Na miejscu pierwsza zjawiła się Xain. Siedziała na niewielkim wozie, którego ciągnęły dwa czarne konie. Miała na sobie męskie ubranie, półdługie włosy zaplotła w zwykły kok. Oprócz tego miała na sobie obszerny, stary, brązowy płaszcz. Ogólnie robiła wrażenie zwykłego wieśniaka, gdyż rysy twarzy ukryła pod cienką warstwą brudu.
Stanęła z boku, przeszła na tył wozu i tam wygodnie usiadła, czekając na resztę. Do wschodu słońca było jeszcze dużo czasu, więc dziewczyna przymknęła oczy i zapadła w drzemkę, z której po kilku minutach wyrwały ją kroki. Brzmiały dziwnie: tup, stuk, stuk, tup, stuk, stuk. Zupełnie jakby ktoś miał jedną nogę i dwie laski. Dopiero po chwili przypomniało jej się, że to pewnie Dwayne.
- Przepraszam, nie widział pan może takiej młodej damy? - zapytał, podchodząc do wozu.
- Takiej młodej damy, co to miał pan z nią w podróż wyruszyć? - odparła Xain podnosząc się z grubych desek wozu. Zauważyła też, że zza bramy wychodzi też Narwin. Byli więc w komplecie.
- Xain? - Dwayne nie mógł się nadziwić. - Po co ta maskarada?
- Dla bezpieczeństwa - rzuciła krótko, zeskakując z wozu. - Witaj, Narwinie! - przywitała chłopaka.
- Skąd masz ten wóz i konia? - zapytał Narwin, nie odpowiadając na przywitanie.
- Pożyczyłam od przyjaciela - odparła Xain, głaszcząc konia po grzbiecie.
- A czy ten przyjaciel o tym wie? - zadrwił Dwayne.
- Lepiej zapytaj, czy ten przyjaciel ją zna - dodał Narwin bardzo z siebie zadowolony.
- Ależ oczywiście, że mnie zna! Przecież już kilkakrotnie coś od niego pożyczałam!
Dwayne i Xain zaśmiali się, a Narwin tylko zdenerwował. Po kilku minutach jednak już wszyscy siedzieli w wozie i jechali w kierunku północnym, prosto do Portu. Xain, siedząc na ławce i prowadząc wóz obliczyła, że powinni dojechać w czasie trzech dni. Niby mieli do pokonania ponad pół Krainy, ale nie jest ona jakaś bardzo rozległa. Licząc samą drogę, będą musieli jechać dwadzieścia dni. Oczywiście nie wliczając pobytu w miastach, poszukiwania Bram i wykonywania zadań. A i tak wyprawa zdawała się być bardzo krótka.
Zatrzymali się dopiero w nocy. Konie nie były bardzo zmęczone, bo jechali dość wolno. Ale i tak potrzebowały snu, żeby móc jutro ruszyć dalej.
Dwayne rozpalił ognisko, Narwin poszedł na zwiad, a Xain starała się upolować coś na kolację. Cały dzień jedli tylko suchy chleb. Na szczęście udało jej się złapać otyłego królika, którego zostanie im pewnie na kolejne dwa posiłki.
Kiedy resztki królika wędziły się z boku Dwayne postanowił zadać młodym towarzyszą zagadkę.
- Jestem ciągle głody i trzeba mnie karmić. Dotknięty palcem szybko ubarwiam na czerwono. Czym jestem? - zapytał.
Był pewny, że dziewczyna zgadnie. Wydała mu się najinteligentniejsza z całej grupy. I nie mylił się. W końcu odpowiedź mieli przecież przed nosem.
- Ogień, to proste - odparła po chwili zastanowienia Xain.
- Ale to nie ma sensu! - krzyknął Narwin.
- Bez sensu to jesteś ty - rzuciła kobieta. - Głodny jest, więc karmisz go dorzucając drwa. A jak go dotkniesz, to pozostawia czerwone ślady, czyli oparzenia. Tylko nie radzę sprawdzać! - dodała, jakby bała się, że Narwin na prawdę mógłby zrobić coś tak głupiego.
- Biorę pierwszą wartę - powiedział tylko chłopak, jakby nie usłyszał uwagi dziewczyny.
Xain uśmiechnęła się pod nosem. Podobnie jak Dwayne. Ale nie powiedzieli nic więcej. Tylko dziewczyna rzuciła szybko, że ona weźmie drugą. Siłą powstrzymała się od rzucenia kolejnej zgryźliwej uwagi. Zamiast tego wspięła się na drzewo i tam zasnęła lekkim snem, jak zawsze.
Dwayne ułożył się wygodnie w wozie i zasnął od razu. Poznać to można było po tym, jak głośno chrapie. Jednak zamilkł po chwili, gdyż dostał w twarz dużym i ciężkim kawałkiem kory.
- Co jest, do cholery jasnej?! - ryknął, niezbyt zadowolony Dwayne.
- To ja się pytam - odkrzyknęła Xain, nie schodząc z drzewa. - Chrapiesz jak stara szkapa. Zamknij się, bo tej kory tu mam więcej!
- Młodzi, zero szacunku dla starszych... - wymamrotał mężczyzna i obrócił się na drugi bok.
- Mogę mieć mniej, tu są też kasztany - dodała Xain, a potem nie powiedziała już nic.
Tej nocy nie wydarzyło się nic ciekawego, oprócz tego jak Xain rzuciła kasztanem, ale tym razem w Narwina, ponieważ zasnął na warcie. Dostał prosto w oko, gdzie potem wyrosła mu piękna, wielka, fioletowa śliwa.
Podobnie przez następne cztery wieczory; nic się nie działo. A Xain musiała sobie radzić bez kasztanów, ponieważ w pobliżu nie rosły takie drzewa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz