Dzień. Niby taki zwyczajny. Słońce świeci, wiatr delikatnie porusza młodymi listkami, które niedawno zaczęły pojawiać się na drzewach. Między tymi drzewami biega grupka dzieci. Mogły mieć po cztery, może pięć lat. Sami chłopcy.
Chociaż nie do końca...
Była z nimi dziewczynka. Łatwo jednak można było pomylić ją z chłopcem, gdyż miała krótko ścięte włosy i umorusaną twarz. Tylko... nie powinno jej tu być... Jeszcze cztery lata temu działał zakaz rodzenia dziewczynek.
Była to jednak tylko Xain. A razem z nią bawili się Jua, Uno i Do-Do. Wszyscy niby tacy maleńcy, a już niezłe z nich zbóje.
- Mam pomysł! - krzyknął w pewnym momencie Jua, zatrzymując się zaraz przed Do-Do, który popchną przez przypadek kolegę i obydwoje wylądowali na ziemi.
- Jaki? - zapytał Do-Do, pomagając wstać tamtemu i otrzepując się z kurzu.
- Pójdziemy do miasta... - zaczął.
- Ja nie idę! - przerwała mu Xain, zatrzymując się obok nich. - Wiecie, że nie mogę.
- Ale słuchaj! Zrobimy tak - kontynuował Jua. - Ty, bo jesteś najmniejsza, zaczepisz jakiegoś strażnika i się schowasz. Potem ja i Uno zaczniemy go prowokować i razem z Do-Do będziemy przed nim uciekać. Zgubimy go przed wyjściem z miasta, a on przynajmniej trochę się rozrusza. - Zakończył głośnym śmiechem, na który zawtórowała mu cała gromada.
Wszyscy się zgodzili. Xain wiedziała, że nie mogła, ale przecież jej nikt nie zobaczy. A nawet jeśli, to umiała szybko biegać.
Jak wymyślili, tak zrobili. Kanałami przedostali się do miasta. W wąskiej uliczce spotkali przysypiającego na warcie strażnika. Jua i Uno schowali się między starymi kartonami, a Do-Do został na głównej ulicy, gdyż to w tamtą stronę planują uciekać. A Xain wybrała sobie odpowiednią kryjówkę za plecami strażnika. Podeszła do niego. Zabrała mu włócznie z ręki i uderzyła go grotem w czoło. Ten obudził się natychmiast, i wściekły zaczął wykrzykiwać jakieś przekleństwa. W tym momencie do akcji wkroczyli Jua i Uno, przezywając nieszczęśnika. Tak jak przewidywali - gwardzista ruszył w pogoń za chłopcami.
Na głównej ulicy do ściganych dołączył się Do-Do. Biegli przed siebie bez słowa, a strażnik krzyczał coś w ich stronę.
Xain nie została nawet zauważona. Wyszła beztrosko z wąskiej uliczki i ruszyła, niby nigdy nic, w stronę bramy. Znalazła się tam szybko. Kątem oka zobaczyła zdyszanego gwardzistę. Wydawało jej się, że jej nie widzi. Myliła się jednak.
- Ty! Ty! To ty mnie walnęłaś! - krzyknął, wskazując palcem na dziewczynkę. - Niech ja cię, bachorze, dorwę!
I zaczęła się kolejna gonitwa. Tym razem strażnik przeciwko małej dziewczynce. I niestety szanse były wyrównane. Xain musiała uciec. Musiała. Gdyby rodzice dowiedzieli się, co zrobiła, byliby źli. Bardzo źli. Szybko znaleźli się w lesie. Tutaj dziewczynka miała nijaką przewagę, gdyż dobrze znała to miejsce i była drobna, co ułatwiało jej poruszanie się między drzewami i gałęziami niższych drzew.
Muszę znaleźć grotę. Tak. Tam się ukryję - myślała.
Otóż znała pewne miejsce. Wyglądało one jak mieszkanie lisa, gdyż była to wielka nora ukryta na niedużej polance. Jeśli dobiegnie tam przed strażnikiem, będzie mogła się schować. Gwardzista się zgubi i albo tutaj umrze, pożarty przez zwierzynę, albo jakimś cudem wróci do miasta.
Tylko nawet Xain czasami zapominała, gdzie ta grota się znajduje. Drogę do niej wyznaczał jej krzak róży. Właściwie cała kępa tych krzaków. Jeśli je znajdzie, wystarczy że skręci w odpowiednią stronę i już będzie mogła się ukryć.
Biegła więc, w dobrą stronę. A przynajmniej tak jej się wydawało. Krzaku białej róży jednak nigdzie nie było widać.
- Gdzie ten krzak, do cholery - szeptała pod nosem raz po raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz