dwa powinny wystarczyć.
Mówili przyciszonym głosem, siedząc na łóżku, które skrzypiało przy każdym ich ruchu. Starali się trzymać jak najdalej od podsłuchiwaczki. Dziewczyna domyślała się, że to piętro było kiedyś burdelem, a pokój, w którym spali Narwin i Dominik był pokojem ochroniarza. Dzięki podsłuchiwaczce mógł wiedzieć wszystko o tym, co dzieję się w sali obok.
- A mogę chociaż wyjść na piwo? - poprosił Dwayne i spojrzał na Xain błagalnym wzrokiem.
- Nie! - odparła stanowczo dziewczyna. - Jeszcze mi teraz trzeba tylko tego, żebyś się schlał jak świnia i pozwolił, żeby cały plan cholera wzięła. Nigdzie nie idziesz!
- Sadystka - warknął mężczyzna.
- Też cię lubię - odparła wesoło Xain. - Ja śpię na ziemi, ty jesteś stary, więc masz prawo korzystać z łóżka - dodała wcale nie złośliwie, choć wielkolud tak to odebrał.
- Odezwała się! No ile ty możesz mieć lat, hm? Czterdzieści - odgryzł się mężczyzna.
- Dwadzieścia, kochany. Dwadzieścia - rzuciła kobieta, kończąc kłótnię.
- Co robimy? - zapytał w końcu.
Xain odeszła powoli od drzwi. Wykonywała przy tym takie ruchy, jakby bała się, że drzwi runą zaraz na nią. Ściągnęła z siebie kieckę, która tak ją denerwowała, i rzuciła nią niedbale na stare łóżko, które zaskrzypiało.
- Zostajemy - odparła. - Musimy odpocząć. Jeśli tego nie zrobimy, to daleko nie zajdziemy. A Dominik i Narwina będziemy starać się unikać.
- Czyli będziemy siedzieć na tyłku, żeby czasem nas nie zauważyli? - zapytał ironicznie wielkolud, niezbyt zadowolony z propozycji Xain.
- Chociażby - rzuciła kobieta.
Rozejrzała się nieprzychylnym wzrokiem po całym pomieszczeniu. Dokładnie obejrzała każdy kąt i każdy mebel. Podłoga była zrobiona z porządnych desek, które jednak z wiekiem straciły swoją trwałość. Łóżko pewnie sklecił sam karczmarz, używając tego, co było pod ręką. Podobnie stolik - o ile tak można nazwać kupę desek poukładanych na kształt stolika - i dwa nieduże zydle. Tylko szafa była porządna. I to wydało się dziewczynie najdziwniejsze. Podeszła do niej o starała się otworzyć drzwi.
Oczywiście ani jedno, ona drugie skrzydło nawet nie drgnęło. Xain kopnęła więc z impetem w drzwi, tamte jednak się nie ugięły. Jeszcze raz dokładnie obejrzała mebel i zaśmiała się z własnej głupoty.
- Z czego rżysz? - zapytał Dwayne, dalej trochę wściekły.
- Jesteśmy podsłuchiwani - wyszeptała. - To podsłuchiwaczka, atrapa szafy. Dzięki niej goście z sąsiedniego pokoju mogą nas do woli podsłuchiwać. Zazwyczaj takie rzeczy robi się za obrazami, ale widocznie stało się to zbyt popularne.
- A kto mieszka w pokoju obok? - dopytywał się wielkolud.
- Jany gwint! - Xain momentalnie się uspokoiła. Wręcz przeraziła. - Dominik i Narwin!
* * *
Dominik bawiła się pustym kuflem po piwie, siedząc przy rozsypującym się stoliku obok Narwina. To było już jej trzecie piwo dzisiaj, więc kobieta nie była całkiem trzeźwa. Chłopak wręcz przeciwnie, ale nie odważył się przerwać kobiecie, która właśnie zamawiała kolejny kufel.
- Pszeciesz to jeszt besz szenszu! - wymamrotała, kiwając głową na wszystkie strony. - Nigdy ich nie sznajdziemy... Poszbierają wszysztkie nagrody i szabiją króla...
- Od kiedy jesteś pesymistką? - zapytał Narwin uśmiechając się, i gestem głowy zabraniając karczmarzowi podawania kobiecie kolejnego kufla z piwem.
- Peszymisztką? Ja nie jesztem peszymisztką! Ja tylko mówię prawdę!
- Ależ oczywiście. To może teraz pójdziemy mówić prawdę do pokoju?
- Dlaszego? Alesz tu jeszt tak miło... - odparła i nagle zasnęła, wcześniej bezwładnie uderzając głową w stolik.
- Cholera... - wymamrotał chłopak.
Podniósł kobietę i przerzucił ją sobie przez ramię, zupełnie jakby była workiem kartofli. Wspiął się z nią po wysokich schodach i niedbale położył ją na łóżko, gdy byli już w pokoju. Nagle usłyszał czyjeś przyciszone głosy za ścianą. Rzucił poduchę w stronę Dominik, żeby zagłuszyć jej chrapanie i podszedł do źródła dźwięku. Okazała się nim wnęka w ścianie. Przycisnął ucho do wilgotnego drewna i zaczął słuchać.
- Nie możliwe... - odparł męski głos.
- Możliwe, możliwe - odpowiedziała na to jakaś kobieta. Powiedziała coś jeszcze, ale tego już Narwin nie usłyszał.
* * *
- Czyli wracamy do punktu wyjścia - westchną niezadowolony Dwayne. - Siedzimy na tyłku i się nie odzywamy przez całe trzy dni?
- Dokładnie! - powiedziała na to Xain, uśmiechając się. - Chociaż dwa powinny wystarczyć.
Mówili przyciszonym głosem, siedząc na łóżku, które skrzypiało przy każdym ich ruchu. Starali się trzymać jak najdalej od podsłuchiwaczki. Dziewczyna domyślała się, że to piętro było kiedyś burdelem, a pokój, w którym spali Narwin i Dominik był pokojem ochroniarza. Dzięki podsłuchiwaczce mógł wiedzieć wszystko o tym, co dzieję się w sali obok.
- A mogę chociaż wyjść na piwo? - poprosił Dwayne i spojrzał na Xain błagalnym wzrokiem.
- Nie! - odparła stanowczo dziewczyna. - Jeszcze mi teraz trzeba tylko tego, żebyś się schlał jak świnia i pozwolił, żeby cały plan cholera wzięła. Nigdzie nie idziesz!
- Sadystka - warknął mężczyzna.
- Też cię lubię - odparła wesoło Xain. - Ja śpię na ziemi, ty jesteś stary, więc masz prawo korzystać z łóżka - dodała wcale nie złośliwie, choć wielkolud tak to odebrał.
- Odezwała się! No ile ty możesz mieć lat, hm? Czterdzieści - odgryzł się mężczyzna.
- Dwadzieścia, kochany. Dwadzieścia - rzuciła kobieta, kończąc kłótnię.
_________________________________________________
Wszystkie błędy w wypowiedzi Dominik
były zamierzone! ☺
sobota, 30 marca 2013
Rozdział IX
Po tygodniu Xain i Dwayne doszli wreszcie do Rzeki i do krańca doliny. Ani razu nie spotkali Narwina i Dominik, napotykali tylko pozostałości z ich obozowisk.
Nogi bolały ich niemiłosiernie. Kilka dni temu prawie pokusili się o odwiedzenie stolicy i zabranie z niej pary wierzchowców, ale po zdradzie młodego księcia było to niemożliwe. Mogli ich szukać wszyscy, żeby zdobyć nagrodę.
Na Rzece nie skorzystali też z promu, tylko szli kilometr na wschód, aż do mostu, który też okazał się płatny. Jako że nie mieli pieniędzy Xain obezwładniła strażnika i tak przedostali się na drugą stronę. Do początku pasma górskiego dzielił ich jeszcze dzień drogi.
- Powinniśmy odwiedzić w końcu jakieś miasto - powiedział Dwayne dokładając drwa do ognia, kiedy zatrzymali się na noc. - Ja tak dalej nie dam rady.
Xain obrzuciła go współczującym wzrokiem. Zawijała właśnie obolałe stopy w świeżo wyprane bandaże. Wiedziała, że towarzyszowi musi być wiele ciężej.
- Moja wina - wyszeptała. - Mogliśmy jechać wzdłuż Rzeki. Zajęłoby nam to mniej czasu, i przynajmniej dalej mielibyśmy konie.
- Nie obwiniaj się, dziecinko - rzekł szybko mężczyzna, żeby Xain nie obwiniała o to wszystko siebie. - Tak było bezpieczniej. Ale jutro idziemy do najbliższego miasta i zostajemy tam przynajmniej trzy dni - dodał twardo.
- Ej! To ja zarządzam tą wyprawą! - krzyknęła Xain, z której wszystkie troski nagle spłynęły jak po kaczce.
- Tak więc informuję Panią, że własnie wyda Pani rozkaz postoju w najbliższym mieście. Dziękuję.
Wielkolud odwrócił się plecami do kobiety i zasnął od razu. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała, patrząc wielkimi oczami na Dwayne'a. Zaskoczył ją, ale musiała mu przyznać rację - postój musi być. Bez tego na pewno nie zdobędą wszystkich części nagrody.
- Dwayne, włóczymy się już po tym mieście od dobrych paru godzin! Zaczyna mnie to już denerwować - poskarżyła się Xain.
Szli razem za rękę przez miasto. Przed wejściem do miasta obrabowali jakiś wóz dostojników i teraz szukali noclegu w wystawnych strojach. Dziewczyna miała na sobie szaro-zieloną suknię z wielkimi bufami na ramionach i panierem pod dołem sukni. Oprócz tego gdzieniegdzie miała doszyte koronki. Xain czuła się w niej strasznie nieswojo. Dwayne miał na sobie troszkę za mały strój szlachcica w kolorze ciemnego fioletu. Szedł swobodnie, zupełnie nie wyglądając na zwykłego wieśniaka. Pod spodem zachowali jednak swoje stare stroje.
- Spokojnie, dziewczyno! - odpowiedział wielkolud, skręcając do ostatniej już chyba gospody w mieście. - Tutaj zanocujemy, choćbym miał kogoś wywalić z pokoju.
Podeszli do lady, gdzie stał karczmarz. Taki jak wszędzie. I tak jak wszędzie wycierał brudną szmatą kufel i obrzucał wszystkich podejrzliwym spojrzeniem. Dwayne nie przestraszył się go jednak. Wesołym głosem przywitał się i zapytał o wolne pokoje.
- Jeden jednoosobowy na samej górze - warknął nieprzyjemnym tonem głosu karczmarz.
- Weźmiemy go - powiedziała szybko Xain, zanim wielkolud palnął coś głupiego. - Jeszcze nie wiemy na jak długo.
- Schodami w górę a potem na lewo. Trzeci po prawej. - Groźby mężczyzna rzucił towarzyszom klucz i znów zabrał się za "polerowanie" naczynia.
Wielkolud i kobieta ruszyli schodami na górę. Szybko weszli na górę i odnaleźli swój pokój. Dwayne wszedł pierwszy. Xain zanim zrobiła to samo przystanęła w drzwiach, bo usłyszała, jak ktoś wychodzi z pokoju obok. Przyjrzała się dokładnie tej osobie. Gdy tylko ją poznała, wbiegła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie, jakby bała się o to, że ten ktoś będzie próbował się włamać.
- Co ci się stało? - zapytał zaskoczony Dwayne, ściągając z siebie kostium szlachcica.
- Oni... Oni tutaj są! - krzyknęła dziewczyna.
- Kto, do cholery?! - dalej nie dawał jej spokoju wielkolud.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i odpowiedziała półszeptem...
Nogi bolały ich niemiłosiernie. Kilka dni temu prawie pokusili się o odwiedzenie stolicy i zabranie z niej pary wierzchowców, ale po zdradzie młodego księcia było to niemożliwe. Mogli ich szukać wszyscy, żeby zdobyć nagrodę.
Na Rzece nie skorzystali też z promu, tylko szli kilometr na wschód, aż do mostu, który też okazał się płatny. Jako że nie mieli pieniędzy Xain obezwładniła strażnika i tak przedostali się na drugą stronę. Do początku pasma górskiego dzielił ich jeszcze dzień drogi.
- Powinniśmy odwiedzić w końcu jakieś miasto - powiedział Dwayne dokładając drwa do ognia, kiedy zatrzymali się na noc. - Ja tak dalej nie dam rady.
Xain obrzuciła go współczującym wzrokiem. Zawijała właśnie obolałe stopy w świeżo wyprane bandaże. Wiedziała, że towarzyszowi musi być wiele ciężej.
- Moja wina - wyszeptała. - Mogliśmy jechać wzdłuż Rzeki. Zajęłoby nam to mniej czasu, i przynajmniej dalej mielibyśmy konie.
- Nie obwiniaj się, dziecinko - rzekł szybko mężczyzna, żeby Xain nie obwiniała o to wszystko siebie. - Tak było bezpieczniej. Ale jutro idziemy do najbliższego miasta i zostajemy tam przynajmniej trzy dni - dodał twardo.
- Ej! To ja zarządzam tą wyprawą! - krzyknęła Xain, z której wszystkie troski nagle spłynęły jak po kaczce.
- Tak więc informuję Panią, że własnie wyda Pani rozkaz postoju w najbliższym mieście. Dziękuję.
Wielkolud odwrócił się plecami do kobiety i zasnął od razu. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała, patrząc wielkimi oczami na Dwayne'a. Zaskoczył ją, ale musiała mu przyznać rację - postój musi być. Bez tego na pewno nie zdobędą wszystkich części nagrody.
* * *
- Dwayne, włóczymy się już po tym mieście od dobrych paru godzin! Zaczyna mnie to już denerwować - poskarżyła się Xain.
Szli razem za rękę przez miasto. Przed wejściem do miasta obrabowali jakiś wóz dostojników i teraz szukali noclegu w wystawnych strojach. Dziewczyna miała na sobie szaro-zieloną suknię z wielkimi bufami na ramionach i panierem pod dołem sukni. Oprócz tego gdzieniegdzie miała doszyte koronki. Xain czuła się w niej strasznie nieswojo. Dwayne miał na sobie troszkę za mały strój szlachcica w kolorze ciemnego fioletu. Szedł swobodnie, zupełnie nie wyglądając na zwykłego wieśniaka. Pod spodem zachowali jednak swoje stare stroje.
- Spokojnie, dziewczyno! - odpowiedział wielkolud, skręcając do ostatniej już chyba gospody w mieście. - Tutaj zanocujemy, choćbym miał kogoś wywalić z pokoju.
Podeszli do lady, gdzie stał karczmarz. Taki jak wszędzie. I tak jak wszędzie wycierał brudną szmatą kufel i obrzucał wszystkich podejrzliwym spojrzeniem. Dwayne nie przestraszył się go jednak. Wesołym głosem przywitał się i zapytał o wolne pokoje.
- Jeden jednoosobowy na samej górze - warknął nieprzyjemnym tonem głosu karczmarz.
- Weźmiemy go - powiedziała szybko Xain, zanim wielkolud palnął coś głupiego. - Jeszcze nie wiemy na jak długo.
- Schodami w górę a potem na lewo. Trzeci po prawej. - Groźby mężczyzna rzucił towarzyszom klucz i znów zabrał się za "polerowanie" naczynia.
Wielkolud i kobieta ruszyli schodami na górę. Szybko weszli na górę i odnaleźli swój pokój. Dwayne wszedł pierwszy. Xain zanim zrobiła to samo przystanęła w drzwiach, bo usłyszała, jak ktoś wychodzi z pokoju obok. Przyjrzała się dokładnie tej osobie. Gdy tylko ją poznała, wbiegła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie, jakby bała się o to, że ten ktoś będzie próbował się włamać.
- Co ci się stało? - zapytał zaskoczony Dwayne, ściągając z siebie kostium szlachcica.
- Oni... Oni tutaj są! - krzyknęła dziewczyna.
- Kto, do cholery?! - dalej nie dawał jej spokoju wielkolud.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i odpowiedziała półszeptem...
sobota, 23 marca 2013
Rozdział VIII
Dwójka towarzyszy własnie przekroczyło Rzekę. Teraz zbliżali się do Wyjących Wichrów - doliny, w której zawsze wieje wiatr. Poruszali się niewiarygodnie wolno, ale uparcie. Xain z zaciętą miną siedziała z przodu i powoziła. Dwayne z tyłu bawił się uchem od torby, zupełnie nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Emocje po zdradzie Narwina już opadły, i teraz nastała tylko zwykła monotonia. Stuk końskich kopyt był jedynym dźwiękiem w okolicy.
Zjazd do doliny był dość stromy. Prowadziła da niej wąska ścieżka leśna, pełna kamieni i połamanych patyków. Konie nie dałyby rady ciągnąć tędy wozu. Same miałyby problem zejść. Ale to była najbezpieczniejsza droga do gór Kupa.
Xain odwiązała konie i pozwoliła im odbiec. Pusty wóz porzuciła na skraju zejścia, zabierając z niego wszystkie rzeczy. Oczywiście większość z nich odebrał jej Dwayne, ale i tak nie było im lekko. W połowie drogi na dół w torbach mieli już tylko hubkę, krzesiwo i pozostałości jedzenia, które pożyczyli od Antoniego.
Wieczorem byli już na dole. Zostali tam aż do rana, gdyż była to ostatnia, cienka bo cienka, warstwa drzew. Dalej rozciągało się bezkresne pustkowie.
Pierwszą wartę obrał Dwayne. Wtedy nic się nie działo. Xain obudziła się sama i bez słowa zmieniła towarzysza. Usiadła na jednym z najwyższych drzew w tej okolicy (co wcale nie znaczy, że było wysokie, mogło mieć może z dziesięć stóp), i bawiła się gałązką. Z zamyślenia wyrwał ją tętent kopyt gdzieś na górze. Schowała się między miernym listowiem i starała się wypatrzeć intruzów. było jednak zbyt ciemno, a nieznajomi stali zbyt daleko. Jednak z odgłosów, jakie wydawali można było wywnioskować, że jest ich dwóch. Kobieta i mężczyzna.
- Narwin i Dominik - wyszeptała dziewczyna zdenerwowana.
Jednym, płynnym ruchem zeskoczyła z drzewa i wylądowała zaraz obok towarzysza. Zatkała mu dłonią usta i obudziła go. W dwóch zdaniach rozrysowała mu sytuację i kazała wspiąć się na drzewo. Wielkolud nie był zadowolony, ale posłusznie wypełnił polecenie.
Gdy przycupnęli na grubej, dębowej gałęzi, usłyszeli dźwięk, który brzmiał, jakby ktoś ześlizgiwał się ze zbocza góry. Xain uśmiechnęła się w duchu, domyślając się, że pewnie zdrajcom zachciało się zjeżdżać ze skarpy konno. Usłyszeli też Narwina, który głośno wyrażał swoje niezadowolenie.
- Zamknij się idioto, bo nas usłyszą! - warknęła Dominik, w porę zeskakując z konia, zanim tamten się przewrócił.
- Ich tu nie ma - fuknął Narwin i spróbował się wygrzebać spod zwierza, które przewracając się przygniotło chłopaka al teraz wierzgało bezradnie kopytami. - Na pewno idą nocą, żebyśmy ich nie znaleźli.
- Wierz mi, Xain nie jest aż tak głupia, żeby pchać się na Wyjące Wichry w środku nocy. Mogę się założyć, że gdzieś tu są.
- A co jeśli zrezygnowali z przeprawy przez te pustkowia? - Głos chłopaka był pełen wątpliwości.
- Albo jesteś ślepy, albo po prostu głupi - zaśmiała się Dominik. Jej śmiech przyprawił Xain o mdłości, nienawidziła tego dźwięku. Był taki słodki i... fałszywy. - Zostawili wóz na górze. Pewnie pomyśleli trochę, nie tak jak ty, i konie też puścili wolno.
- Tak, najlepiej zwalić wszystko na mnie! - wykłócał się Narwin, co obu towarzyszy urzędujących na drzewie rozbawiło. - To ty chciałaś je zabrać na dół.
- Zobacz, ślady! - krzyknęła zadowolona z siebie dziewczyna, ignorując Narwina. - Mówiłam, że poszli dalej!
- Ty mówiłaś?! - oburzył się Narwin, jednak Dominik znów udała, że go nie słyszy.
- Prowadzą prosto na Wyjące Wichry. Czyli jednak poruszają się w nocy. Ha! Miałam rację!
Dziewczyna śmiała się wrednie. W końcu pomogła wstać Narwin'owi i razem podnieśli konia. Dosiedli swoich wierzchowców i odjechali kłusem w stronę pustkowia prowadzeni jakimiś śladami.
Dwayne i Xain zeskoczyli razem z drzewa. Chwilę stali prosto i poważnie się na siebie patrzyli. Nie mogli jednak wytrzymać i wybuchnęli śmiechem, który jednak szybko stłumili dla bezpieczeństwa. Nie mogli uwierzyć w to, że zdrajcy nie zobaczyli niedopałków z ogniska i porzuconych z boku toreb z jedzeniem.
- Nie wiem, jak to zrobiłaś, czarownico, - zaczął Dwayne - ale pomysł ze śladami był genialny.
- Ale... Ale to nie ja! - powiedziała szybko Xain, zaskoczona domysłami wielkoluda.
- Gadaj sobie, gadaj, a ja swoje wiem. To co robimy?
- Na razie idziemy spać.
- A potem? - zapytał Dwayne lekko zażenowany.
- Wstajemy - rzuciła i roześmiała się głośno. Gdy wielkolud spiorunował ją wzrokiem, dodała: - Pójdziemy skrajem doliny, tym lasem. Zajmie nam to więcej czasu, ale przynajmniej będziemy mieli pewność, że nikt nas nie dorwie.
Zjazd do doliny był dość stromy. Prowadziła da niej wąska ścieżka leśna, pełna kamieni i połamanych patyków. Konie nie dałyby rady ciągnąć tędy wozu. Same miałyby problem zejść. Ale to była najbezpieczniejsza droga do gór Kupa.
Xain odwiązała konie i pozwoliła im odbiec. Pusty wóz porzuciła na skraju zejścia, zabierając z niego wszystkie rzeczy. Oczywiście większość z nich odebrał jej Dwayne, ale i tak nie było im lekko. W połowie drogi na dół w torbach mieli już tylko hubkę, krzesiwo i pozostałości jedzenia, które pożyczyli od Antoniego.
Wieczorem byli już na dole. Zostali tam aż do rana, gdyż była to ostatnia, cienka bo cienka, warstwa drzew. Dalej rozciągało się bezkresne pustkowie.
Pierwszą wartę obrał Dwayne. Wtedy nic się nie działo. Xain obudziła się sama i bez słowa zmieniła towarzysza. Usiadła na jednym z najwyższych drzew w tej okolicy (co wcale nie znaczy, że było wysokie, mogło mieć może z dziesięć stóp), i bawiła się gałązką. Z zamyślenia wyrwał ją tętent kopyt gdzieś na górze. Schowała się między miernym listowiem i starała się wypatrzeć intruzów. było jednak zbyt ciemno, a nieznajomi stali zbyt daleko. Jednak z odgłosów, jakie wydawali można było wywnioskować, że jest ich dwóch. Kobieta i mężczyzna.
- Narwin i Dominik - wyszeptała dziewczyna zdenerwowana.
Jednym, płynnym ruchem zeskoczyła z drzewa i wylądowała zaraz obok towarzysza. Zatkała mu dłonią usta i obudziła go. W dwóch zdaniach rozrysowała mu sytuację i kazała wspiąć się na drzewo. Wielkolud nie był zadowolony, ale posłusznie wypełnił polecenie.
Gdy przycupnęli na grubej, dębowej gałęzi, usłyszeli dźwięk, który brzmiał, jakby ktoś ześlizgiwał się ze zbocza góry. Xain uśmiechnęła się w duchu, domyślając się, że pewnie zdrajcom zachciało się zjeżdżać ze skarpy konno. Usłyszeli też Narwina, który głośno wyrażał swoje niezadowolenie.
- Zamknij się idioto, bo nas usłyszą! - warknęła Dominik, w porę zeskakując z konia, zanim tamten się przewrócił.
- Ich tu nie ma - fuknął Narwin i spróbował się wygrzebać spod zwierza, które przewracając się przygniotło chłopaka al teraz wierzgało bezradnie kopytami. - Na pewno idą nocą, żebyśmy ich nie znaleźli.
- Wierz mi, Xain nie jest aż tak głupia, żeby pchać się na Wyjące Wichry w środku nocy. Mogę się założyć, że gdzieś tu są.
- A co jeśli zrezygnowali z przeprawy przez te pustkowia? - Głos chłopaka był pełen wątpliwości.
- Albo jesteś ślepy, albo po prostu głupi - zaśmiała się Dominik. Jej śmiech przyprawił Xain o mdłości, nienawidziła tego dźwięku. Był taki słodki i... fałszywy. - Zostawili wóz na górze. Pewnie pomyśleli trochę, nie tak jak ty, i konie też puścili wolno.
- Tak, najlepiej zwalić wszystko na mnie! - wykłócał się Narwin, co obu towarzyszy urzędujących na drzewie rozbawiło. - To ty chciałaś je zabrać na dół.
- Zobacz, ślady! - krzyknęła zadowolona z siebie dziewczyna, ignorując Narwina. - Mówiłam, że poszli dalej!
- Ty mówiłaś?! - oburzył się Narwin, jednak Dominik znów udała, że go nie słyszy.
- Prowadzą prosto na Wyjące Wichry. Czyli jednak poruszają się w nocy. Ha! Miałam rację!
Dziewczyna śmiała się wrednie. W końcu pomogła wstać Narwin'owi i razem podnieśli konia. Dosiedli swoich wierzchowców i odjechali kłusem w stronę pustkowia prowadzeni jakimiś śladami.
Dwayne i Xain zeskoczyli razem z drzewa. Chwilę stali prosto i poważnie się na siebie patrzyli. Nie mogli jednak wytrzymać i wybuchnęli śmiechem, który jednak szybko stłumili dla bezpieczeństwa. Nie mogli uwierzyć w to, że zdrajcy nie zobaczyli niedopałków z ogniska i porzuconych z boku toreb z jedzeniem.
- Nie wiem, jak to zrobiłaś, czarownico, - zaczął Dwayne - ale pomysł ze śladami był genialny.
- Ale... Ale to nie ja! - powiedziała szybko Xain, zaskoczona domysłami wielkoluda.
- Gadaj sobie, gadaj, a ja swoje wiem. To co robimy?
- Na razie idziemy spać.
- A potem? - zapytał Dwayne lekko zażenowany.
- Wstajemy - rzuciła i roześmiała się głośno. Gdy wielkolud spiorunował ją wzrokiem, dodała: - Pójdziemy skrajem doliny, tym lasem. Zajmie nam to więcej czasu, ale przynajmniej będziemy mieli pewność, że nikt nas nie dorwie.
sobota, 16 marca 2013
Rozdział VII
Grupa towarzyszy gościła u Antoniego już drugi tydzień. Xain najchętniej ruszyłaby w dalszą podróż zaraz po otrzymaniu nagrody, jednak staruszek bardzo się upierał. Obiecała więc sobie, że choćby mieli zrobić to po kryjomu, to następnego dnia rano wyjadą. Tej nocy dziewczynę jednak interesowało coś innego.
Już trzeci raz Narwin znikał na całą noc. Tym razem Xain poszła za nim. Na szczęście nie zgubiła go, kiedy wszedł między gęsto rosnące drzewa. Szli właściwie chwilkę. Mężczyzna zatrzymał się na dużej polanie oświetlonej przez światło księżyca. Dziewczyna jednak została skryta między drzewami.
Po chwili na polanę wkroczyła niewysoka, szczupła postać cała owinięta czarnym płaszczem. Gdy odsłoniła twarz, Xain musiała zasłonić ręką usta, żeby nie krzyknąć. Ową postacią była Dominik.
- Wiesz coś nowego? Masz TO? - zapytała Narwina, rozglądając się nerwowo.
- Jestem sam, nie martw się - zaczął mężczyzna. - Wiem tyle, że rano wyruszamy, zanim dziadek się obudzi. A TEGO jeszcze nie mam. Ale zdobędę. Niech ON się nie denerwuje.
"TO"? "ON"? Pewnie chodziło im o nagrodę, ale kim był "ON"? Xain przychodziły do głowy najczarniejsze myśli, które, na domiar złego, Dominik potwierdziła następnym zdaniem.
- Król się niecierpliwi. A oni niczego się nie domyślają.
- Mamy dopiero pierwszą część! A oni są tak głupi, że pewnie nawet gdy gwizdnę im wszystkie nagrody.
W tym momencie Xain się wyłączyła. Gdyby oczy mogły zmienić kolor jej byłyby czerwone, z resztą jak cała twarz.
- Zabiję! Zabiję skurwysyna! - warknęła, jednak na tyle cicho, żeby nikt jej nie usłyszał.
W jej głowie jednak zaczął rodzić się inny pomysł. Szybko wróciła do domku Antoniego i obudziła Dwayne'a. Mężczyzna nie był zadowolony z tak wczesnej pobudki, a humoru nie poprawiła mu informacja, ze już mają ruszać.
- A gdzie ten chłopak? - zapytał niezbyt przytomny.
- Narwin z nami nie jedzie - powiedziała tylko Xain i zignorowała dalsze pytania mężczyzny.
Zabrała do ręki kawałek kartki i pióro, i napisała na nim krótki liścik:
Narwinie. My już wyjechaliśmy. Zrobiliśmy to bez ciebie, ponieważ nie mogliśmy cię znaleźć. Może nas dogonisz. Xain.
- Powiesz mi w końcu, o co chodzi? - zapytał Dwayne już po raz trzeci.
Siedzieli w wozie już od trzech godzin, słońce jednak wciąż się nie pojawiało. Mężczyzna też marę razy przysną, jednak gdy tylko się budził wypytywał Xain o Narwina.
- Dobra, słuchaj - odpowiedziała mu w końcu dziewczyna, dając koniom komendę, żeby zwolniły. - Narwin nas zdradził. Współpracuje z Dominik i królem. Podsłuchałam ich rozmowę w lesie. Od teraz musimy radzić sobie bez niego.
Dwayne rozdziawił usta i burknął jakieś przekleństwo. Jednak przez resztę drogi zupełnie nie kontaktował. Xain nie próbowała nawet zaczynać rozmowy. Jechali dość szybko, więc niedługo będzie musiała zarządzić postój. A tego bardzo nie chciała, gdyż wtedy Narwin miał większe szanse na złapanie ich. A tłumaczenie się mu nie było największym marzeniem dziewczyny.
Już trzeci raz Narwin znikał na całą noc. Tym razem Xain poszła za nim. Na szczęście nie zgubiła go, kiedy wszedł między gęsto rosnące drzewa. Szli właściwie chwilkę. Mężczyzna zatrzymał się na dużej polanie oświetlonej przez światło księżyca. Dziewczyna jednak została skryta między drzewami.
Po chwili na polanę wkroczyła niewysoka, szczupła postać cała owinięta czarnym płaszczem. Gdy odsłoniła twarz, Xain musiała zasłonić ręką usta, żeby nie krzyknąć. Ową postacią była Dominik.
- Wiesz coś nowego? Masz TO? - zapytała Narwina, rozglądając się nerwowo.
- Jestem sam, nie martw się - zaczął mężczyzna. - Wiem tyle, że rano wyruszamy, zanim dziadek się obudzi. A TEGO jeszcze nie mam. Ale zdobędę. Niech ON się nie denerwuje.
"TO"? "ON"? Pewnie chodziło im o nagrodę, ale kim był "ON"? Xain przychodziły do głowy najczarniejsze myśli, które, na domiar złego, Dominik potwierdziła następnym zdaniem.
- Król się niecierpliwi. A oni niczego się nie domyślają.
- Mamy dopiero pierwszą część! A oni są tak głupi, że pewnie nawet gdy gwizdnę im wszystkie nagrody.
W tym momencie Xain się wyłączyła. Gdyby oczy mogły zmienić kolor jej byłyby czerwone, z resztą jak cała twarz.
- Zabiję! Zabiję skurwysyna! - warknęła, jednak na tyle cicho, żeby nikt jej nie usłyszał.
W jej głowie jednak zaczął rodzić się inny pomysł. Szybko wróciła do domku Antoniego i obudziła Dwayne'a. Mężczyzna nie był zadowolony z tak wczesnej pobudki, a humoru nie poprawiła mu informacja, ze już mają ruszać.
- A gdzie ten chłopak? - zapytał niezbyt przytomny.
- Narwin z nami nie jedzie - powiedziała tylko Xain i zignorowała dalsze pytania mężczyzny.
Zabrała do ręki kawałek kartki i pióro, i napisała na nim krótki liścik:
Narwinie. My już wyjechaliśmy. Zrobiliśmy to bez ciebie, ponieważ nie mogliśmy cię znaleźć. Może nas dogonisz. Xain.
* * *
- Powiesz mi w końcu, o co chodzi? - zapytał Dwayne już po raz trzeci.
Siedzieli w wozie już od trzech godzin, słońce jednak wciąż się nie pojawiało. Mężczyzna też marę razy przysną, jednak gdy tylko się budził wypytywał Xain o Narwina.
- Dobra, słuchaj - odpowiedziała mu w końcu dziewczyna, dając koniom komendę, żeby zwolniły. - Narwin nas zdradził. Współpracuje z Dominik i królem. Podsłuchałam ich rozmowę w lesie. Od teraz musimy radzić sobie bez niego.
Dwayne rozdziawił usta i burknął jakieś przekleństwo. Jednak przez resztę drogi zupełnie nie kontaktował. Xain nie próbowała nawet zaczynać rozmowy. Jechali dość szybko, więc niedługo będzie musiała zarządzić postój. A tego bardzo nie chciała, gdyż wtedy Narwin miał większe szanse na złapanie ich. A tłumaczenie się mu nie było największym marzeniem dziewczyny.
sobota, 9 marca 2013
Rozdział VI
Dwayne chrapał, Narwin podobnie. Staruszek spał w innym pokoju. Tylko Xain udawała, że śpi. Nie ufała temu mężczyźnie. Z resztą z wzajemnością. Ale na szczęście tej nocy znów nie wydarzyło się nic niezwykłego.
Już od wczesnych godzin porannych gospodarz krzątał się po kuchni. Kilka godzin później przyszedł obudzić podróżników, oni jednak już nie spali. Zaprowadził ich do kuchni, gdzie każdy miał na talerzu ładnie przygotowaną jajecznicę. Dwayne i Narwin od razu zaczęli jeść, a Xain zerkała tylko podejrzliwie na jedzenie.
- Jedz dziecinko - odparł staruszek. - Nie mam w swoim asortymencie trucizn... Niestety.
Dziewczyna i tak nie chwyciła się śniadania.
- A może przedstawiłbyś się nam? - zapytała zamiast tego.
- Jestem Antoni. Ale znajomi mówią mi Antek - przedstawił się wstając i kłaniając się grzecznie. - A wam jak na imię?
- Ja jestem Xain, to Dwayne i Narwin - odparła dziewczyna, wskazując niedbale na kolejnych towarzyszy. - A twoje imię... Nie jest Kotakońskie, ani nawet Krajańskie...
- Pochodzę z daleka - odpowiedział, uśmiechając się. - Ale nie zapraszam do tego kraju, jest dziwny. A który z was weźmie udział w zadaniu?
Wiedziałam... - pomyślała Xain. Musieli kogoś wybrać. Ale nie zastanawiała się długo. Narwin kompletnie się nie nadawał. Ona mogła okazać się za mała. Zostawał Dwayne. Gdy powiedziała to Antoniemu, nikt nie był zdziwiony. Dwayne chyba nawet się ucieszył. Szybko dojadł śniadanie, wstał i zaczął szukać broni za pasem.
- Co mam zrobić? - zapytał, gdy znalazł długi sztylet.
- Wyjdźmy może za dom - odparł Antek i wyszedł tylnymi drzwiami. Reszta podążyła zaraz za nim.
Spodziewali się jakiegoś toru przeszkód, lub ciężary, ale był tam tylko piękny taras z widokiem na jezioro. Staruszek staną na jego środku i przywołał do siebie Dwayne'a.
- Zabij mnie - wyszeptał, ale na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
Xain się przestraszyła. Narwin zachował kamienną twarz i wielkolud się roześmiał. Ale tak głośno i... Dziwnie, że nikt nie wiedział o co mu chodzi.
- Ojczulku - zaczął. - Wystarczy, żebym pana uderzył w odpowiednie miejsce, już byśmy musieli pana chować!
- To zrób to - powiedział Antoni dalej cicho i jeszcze bardziej spokojnie.
Dwayne'owi uśmiech zniknął z twarzy. Stał teraz niepewnie zerkając na Xain. Dziewczyna czuła, że coś jest tutaj nie tak. Już miała krzyknąć wielkoludowi, żeby dobrze pomyślał zanim cokolwiek zrobi, ale oddzieliła ją i Narwina od Dwayne'e wielka ściana, jakby ze szkła - magiczna zapora. Od teraz rosły mężczyzna musiał sobie radzić całkowicie sam. I tego Xain bała się najbardziej. W jej mniemaniu Dwayne nadawał się do walenia we wroga, a nie do myślenia. Jakaś część umysłu mówiła jej jednak, że on da sobie radę.
Staruszek stał prosto, uśmiechnięty. Ale nie był to uśmieszek pogardy. Był szczerym uśmiechem, posyłanym tylko przyjaciołom. Dwayne odrzucił miecz i zamachną się do uderzenia. Ten ruch był błyskawiczny. W ciągu jednej setnej sekundy dłoń wielkoluda zwinięta w pięść znalazła się przy głowie staruszka...
I tam została.
Dwayne stał tak chwilę, potem oddalił rękę od twarzy Antoniego, która pozostała niewzruszona od początku do końca.
- Nie zrobię tego! - krzyknął. - Nie zabiję nikogo z zimną krwią! Idź do diabła - machnął dłonią na mężczyznę i niezbyt z siebie zadowolony stanął obok Xain. - Wybacz młoda, ja tego nie zrobię.
Dziewczyna położyła rękę na ramieniu wielkoluda i uśmiechnęła się do niego. Wiedziała, że nikt by tego nie zrobił. Chyba tylko skończony dupek.
Na przykład król - pomyślała i zaśmiała się w duchu. Z jej twarzy jednak nie można było niczego się dowiedzieć.
- Dziękuję - powiedział staruszek, kłaniając się trójce. - Już myślałem, ze będę musiał znikać. Wiecie, jakie to meczące?!
- Słucham?! - Xain nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - On by cię i tak nie zabił?! - wybuchnęła.
- Nie o to chodziło w tym zadaniu. Sprawdzałem siłę, ale nie fizyczną. Zasłużyliście na nagrodę. Ja ją znajdę, a wy nazbierajcie pomidorów do sałatki. - powiedział staruszek.
Xain zamurowało. Pierwszy raz w życiu była czymś tak... Zdziwiona...? Nie wiedziała, jak nazwać to uczucie. Ale było dziwne. Zaczęła normalnie rozmawiać dopiero przy obiedzie. Antoni zaserwował im tym razem ich narodowe danie: kiełbasę i piwo. Jako dodatek była sałatka ze świeżych pomidorów i sałaty.
Na centralnym miejscu siedział Antoni, a przed nim leżało niewielkie zawiniątko. Nie chciał im jednak pokazać jego zawartości, dopóki nie zjedzą i nie posprzątają. I nie uwierzycie, ale olbrzym Dwayne i Narwin zmywali naczynia. Xain zwijała się ze śmiechu, ale i ona musiała coś zrobić. Mianowicie sprać z obrusu plamę z soku, który wylała śmiejąc się.
- Trzymaj - powiedział Antoni, rzucając Xain zawiniątko, gdy wszystko było gotowe.
Dziewczyna podziękowała skinieniem głowy i rozwinęła materiał. W środku znajdował się sporych rozmiarów medalion, w kształcie okręgu, pusty w środku. Był w kolorze zgniłej zieleni, a na całej jego powierzchni były wypisane runy. Dziewczyna podeszła do Dwayne'e i przewiesiła mu medalion przez szyję.
- Ty go zdobyłeś. Pilnuj go - powiedziała, jakby mężczyzna składał jakąś przysięgę.
Antoni namówił podróżników, żeby zostali jeszcze na kilka dni. Prosił ich tak bardzo, i posyłał takie przekonujące argumenty, że musieli się zgodzić.
Już od wczesnych godzin porannych gospodarz krzątał się po kuchni. Kilka godzin później przyszedł obudzić podróżników, oni jednak już nie spali. Zaprowadził ich do kuchni, gdzie każdy miał na talerzu ładnie przygotowaną jajecznicę. Dwayne i Narwin od razu zaczęli jeść, a Xain zerkała tylko podejrzliwie na jedzenie.
- Jedz dziecinko - odparł staruszek. - Nie mam w swoim asortymencie trucizn... Niestety.
Dziewczyna i tak nie chwyciła się śniadania.
- A może przedstawiłbyś się nam? - zapytała zamiast tego.
- Jestem Antoni. Ale znajomi mówią mi Antek - przedstawił się wstając i kłaniając się grzecznie. - A wam jak na imię?
- Ja jestem Xain, to Dwayne i Narwin - odparła dziewczyna, wskazując niedbale na kolejnych towarzyszy. - A twoje imię... Nie jest Kotakońskie, ani nawet Krajańskie...
- Pochodzę z daleka - odpowiedział, uśmiechając się. - Ale nie zapraszam do tego kraju, jest dziwny. A który z was weźmie udział w zadaniu?
Wiedziałam... - pomyślała Xain. Musieli kogoś wybrać. Ale nie zastanawiała się długo. Narwin kompletnie się nie nadawał. Ona mogła okazać się za mała. Zostawał Dwayne. Gdy powiedziała to Antoniemu, nikt nie był zdziwiony. Dwayne chyba nawet się ucieszył. Szybko dojadł śniadanie, wstał i zaczął szukać broni za pasem.
- Co mam zrobić? - zapytał, gdy znalazł długi sztylet.
- Wyjdźmy może za dom - odparł Antek i wyszedł tylnymi drzwiami. Reszta podążyła zaraz za nim.
Spodziewali się jakiegoś toru przeszkód, lub ciężary, ale był tam tylko piękny taras z widokiem na jezioro. Staruszek staną na jego środku i przywołał do siebie Dwayne'a.
- Zabij mnie - wyszeptał, ale na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
Xain się przestraszyła. Narwin zachował kamienną twarz i wielkolud się roześmiał. Ale tak głośno i... Dziwnie, że nikt nie wiedział o co mu chodzi.
- Ojczulku - zaczął. - Wystarczy, żebym pana uderzył w odpowiednie miejsce, już byśmy musieli pana chować!
- To zrób to - powiedział Antoni dalej cicho i jeszcze bardziej spokojnie.
Dwayne'owi uśmiech zniknął z twarzy. Stał teraz niepewnie zerkając na Xain. Dziewczyna czuła, że coś jest tutaj nie tak. Już miała krzyknąć wielkoludowi, żeby dobrze pomyślał zanim cokolwiek zrobi, ale oddzieliła ją i Narwina od Dwayne'e wielka ściana, jakby ze szkła - magiczna zapora. Od teraz rosły mężczyzna musiał sobie radzić całkowicie sam. I tego Xain bała się najbardziej. W jej mniemaniu Dwayne nadawał się do walenia we wroga, a nie do myślenia. Jakaś część umysłu mówiła jej jednak, że on da sobie radę.
Staruszek stał prosto, uśmiechnięty. Ale nie był to uśmieszek pogardy. Był szczerym uśmiechem, posyłanym tylko przyjaciołom. Dwayne odrzucił miecz i zamachną się do uderzenia. Ten ruch był błyskawiczny. W ciągu jednej setnej sekundy dłoń wielkoluda zwinięta w pięść znalazła się przy głowie staruszka...
I tam została.
Dwayne stał tak chwilę, potem oddalił rękę od twarzy Antoniego, która pozostała niewzruszona od początku do końca.
- Nie zrobię tego! - krzyknął. - Nie zabiję nikogo z zimną krwią! Idź do diabła - machnął dłonią na mężczyznę i niezbyt z siebie zadowolony stanął obok Xain. - Wybacz młoda, ja tego nie zrobię.
Dziewczyna położyła rękę na ramieniu wielkoluda i uśmiechnęła się do niego. Wiedziała, że nikt by tego nie zrobił. Chyba tylko skończony dupek.
Na przykład król - pomyślała i zaśmiała się w duchu. Z jej twarzy jednak nie można było niczego się dowiedzieć.
- Dziękuję - powiedział staruszek, kłaniając się trójce. - Już myślałem, ze będę musiał znikać. Wiecie, jakie to meczące?!
- Słucham?! - Xain nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - On by cię i tak nie zabił?! - wybuchnęła.
- Nie o to chodziło w tym zadaniu. Sprawdzałem siłę, ale nie fizyczną. Zasłużyliście na nagrodę. Ja ją znajdę, a wy nazbierajcie pomidorów do sałatki. - powiedział staruszek.
Xain zamurowało. Pierwszy raz w życiu była czymś tak... Zdziwiona...? Nie wiedziała, jak nazwać to uczucie. Ale było dziwne. Zaczęła normalnie rozmawiać dopiero przy obiedzie. Antoni zaserwował im tym razem ich narodowe danie: kiełbasę i piwo. Jako dodatek była sałatka ze świeżych pomidorów i sałaty.
Na centralnym miejscu siedział Antoni, a przed nim leżało niewielkie zawiniątko. Nie chciał im jednak pokazać jego zawartości, dopóki nie zjedzą i nie posprzątają. I nie uwierzycie, ale olbrzym Dwayne i Narwin zmywali naczynia. Xain zwijała się ze śmiechu, ale i ona musiała coś zrobić. Mianowicie sprać z obrusu plamę z soku, który wylała śmiejąc się.
- Trzymaj - powiedział Antoni, rzucając Xain zawiniątko, gdy wszystko było gotowe.
Dziewczyna podziękowała skinieniem głowy i rozwinęła materiał. W środku znajdował się sporych rozmiarów medalion, w kształcie okręgu, pusty w środku. Był w kolorze zgniłej zieleni, a na całej jego powierzchni były wypisane runy. Dziewczyna podeszła do Dwayne'e i przewiesiła mu medalion przez szyję.
- Ty go zdobyłeś. Pilnuj go - powiedziała, jakby mężczyzna składał jakąś przysięgę.
Antoni namówił podróżników, żeby zostali jeszcze na kilka dni. Prosił ich tak bardzo, i posyłał takie przekonujące argumenty, że musieli się zgodzić.
sobota, 2 marca 2013
Rozdział V
Po pięciu dniach w końcu dojechali. Ale nie do Portu, a do wielkiej kolejki do wejścia. Sprawdzali chyba każdego, właściwie nie wiadomo po co.
Dwayne i Narwin już od godziny sterczeli w wozie na końcu kolejki czekając na Xain, która poszła sprawdzić, jak długo będą musieli czekać. I po tak długim czasie w końcu ją zobaczyli. Zanim jednak wszystko im opowiedziała, władowała się niezbyt elegancko do wozu i rozsiadła się wygodnie na stercie koców.
- Tak czy siak, ciekawie to nie wygląda - powiedziała w końcu. - Kolejka ma jakieś cztery kilometry, a przy bramie dokładnie sprawdzają każdego. Dlatego proponuję gustownie zawrócić i od razu szukać Bramy.
- Nie no... Mam dość spania na drzewie - westchnął Narwin.
- Nikt ci nie kazał spać na drzewie, sam się pchałeś - odparła dziewczyna, po czym przeskoczyła na ławkę i zawróciła wóz.
Nie zwracała uwagi na krzyczących na nią mężczyzn, ani też nie zwolniła, żeby Narwin mógł się wspiąć. Chłopak musiał się dobrze rozpędzić, a i tak wskoczył dopiero za trzecim razem.
Xain zatrzymała się dopiero w głębi lasu. Wyciągnęła z torby książkę i przyjrzała się dokładnie mapie na jej końcu. Szukała jakiejś wskazówki, czegokolwiek, co pomogłoby im w znalezieniu pierwszej Bramy. Nie było tam jednak niczego. A i dzień się kończył, więc szukanie Bramy teraz nie miało najmniejszego sensu.
Kiedy było już całkiem ciemno zobaczyli światła w oddali. Zupełnie, jakby okna jakiegoś niedużego domku. Xain zdecydowała się iść sprawdzić co to.
Domku nie otaczały żadne pułapki, ale za to śliczny, mały ogródek pełen kwiatów. Dziewczyna podeszła pod same drzwi i zapukała delikatnie.
- Już idę! - zawołał ktoś z wnętrza. Po chwili przed Xain stanął niski, stary mężczyzna o siwych włosach i długiej brodzie. - W czym mogę pomóc?
Xain postanowiła zapytać mężczyznę o Bramę. Widać było, że mieszka tu od dawna i jako jedyny mógł im w czymkolwiek pomóc.
- Wie pan może, gdzie znajdę Bramę? - zapytała.
- Ależ dziecko, brama jest przy wejściu do miasta, dlaczego mnie o to pytasz? - odparł uśmiechnięty staruszek.
- Chyba pan mnie nie zrozumiał. Mnie się rozchodzi o pierwszą Bramę. O Bramę siły - wytłumaczyła.
- A... Rozumiem. Jesteś sama czy z kimś?
- Z dwójką towarzyszy.
- Kto was nasłał? - Staruszek z uśmiechniętego zrobił się podejrzliwy.
- Nikt.
- Gdzie ci "towarzysze"?
- Czekają na mnie parę metrów dalej. Co to za wywiad?
- Przyprowadź ich. - Mężczyzna zamiast odpowiedzieć zniknął za drzwiami małego domku.
Xain nie mogła zrobić nic innego, jak tylko pójść po towarzyszy i konie. Po kilku minutach znów stała przed drzwiami domku i czekała, aż staruszek odpowie na pukanie. W końcu szybko im otworzył i wciągnął Xain do środka. Tak jak podejrzewał, dwaj mężczyźni pójdą za nią. Gwałtownie zamknął za nimi drzwi i przyjrzał się im dokładnie.
- Coś wam nie wierzę, ale trudno - powiedział. - Jesteście w Bramie, a ja jestem jej strażnikiem. Nie każę wam od razu wypełniać zadania. Prześpimy się, zjemy śniadanie a potem zaczniemy.
Dwayne i Narwin już od godziny sterczeli w wozie na końcu kolejki czekając na Xain, która poszła sprawdzić, jak długo będą musieli czekać. I po tak długim czasie w końcu ją zobaczyli. Zanim jednak wszystko im opowiedziała, władowała się niezbyt elegancko do wozu i rozsiadła się wygodnie na stercie koców.
- Tak czy siak, ciekawie to nie wygląda - powiedziała w końcu. - Kolejka ma jakieś cztery kilometry, a przy bramie dokładnie sprawdzają każdego. Dlatego proponuję gustownie zawrócić i od razu szukać Bramy.
- Nie no... Mam dość spania na drzewie - westchnął Narwin.
- Nikt ci nie kazał spać na drzewie, sam się pchałeś - odparła dziewczyna, po czym przeskoczyła na ławkę i zawróciła wóz.
Nie zwracała uwagi na krzyczących na nią mężczyzn, ani też nie zwolniła, żeby Narwin mógł się wspiąć. Chłopak musiał się dobrze rozpędzić, a i tak wskoczył dopiero za trzecim razem.
Xain zatrzymała się dopiero w głębi lasu. Wyciągnęła z torby książkę i przyjrzała się dokładnie mapie na jej końcu. Szukała jakiejś wskazówki, czegokolwiek, co pomogłoby im w znalezieniu pierwszej Bramy. Nie było tam jednak niczego. A i dzień się kończył, więc szukanie Bramy teraz nie miało najmniejszego sensu.
Kiedy było już całkiem ciemno zobaczyli światła w oddali. Zupełnie, jakby okna jakiegoś niedużego domku. Xain zdecydowała się iść sprawdzić co to.
Domku nie otaczały żadne pułapki, ale za to śliczny, mały ogródek pełen kwiatów. Dziewczyna podeszła pod same drzwi i zapukała delikatnie.
- Już idę! - zawołał ktoś z wnętrza. Po chwili przed Xain stanął niski, stary mężczyzna o siwych włosach i długiej brodzie. - W czym mogę pomóc?
Xain postanowiła zapytać mężczyznę o Bramę. Widać było, że mieszka tu od dawna i jako jedyny mógł im w czymkolwiek pomóc.
- Wie pan może, gdzie znajdę Bramę? - zapytała.
- Ależ dziecko, brama jest przy wejściu do miasta, dlaczego mnie o to pytasz? - odparł uśmiechnięty staruszek.
- Chyba pan mnie nie zrozumiał. Mnie się rozchodzi o pierwszą Bramę. O Bramę siły - wytłumaczyła.
- A... Rozumiem. Jesteś sama czy z kimś?
- Z dwójką towarzyszy.
- Kto was nasłał? - Staruszek z uśmiechniętego zrobił się podejrzliwy.
- Nikt.
- Gdzie ci "towarzysze"?
- Czekają na mnie parę metrów dalej. Co to za wywiad?
- Przyprowadź ich. - Mężczyzna zamiast odpowiedzieć zniknął za drzwiami małego domku.
Xain nie mogła zrobić nic innego, jak tylko pójść po towarzyszy i konie. Po kilku minutach znów stała przed drzwiami domku i czekała, aż staruszek odpowie na pukanie. W końcu szybko im otworzył i wciągnął Xain do środka. Tak jak podejrzewał, dwaj mężczyźni pójdą za nią. Gwałtownie zamknął za nimi drzwi i przyjrzał się im dokładnie.
- Coś wam nie wierzę, ale trudno - powiedział. - Jesteście w Bramie, a ja jestem jej strażnikiem. Nie każę wam od razu wypełniać zadania. Prześpimy się, zjemy śniadanie a potem zaczniemy.
sobota, 23 lutego 2013
Rozdział IV
Na miejscu pierwsza zjawiła się Xain. Siedziała na niewielkim wozie, którego ciągnęły dwa czarne konie. Miała na sobie męskie ubranie, półdługie włosy zaplotła w zwykły kok. Oprócz tego miała na sobie obszerny, stary, brązowy płaszcz. Ogólnie robiła wrażenie zwykłego wieśniaka, gdyż rysy twarzy ukryła pod cienką warstwą brudu.
Stanęła z boku, przeszła na tył wozu i tam wygodnie usiadła, czekając na resztę. Do wschodu słońca było jeszcze dużo czasu, więc dziewczyna przymknęła oczy i zapadła w drzemkę, z której po kilku minutach wyrwały ją kroki. Brzmiały dziwnie: tup, stuk, stuk, tup, stuk, stuk. Zupełnie jakby ktoś miał jedną nogę i dwie laski. Dopiero po chwili przypomniało jej się, że to pewnie Dwayne.
- Przepraszam, nie widział pan może takiej młodej damy? - zapytał, podchodząc do wozu.
- Takiej młodej damy, co to miał pan z nią w podróż wyruszyć? - odparła Xain podnosząc się z grubych desek wozu. Zauważyła też, że zza bramy wychodzi też Narwin. Byli więc w komplecie.
- Xain? - Dwayne nie mógł się nadziwić. - Po co ta maskarada?
- Dla bezpieczeństwa - rzuciła krótko, zeskakując z wozu. - Witaj, Narwinie! - przywitała chłopaka.
- Skąd masz ten wóz i konia? - zapytał Narwin, nie odpowiadając na przywitanie.
- Pożyczyłam od przyjaciela - odparła Xain, głaszcząc konia po grzbiecie.
- A czy ten przyjaciel o tym wie? - zadrwił Dwayne.
- Lepiej zapytaj, czy ten przyjaciel ją zna - dodał Narwin bardzo z siebie zadowolony.
- Ależ oczywiście, że mnie zna! Przecież już kilkakrotnie coś od niego pożyczałam!
Dwayne i Xain zaśmiali się, a Narwin tylko zdenerwował. Po kilku minutach jednak już wszyscy siedzieli w wozie i jechali w kierunku północnym, prosto do Portu. Xain, siedząc na ławce i prowadząc wóz obliczyła, że powinni dojechać w czasie trzech dni. Niby mieli do pokonania ponad pół Krainy, ale nie jest ona jakaś bardzo rozległa. Licząc samą drogę, będą musieli jechać dwadzieścia dni. Oczywiście nie wliczając pobytu w miastach, poszukiwania Bram i wykonywania zadań. A i tak wyprawa zdawała się być bardzo krótka.
Zatrzymali się dopiero w nocy. Konie nie były bardzo zmęczone, bo jechali dość wolno. Ale i tak potrzebowały snu, żeby móc jutro ruszyć dalej.
Dwayne rozpalił ognisko, Narwin poszedł na zwiad, a Xain starała się upolować coś na kolację. Cały dzień jedli tylko suchy chleb. Na szczęście udało jej się złapać otyłego królika, którego zostanie im pewnie na kolejne dwa posiłki.
Kiedy resztki królika wędziły się z boku Dwayne postanowił zadać młodym towarzyszą zagadkę.
- Jestem ciągle głody i trzeba mnie karmić. Dotknięty palcem szybko ubarwiam na czerwono. Czym jestem? - zapytał.
Był pewny, że dziewczyna zgadnie. Wydała mu się najinteligentniejsza z całej grupy. I nie mylił się. W końcu odpowiedź mieli przecież przed nosem.
- Ogień, to proste - odparła po chwili zastanowienia Xain.
- Ale to nie ma sensu! - krzyknął Narwin.
- Bez sensu to jesteś ty - rzuciła kobieta. - Głodny jest, więc karmisz go dorzucając drwa. A jak go dotkniesz, to pozostawia czerwone ślady, czyli oparzenia. Tylko nie radzę sprawdzać! - dodała, jakby bała się, że Narwin na prawdę mógłby zrobić coś tak głupiego.
- Biorę pierwszą wartę - powiedział tylko chłopak, jakby nie usłyszał uwagi dziewczyny.
Xain uśmiechnęła się pod nosem. Podobnie jak Dwayne. Ale nie powiedzieli nic więcej. Tylko dziewczyna rzuciła szybko, że ona weźmie drugą. Siłą powstrzymała się od rzucenia kolejnej zgryźliwej uwagi. Zamiast tego wspięła się na drzewo i tam zasnęła lekkim snem, jak zawsze.
Dwayne ułożył się wygodnie w wozie i zasnął od razu. Poznać to można było po tym, jak głośno chrapie. Jednak zamilkł po chwili, gdyż dostał w twarz dużym i ciężkim kawałkiem kory.
- Co jest, do cholery jasnej?! - ryknął, niezbyt zadowolony Dwayne.
- To ja się pytam - odkrzyknęła Xain, nie schodząc z drzewa. - Chrapiesz jak stara szkapa. Zamknij się, bo tej kory tu mam więcej!
- Młodzi, zero szacunku dla starszych... - wymamrotał mężczyzna i obrócił się na drugi bok.
- Mogę mieć mniej, tu są też kasztany - dodała Xain, a potem nie powiedziała już nic.
Tej nocy nie wydarzyło się nic ciekawego, oprócz tego jak Xain rzuciła kasztanem, ale tym razem w Narwina, ponieważ zasnął na warcie. Dostał prosto w oko, gdzie potem wyrosła mu piękna, wielka, fioletowa śliwa.
Podobnie przez następne cztery wieczory; nic się nie działo. A Xain musiała sobie radzić bez kasztanów, ponieważ w pobliżu nie rosły takie drzewa.
Stanęła z boku, przeszła na tył wozu i tam wygodnie usiadła, czekając na resztę. Do wschodu słońca było jeszcze dużo czasu, więc dziewczyna przymknęła oczy i zapadła w drzemkę, z której po kilku minutach wyrwały ją kroki. Brzmiały dziwnie: tup, stuk, stuk, tup, stuk, stuk. Zupełnie jakby ktoś miał jedną nogę i dwie laski. Dopiero po chwili przypomniało jej się, że to pewnie Dwayne.
- Przepraszam, nie widział pan może takiej młodej damy? - zapytał, podchodząc do wozu.
- Takiej młodej damy, co to miał pan z nią w podróż wyruszyć? - odparła Xain podnosząc się z grubych desek wozu. Zauważyła też, że zza bramy wychodzi też Narwin. Byli więc w komplecie.
- Xain? - Dwayne nie mógł się nadziwić. - Po co ta maskarada?
- Dla bezpieczeństwa - rzuciła krótko, zeskakując z wozu. - Witaj, Narwinie! - przywitała chłopaka.
- Skąd masz ten wóz i konia? - zapytał Narwin, nie odpowiadając na przywitanie.
- Pożyczyłam od przyjaciela - odparła Xain, głaszcząc konia po grzbiecie.
- A czy ten przyjaciel o tym wie? - zadrwił Dwayne.
- Lepiej zapytaj, czy ten przyjaciel ją zna - dodał Narwin bardzo z siebie zadowolony.
- Ależ oczywiście, że mnie zna! Przecież już kilkakrotnie coś od niego pożyczałam!
Dwayne i Xain zaśmiali się, a Narwin tylko zdenerwował. Po kilku minutach jednak już wszyscy siedzieli w wozie i jechali w kierunku północnym, prosto do Portu. Xain, siedząc na ławce i prowadząc wóz obliczyła, że powinni dojechać w czasie trzech dni. Niby mieli do pokonania ponad pół Krainy, ale nie jest ona jakaś bardzo rozległa. Licząc samą drogę, będą musieli jechać dwadzieścia dni. Oczywiście nie wliczając pobytu w miastach, poszukiwania Bram i wykonywania zadań. A i tak wyprawa zdawała się być bardzo krótka.
Zatrzymali się dopiero w nocy. Konie nie były bardzo zmęczone, bo jechali dość wolno. Ale i tak potrzebowały snu, żeby móc jutro ruszyć dalej.
Dwayne rozpalił ognisko, Narwin poszedł na zwiad, a Xain starała się upolować coś na kolację. Cały dzień jedli tylko suchy chleb. Na szczęście udało jej się złapać otyłego królika, którego zostanie im pewnie na kolejne dwa posiłki.
Kiedy resztki królika wędziły się z boku Dwayne postanowił zadać młodym towarzyszą zagadkę.
- Jestem ciągle głody i trzeba mnie karmić. Dotknięty palcem szybko ubarwiam na czerwono. Czym jestem? - zapytał.
Był pewny, że dziewczyna zgadnie. Wydała mu się najinteligentniejsza z całej grupy. I nie mylił się. W końcu odpowiedź mieli przecież przed nosem.
- Ogień, to proste - odparła po chwili zastanowienia Xain.
- Ale to nie ma sensu! - krzyknął Narwin.
- Bez sensu to jesteś ty - rzuciła kobieta. - Głodny jest, więc karmisz go dorzucając drwa. A jak go dotkniesz, to pozostawia czerwone ślady, czyli oparzenia. Tylko nie radzę sprawdzać! - dodała, jakby bała się, że Narwin na prawdę mógłby zrobić coś tak głupiego.
- Biorę pierwszą wartę - powiedział tylko chłopak, jakby nie usłyszał uwagi dziewczyny.
Xain uśmiechnęła się pod nosem. Podobnie jak Dwayne. Ale nie powiedzieli nic więcej. Tylko dziewczyna rzuciła szybko, że ona weźmie drugą. Siłą powstrzymała się od rzucenia kolejnej zgryźliwej uwagi. Zamiast tego wspięła się na drzewo i tam zasnęła lekkim snem, jak zawsze.
Dwayne ułożył się wygodnie w wozie i zasnął od razu. Poznać to można było po tym, jak głośno chrapie. Jednak zamilkł po chwili, gdyż dostał w twarz dużym i ciężkim kawałkiem kory.
- Co jest, do cholery jasnej?! - ryknął, niezbyt zadowolony Dwayne.
- To ja się pytam - odkrzyknęła Xain, nie schodząc z drzewa. - Chrapiesz jak stara szkapa. Zamknij się, bo tej kory tu mam więcej!
- Młodzi, zero szacunku dla starszych... - wymamrotał mężczyzna i obrócił się na drugi bok.
- Mogę mieć mniej, tu są też kasztany - dodała Xain, a potem nie powiedziała już nic.
Tej nocy nie wydarzyło się nic ciekawego, oprócz tego jak Xain rzuciła kasztanem, ale tym razem w Narwina, ponieważ zasnął na warcie. Dostał prosto w oko, gdzie potem wyrosła mu piękna, wielka, fioletowa śliwa.
Podobnie przez następne cztery wieczory; nic się nie działo. A Xain musiała sobie radzić bez kasztanów, ponieważ w pobliżu nie rosły takie drzewa.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Rozdział III
Nie, nie, nie... - Narwin powtarzał to w kółko już od kilku minut. Przed chwilą Xain opowiedziała mu wszystko, co robiła do tej pory.
- Tak, tak, tak! - przerwała mu w końcu kobieta. - Przestań biadolić! Zachowujesz się jak...
- Nie! - Narwin krzyknął. - Ty... Ty jesteś zdrajcą! I to dla obu stron. To... To... To mi się w głowie nie mieści!
- Stul pysk, bo jeszcze ktoś usłyszy - warknęła, zasłaniając dłonią twarz mężczyzny. - Przecież mówię, że nic im nie powiedziałam! Ale ten idiota mi zaufał. - To mówiąc uśmiechnęła się wrednie i puściła Narwina.
- No to czego się dowiedziałaś? - rzucił z ignorancją w głosie.
- Zapytaj lepiej, co pożyczyłam - nie czekając na reakcję przyjaciela kontynuowałam, ale tym razem ciszej. - Mam księgę. W tej księdze jest opisane coś bardzo ciekawego.
Wyciągnęła z torby niewielki, stary tomik z małą, drewnianą chatką na okładce. Nie miała tytułu, a na jej dziesięciu stronach było niewiele tekstu. Na samum końcu była mapa całej Krainy Jednej Rzeki i fragment Imperium Kotako. Chłopak przyjrzał się jej dokładnie. Trzy miejsca były zaznaczone małymi krzyżykami, narysowanymi widocznie przez Xain.
- Co to? - zapytał Narwin, wskazując punkty.
- Miejsca Bram. - Chłopak posłał jej pytające spojrzenie. - Tak nazywają się miejsca, w których należy wykonać zadania. Jeśli wykona się je w odpowiedniej kolejności, nagrody złożone do kupy mogą wszystko. Moglibyśmy wykorzystać to do zwrócenia niepodległości Krainie!
- Dobra, dobra. Ale jaka jest ta kolejność?
- To ukrywała bardzo prosta zagadka. Już wszystko zaznaczyłam na mapie. Najpierw udamy się do Portu. - Palcem wskazała spore miasto nad brzegiem Morza Błękitnego. - W lasach dookoła znajduje się pierwsza Brama: siły. Następnie będzie trudniej, ponieważ druga Brama, szybkości, znajduje się gdzieś w Górach Kupa. - Teraz przejechała palcem przez całą mapę i zatrzymała go dopiero na rysunku gór. - Ostatnia gdzieś w okolicach Międzyrzecza, a sprawdza ona inteligencję. Po odebraniu wszystkich nagród musimy wrócić do Stolicy. Wiem, że chodzenie tam i z powrotem jest bez sensu, ale tak trzeba.
- Więc kiedy ruszamy?
Narwin stracił zaufanie do Xain, ale taka szansa nie trafia się codziennie. Przez tą jedną podróż musi chociaż spróbować wytrzymać z tą kobietą. A zadając to pytanie potwierdził swój udział w wyprawie, i nie miał zamiaru się wycofywać.
- Wybaczcie, ale chyba podsłuchałem waszą rozmowę - powiedział jakiś mężczyzna, który podszedł do Xain i Narwina, kiedy oni kończyli rozmowę.
Miał krótko przycięte, ciemne włosy, był wysoki i dobrze zbudowany. Jego twarz pokrywały masy blizn. Nie miał lewej nogi, jednak do znajdującego się nad kolanem kikuta przyczepioną miał protezę. Opierał się na dobrze ociosanej lasce. Uśmiechał się do pary rozmawiających towarzyszy.
- I chyba chcę iść z wami - dodał, siadając obok Narwina.
- Kim jesteś? - zapytała Xain, odruchowo sięgając po sztylet.
- Spokojnie panienko, jestem z wami. A nazywam się Dwayne. Chcę wam pomóc.
- Nie wiemy, czy możemy ci zaufać. - Do rozmowy włączył się Narwin.
- Jak wam mam to udowodnić? - Dwayne wydał się zmartwiony. - Mam dość siedzenia w miejscu. I mogę wam się przydać. Wiem gdzie jest druga Brama.
- A to niby skąd? - kobieta włożyła sztylet z powrotem do cholewy buta.
- Byłem tam. Słyszałem o bramach i sam próbowałem zdobyć nagrody. Jednak od razu Dozorca odprawił mnie z kwitkiem, mówiąc, że zacząłem od złej Bramy. Porządny facet, nie ma co...
- Dobra, weźmiemy cię - odparła Xain.
- Tak, oczywiście! Może weźmy jeszcze Dominik? - Narwin trochę się zdenerwował.
- Prędzej wzięłabym samego króla ze sobą. I głośniej się drzyj, proszę bardzo. Wtedy pójdziemy tylko ja i Dwayne, bo ciebie zamkną!
Dziewczynę irytował Narwin już od rana. Albo on miał zły dzień, albo ona. Dwayne przyglądał się całej scenie z lekkim rozbawieniem, ale nic nie mówił. Już cieszył się z nadchodzącej wyprawy. Może nie jest najszybszy, ale silniejszego od niego to ze świecą szukać. Po zebraniu wszystkich nagród powinni znaleźć też następcę tronu, ale tym zajmą się później.
W jego głowie już rysował się plan całej wycieczki. Lubił to. Często tworzył plany ataków lub innych, nawet zwykłych czynności. Lubił też zagadki. Ale teraz najważniejsza była wyprawa.
- Więc kiedy wyruszamy? - zapytał, przerywając kłótnię młodych ludzi.
- Ja mogę ruszać już, mam wszystko - odparła dziewczyna.
- Ja też - dodał Narwin.
- Czyli wyruszamy teraz? - bardziej powiedział, niż zapytał mężczyzna.
- Jutro, teraz jest już za późno. Jutro, przed wschodem słońca przy wschodnim murze - zarządziła Xain i nie żegnając się z nikim wyszła.
- Tak, tak, tak! - przerwała mu w końcu kobieta. - Przestań biadolić! Zachowujesz się jak...
- Nie! - Narwin krzyknął. - Ty... Ty jesteś zdrajcą! I to dla obu stron. To... To... To mi się w głowie nie mieści!
- Stul pysk, bo jeszcze ktoś usłyszy - warknęła, zasłaniając dłonią twarz mężczyzny. - Przecież mówię, że nic im nie powiedziałam! Ale ten idiota mi zaufał. - To mówiąc uśmiechnęła się wrednie i puściła Narwina.
- No to czego się dowiedziałaś? - rzucił z ignorancją w głosie.
- Zapytaj lepiej, co pożyczyłam - nie czekając na reakcję przyjaciela kontynuowałam, ale tym razem ciszej. - Mam księgę. W tej księdze jest opisane coś bardzo ciekawego.
Wyciągnęła z torby niewielki, stary tomik z małą, drewnianą chatką na okładce. Nie miała tytułu, a na jej dziesięciu stronach było niewiele tekstu. Na samum końcu była mapa całej Krainy Jednej Rzeki i fragment Imperium Kotako. Chłopak przyjrzał się jej dokładnie. Trzy miejsca były zaznaczone małymi krzyżykami, narysowanymi widocznie przez Xain.
- Co to? - zapytał Narwin, wskazując punkty.
- Miejsca Bram. - Chłopak posłał jej pytające spojrzenie. - Tak nazywają się miejsca, w których należy wykonać zadania. Jeśli wykona się je w odpowiedniej kolejności, nagrody złożone do kupy mogą wszystko. Moglibyśmy wykorzystać to do zwrócenia niepodległości Krainie!
- Dobra, dobra. Ale jaka jest ta kolejność?
- To ukrywała bardzo prosta zagadka. Już wszystko zaznaczyłam na mapie. Najpierw udamy się do Portu. - Palcem wskazała spore miasto nad brzegiem Morza Błękitnego. - W lasach dookoła znajduje się pierwsza Brama: siły. Następnie będzie trudniej, ponieważ druga Brama, szybkości, znajduje się gdzieś w Górach Kupa. - Teraz przejechała palcem przez całą mapę i zatrzymała go dopiero na rysunku gór. - Ostatnia gdzieś w okolicach Międzyrzecza, a sprawdza ona inteligencję. Po odebraniu wszystkich nagród musimy wrócić do Stolicy. Wiem, że chodzenie tam i z powrotem jest bez sensu, ale tak trzeba.
- Więc kiedy ruszamy?
Narwin stracił zaufanie do Xain, ale taka szansa nie trafia się codziennie. Przez tą jedną podróż musi chociaż spróbować wytrzymać z tą kobietą. A zadając to pytanie potwierdził swój udział w wyprawie, i nie miał zamiaru się wycofywać.
- Wybaczcie, ale chyba podsłuchałem waszą rozmowę - powiedział jakiś mężczyzna, który podszedł do Xain i Narwina, kiedy oni kończyli rozmowę.
Miał krótko przycięte, ciemne włosy, był wysoki i dobrze zbudowany. Jego twarz pokrywały masy blizn. Nie miał lewej nogi, jednak do znajdującego się nad kolanem kikuta przyczepioną miał protezę. Opierał się na dobrze ociosanej lasce. Uśmiechał się do pary rozmawiających towarzyszy.
- I chyba chcę iść z wami - dodał, siadając obok Narwina.
- Kim jesteś? - zapytała Xain, odruchowo sięgając po sztylet.
- Spokojnie panienko, jestem z wami. A nazywam się Dwayne. Chcę wam pomóc.
- Nie wiemy, czy możemy ci zaufać. - Do rozmowy włączył się Narwin.
- Jak wam mam to udowodnić? - Dwayne wydał się zmartwiony. - Mam dość siedzenia w miejscu. I mogę wam się przydać. Wiem gdzie jest druga Brama.
- A to niby skąd? - kobieta włożyła sztylet z powrotem do cholewy buta.
- Byłem tam. Słyszałem o bramach i sam próbowałem zdobyć nagrody. Jednak od razu Dozorca odprawił mnie z kwitkiem, mówiąc, że zacząłem od złej Bramy. Porządny facet, nie ma co...
- Dobra, weźmiemy cię - odparła Xain.
- Tak, oczywiście! Może weźmy jeszcze Dominik? - Narwin trochę się zdenerwował.
- Prędzej wzięłabym samego króla ze sobą. I głośniej się drzyj, proszę bardzo. Wtedy pójdziemy tylko ja i Dwayne, bo ciebie zamkną!
Dziewczynę irytował Narwin już od rana. Albo on miał zły dzień, albo ona. Dwayne przyglądał się całej scenie z lekkim rozbawieniem, ale nic nie mówił. Już cieszył się z nadchodzącej wyprawy. Może nie jest najszybszy, ale silniejszego od niego to ze świecą szukać. Po zebraniu wszystkich nagród powinni znaleźć też następcę tronu, ale tym zajmą się później.
W jego głowie już rysował się plan całej wycieczki. Lubił to. Często tworzył plany ataków lub innych, nawet zwykłych czynności. Lubił też zagadki. Ale teraz najważniejsza była wyprawa.
- Więc kiedy wyruszamy? - zapytał, przerywając kłótnię młodych ludzi.
- Ja mogę ruszać już, mam wszystko - odparła dziewczyna.
- Ja też - dodał Narwin.
- Czyli wyruszamy teraz? - bardziej powiedział, niż zapytał mężczyzna.
- Jutro, teraz jest już za późno. Jutro, przed wschodem słońca przy wschodnim murze - zarządziła Xain i nie żegnając się z nikim wyszła.
sobota, 9 lutego 2013
Rozdział II
Ciekawi mnie tylko jedno - zaczął Narwin siedząc naprzeciwko Xain przy ognisku. - Skąd ty tak dużo wiesz o życiu? Wydawałoby się, że taka mała sierotka zginie, a ty nawet polujesz!
- Wychowywałam się z chłopcami. Kiedy byłam mała w okolicy nie było żadnej dziewczynki w moim wieku, więc bawiłam się z przyjaciółmi w zwiadowców i szpiegów. Byłam w tym najlepsza - odparła dziewczynka ze smutkiem na twarzy wspominając dawne lata.
To był trzeci rok od ucieczki Xain i straty rodziców. Razem z Narwinem od dwóch lat błąkali się po kraju szukając dla siebie miejsca. I nikt by nie pomyślał, że niska postać, która bez problemu łapie zające i sprawnie umyka przed strażą to ośmioletnia dziewczynka. W dodatku miała pod opieką niewiele starszego chłopca, księcia dawnej krainy Jednej Rzeki, który nie był jednym z najsprawniejszych osób.
- Ale ty miałaś wtedy tylko pięć lat! Nikt w takim wieku nie przeżyłby dłużej jak tydzień.
- A ty jesteś ode mnie starszy i w dodatku jesteś chłopcem, a zachowywałeś się jak trzyletnia dzidzia - zaśmiała się dziewczynka, skutecznie próbując zamknąć twarz młodzieńcowi.
- Jak myślisz, długo będziemy się tak błąkać? - zapytał po kilku minutach milczenia.
- Aż nie przestaniemy. Biorę pierwszą wartę - zarządziła i przygasiła ognisko.
Narwin zasną z myślą, że to niemożliwe, żeby taka mała dziewczynka tak dobrze sobie radziła. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało...
Noc minęła szybko. Tym razem obyło się bez kolejnych awantur. Ale Xain nie mogła narzekać na brak wrażeń. Bowiem teraz kroczyła przez korytarz zamku króla. Straże, stojący przy każdych drzwiach śledzili jej każdy krok. Niektórzy zerkali na nią nieprzychylnie, a czasem nawet któryś z uznaniem skłonił delikatnie głowę. Ci drudzy to siłą zaciągnięci rycerze, których król kazał rekrutować zaraz po zaborach.
Xain nie przejmowała się dworską etykietą czy czymś w tym stylu. Z impetem popchnęła masywne drzwi prowadzące do sali głównej i wmaszerowała bezczelnie rzucając tylko w stronę króla krótkie:
- Witaj, królu.
Oczywiście tak jak zawsze nikt nie pokusił się o to, żeby przygotować jej coś, na czym mogłaby usiąść. Podeszła więc dość blisko do władcy i stanęła z lekceważącą miną.
- Co tym razem?
- Espia, trochę szacunku! - krzyknął jeden z doradców króla.
- Spokojnie, Edwardzie. Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze? - zapytał retorycznie król. - No więc, co nam opowiesz, kochanieńka?
- Że dalej nie wiem, dlaczego mówisz do mnie per "kochanieńka". Nazywam się Espia, i chyba mówię ci to za każdym razem.
- Wiesz, że nie o to chodzi - warknął król. Dziewczyna powoli zaczęła wyprowadzać go z równowagi.
- Ależ wiem, "kochanieńki" - zadrwiła. - Ale z mojej strony nie mogę ci powiedzieć nic nowego.
- Ta sytuacja powtarza się od roku. I nie podoba mi się to. Wydaje mi się, że coś kręcisz.
- Ja? - Xain udała urażoną. - Jak bym mogła!
- Mogłabyś, nie mydl mi tu oczu - rzucił król uśmiechając się chytrze.
"A żebyś wiedział, żebym mogła - pomyślała. - I ty nawet nie wiesz, że już dawno jesteś moją ofiarą"
- A co ty powiesz mi? - zapytała, zmieniając temat.
- A co ja ci mogę powiedzieć? Za niedługo znów podwyższę podatki, ponieważ trzeba wyremontować królewską saunę, a dużo pieniędzy musiałem wydać na zrzucanie śniegu z dachu pałacu.
Dziewczyna westchnęła, pożegnała się z monarchą równie bezczelnie jak przywitała i wyszła z pałacu.
Najbardziej nie lubiła lat, kiedy król przebywał w Stolicy. Zawsze wtedy miał "wenę" i wymyślał coraz to nowsze prawa. A jak siedział spokojnie w swoim przytulnym, olbrzymim zamku w Casa, leżącym na dawnej granicy, to nigdy niczego nie wymyślił.
Akurat kiedy weszła poza pałacową bramę spotkała Narwina. Był on ostatnią osobą, która powinna zobaczyć dziewczynę w okolicy zamku. Xain bowiem gardziła władzą, i to czasem publicznie. Chłopak nie wiedział o tym, co robiła. I miał dziwną minę, kiedy w dziewczynie wychodzącej z pałacu rozpoznał swoją przyjaciółkę.
- Xain! - zawołał. - Czemu wczoraj tak szybko wyszłaś?
- Ty już dobrze wiesz czemu - rzuciła krótko. - Wiesz, że nie znoszę Dominik.
- No tak, wiem. Ale spytam o jeszcze jedno: co robiłaś u króla?
- Byłam wyrazić moją opinię na temat jego rządów - odparła.
- Kłamiesz. - Narwin się uśmiechnął. - Gdybyś to zrobiła, to właśnie stawialiby ci szubienicę.
- No i tu masz niestety rację. Ale wybacz, śpieszę się.
Nie czekała, aż tamten jej cokolwiek odpowie. Nie mogła mu powiedzieć niczego o tym, kim jest. Ani też Narwin nie mógł się niczego domyśleć. Dlatego też dziewczyna odbiegła. Miała nadzieje, że chłopak zapomni o całym zajściu i zajmie się swoimi sprawami.
- Proszę bardzo, oto Stolica! - powiedziała Xain wskazując palcem na wielkie miasto.
Narwin jeszcze wdrapywał się na drzewo, więc niewiele widział. Jednak po chwili już zeskoczył oburzony.
- Nie mówiłem o Stolicy, tylko o stolicy! - krzyknął.
- Masło maślane - fuknęła dziewczynka lądując obok chłopaka. - Trzeba było od razu, że szukasz Casa. Ale tam nie idę, za daleko.
Robiło się ciemno. Dzieciaki nie rozpalały ogniska, ponieważ były za blisko miasta. Ale był środek lata, więc zbytnio nie zmarzli, a jeden dzień o zimnej kolacji jeszcze nikogo nie zabił.
Narwin zastanawiał się chwilę. Był bardzo zainteresowany osobą Xain. W końcu zapytał ją o coś, o co planował zapytać od dawna.
- Kim ty właściwie jesteś? Elfem?
- Nie - rzuciła dziewczyna.
- To kim?
- Ludzie dzielą się na dobrych i złych. Ja jestem i dobra, i zła. Jestem wodą i ogniem, górą i dołem. Jestem lojalna, wredna i nie można mi zaufać. Jestem paradoksalnie paradoksalna. Jestem paradoksem. Ale przede wszystkim, jestem sobą.
Chłopak nie zrozumiał. W końcu miał tylko trzynaście lat. Machnął tylko ręką, pożegnał się i wskoczył na drzewo. Nocowania tego typu nauczył się właśnie od Xain, która robiła tak za każdym razem.
Dziewczynka uśmiechnęła się i zrobiła to samo. Ona jednak nie spała. Trzymała wartę, tak dla bezpieczeństwa.
- Wychowywałam się z chłopcami. Kiedy byłam mała w okolicy nie było żadnej dziewczynki w moim wieku, więc bawiłam się z przyjaciółmi w zwiadowców i szpiegów. Byłam w tym najlepsza - odparła dziewczynka ze smutkiem na twarzy wspominając dawne lata.
To był trzeci rok od ucieczki Xain i straty rodziców. Razem z Narwinem od dwóch lat błąkali się po kraju szukając dla siebie miejsca. I nikt by nie pomyślał, że niska postać, która bez problemu łapie zające i sprawnie umyka przed strażą to ośmioletnia dziewczynka. W dodatku miała pod opieką niewiele starszego chłopca, księcia dawnej krainy Jednej Rzeki, który nie był jednym z najsprawniejszych osób.
- Ale ty miałaś wtedy tylko pięć lat! Nikt w takim wieku nie przeżyłby dłużej jak tydzień.
- A ty jesteś ode mnie starszy i w dodatku jesteś chłopcem, a zachowywałeś się jak trzyletnia dzidzia - zaśmiała się dziewczynka, skutecznie próbując zamknąć twarz młodzieńcowi.
- Jak myślisz, długo będziemy się tak błąkać? - zapytał po kilku minutach milczenia.
- Aż nie przestaniemy. Biorę pierwszą wartę - zarządziła i przygasiła ognisko.
Narwin zasną z myślą, że to niemożliwe, żeby taka mała dziewczynka tak dobrze sobie radziła. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało...
* * *
Noc minęła szybko. Tym razem obyło się bez kolejnych awantur. Ale Xain nie mogła narzekać na brak wrażeń. Bowiem teraz kroczyła przez korytarz zamku króla. Straże, stojący przy każdych drzwiach śledzili jej każdy krok. Niektórzy zerkali na nią nieprzychylnie, a czasem nawet któryś z uznaniem skłonił delikatnie głowę. Ci drudzy to siłą zaciągnięci rycerze, których król kazał rekrutować zaraz po zaborach.
Xain nie przejmowała się dworską etykietą czy czymś w tym stylu. Z impetem popchnęła masywne drzwi prowadzące do sali głównej i wmaszerowała bezczelnie rzucając tylko w stronę króla krótkie:
- Witaj, królu.
Oczywiście tak jak zawsze nikt nie pokusił się o to, żeby przygotować jej coś, na czym mogłaby usiąść. Podeszła więc dość blisko do władcy i stanęła z lekceważącą miną.
- Co tym razem?
- Espia, trochę szacunku! - krzyknął jeden z doradców króla.
- Spokojnie, Edwardzie. Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze? - zapytał retorycznie król. - No więc, co nam opowiesz, kochanieńka?
- Że dalej nie wiem, dlaczego mówisz do mnie per "kochanieńka". Nazywam się Espia, i chyba mówię ci to za każdym razem.
- Wiesz, że nie o to chodzi - warknął król. Dziewczyna powoli zaczęła wyprowadzać go z równowagi.
- Ależ wiem, "kochanieńki" - zadrwiła. - Ale z mojej strony nie mogę ci powiedzieć nic nowego.
- Ta sytuacja powtarza się od roku. I nie podoba mi się to. Wydaje mi się, że coś kręcisz.
- Ja? - Xain udała urażoną. - Jak bym mogła!
- Mogłabyś, nie mydl mi tu oczu - rzucił król uśmiechając się chytrze.
"A żebyś wiedział, żebym mogła - pomyślała. - I ty nawet nie wiesz, że już dawno jesteś moją ofiarą"
- A co ty powiesz mi? - zapytała, zmieniając temat.
- A co ja ci mogę powiedzieć? Za niedługo znów podwyższę podatki, ponieważ trzeba wyremontować królewską saunę, a dużo pieniędzy musiałem wydać na zrzucanie śniegu z dachu pałacu.
Dziewczyna westchnęła, pożegnała się z monarchą równie bezczelnie jak przywitała i wyszła z pałacu.
Najbardziej nie lubiła lat, kiedy król przebywał w Stolicy. Zawsze wtedy miał "wenę" i wymyślał coraz to nowsze prawa. A jak siedział spokojnie w swoim przytulnym, olbrzymim zamku w Casa, leżącym na dawnej granicy, to nigdy niczego nie wymyślił.
Akurat kiedy weszła poza pałacową bramę spotkała Narwina. Był on ostatnią osobą, która powinna zobaczyć dziewczynę w okolicy zamku. Xain bowiem gardziła władzą, i to czasem publicznie. Chłopak nie wiedział o tym, co robiła. I miał dziwną minę, kiedy w dziewczynie wychodzącej z pałacu rozpoznał swoją przyjaciółkę.
- Xain! - zawołał. - Czemu wczoraj tak szybko wyszłaś?
- Ty już dobrze wiesz czemu - rzuciła krótko. - Wiesz, że nie znoszę Dominik.
- No tak, wiem. Ale spytam o jeszcze jedno: co robiłaś u króla?
- Byłam wyrazić moją opinię na temat jego rządów - odparła.
- Kłamiesz. - Narwin się uśmiechnął. - Gdybyś to zrobiła, to właśnie stawialiby ci szubienicę.
- No i tu masz niestety rację. Ale wybacz, śpieszę się.
Nie czekała, aż tamten jej cokolwiek odpowie. Nie mogła mu powiedzieć niczego o tym, kim jest. Ani też Narwin nie mógł się niczego domyśleć. Dlatego też dziewczyna odbiegła. Miała nadzieje, że chłopak zapomni o całym zajściu i zajmie się swoimi sprawami.
* * *
- Proszę bardzo, oto Stolica! - powiedziała Xain wskazując palcem na wielkie miasto.
Narwin jeszcze wdrapywał się na drzewo, więc niewiele widział. Jednak po chwili już zeskoczył oburzony.
- Nie mówiłem o Stolicy, tylko o stolicy! - krzyknął.
- Masło maślane - fuknęła dziewczynka lądując obok chłopaka. - Trzeba było od razu, że szukasz Casa. Ale tam nie idę, za daleko.
Robiło się ciemno. Dzieciaki nie rozpalały ogniska, ponieważ były za blisko miasta. Ale był środek lata, więc zbytnio nie zmarzli, a jeden dzień o zimnej kolacji jeszcze nikogo nie zabił.
Narwin zastanawiał się chwilę. Był bardzo zainteresowany osobą Xain. W końcu zapytał ją o coś, o co planował zapytać od dawna.
- Kim ty właściwie jesteś? Elfem?
- Nie - rzuciła dziewczyna.
- To kim?
- Ludzie dzielą się na dobrych i złych. Ja jestem i dobra, i zła. Jestem wodą i ogniem, górą i dołem. Jestem lojalna, wredna i nie można mi zaufać. Jestem paradoksalnie paradoksalna. Jestem paradoksem. Ale przede wszystkim, jestem sobą.
Chłopak nie zrozumiał. W końcu miał tylko trzynaście lat. Machnął tylko ręką, pożegnał się i wskoczył na drzewo. Nocowania tego typu nauczył się właśnie od Xain, która robiła tak za każdym razem.
Dziewczynka uśmiechnęła się i zrobiła to samo. Ona jednak nie spała. Trzymała wartę, tak dla bezpieczeństwa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)