sobota, 9 marca 2013

Rozdział VI

   Dwayne chrapał, Narwin podobnie. Staruszek spał w innym pokoju. Tylko Xain udawała, że śpi. Nie ufała temu mężczyźnie. Z resztą z wzajemnością. Ale na szczęście tej nocy znów nie wydarzyło się nic niezwykłego.
Już od wczesnych godzin porannych gospodarz krzątał się po kuchni. Kilka godzin później przyszedł obudzić podróżników, oni jednak już nie spali. Zaprowadził ich do kuchni, gdzie każdy miał na talerzu ładnie przygotowaną jajecznicę. Dwayne i Narwin od razu zaczęli jeść, a Xain zerkała tylko podejrzliwie na jedzenie.
- Jedz dziecinko - odparł staruszek. - Nie mam w swoim asortymencie trucizn... Niestety.
Dziewczyna i tak nie chwyciła się śniadania.
- A może przedstawiłbyś się nam? - zapytała zamiast tego.
- Jestem Antoni. Ale znajomi mówią mi Antek - przedstawił się wstając i kłaniając się grzecznie. - A wam jak na imię?
- Ja jestem Xain, to Dwayne i Narwin - odparła dziewczyna, wskazując niedbale na kolejnych towarzyszy. - A twoje imię... Nie jest Kotakońskie, ani nawet Krajańskie...
- Pochodzę z daleka - odpowiedział, uśmiechając się. - Ale nie zapraszam do tego kraju, jest dziwny. A który z was weźmie udział w zadaniu?
Wiedziałam... - pomyślała Xain. Musieli kogoś wybrać. Ale nie zastanawiała się długo. Narwin kompletnie się nie nadawał. Ona mogła okazać się za mała. Zostawał Dwayne. Gdy powiedziała to Antoniemu, nikt nie był zdziwiony. Dwayne chyba nawet się ucieszył. Szybko dojadł śniadanie, wstał i zaczął szukać broni za pasem.
- Co mam zrobić? - zapytał, gdy znalazł długi sztylet.
- Wyjdźmy może za dom - odparł Antek i wyszedł tylnymi drzwiami. Reszta podążyła zaraz za nim.
Spodziewali się jakiegoś toru przeszkód, lub ciężary, ale był tam tylko piękny taras z widokiem na jezioro. Staruszek staną na jego środku i przywołał do siebie Dwayne'a.
- Zabij mnie - wyszeptał, ale na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
Xain się przestraszyła. Narwin zachował kamienną twarz i wielkolud się roześmiał. Ale tak głośno i... Dziwnie, że nikt nie wiedział o co mu chodzi.
- Ojczulku - zaczął. - Wystarczy, żebym pana uderzył w odpowiednie miejsce, już byśmy musieli pana chować!
- To zrób to - powiedział Antoni dalej cicho i jeszcze bardziej spokojnie.
Dwayne'owi uśmiech zniknął z twarzy. Stał teraz niepewnie zerkając na Xain. Dziewczyna czuła, że coś jest tutaj nie tak. Już miała krzyknąć wielkoludowi, żeby dobrze pomyślał zanim cokolwiek zrobi, ale oddzieliła ją i Narwina od Dwayne'e wielka ściana, jakby ze szkła - magiczna zapora. Od teraz rosły mężczyzna musiał sobie radzić całkowicie sam. I tego Xain bała się najbardziej. W jej mniemaniu Dwayne nadawał się do walenia we wroga, a nie do myślenia. Jakaś część umysłu mówiła jej jednak, że on da sobie radę.
Staruszek stał prosto, uśmiechnięty. Ale nie był to uśmieszek pogardy. Był szczerym uśmiechem, posyłanym tylko przyjaciołom. Dwayne odrzucił miecz i zamachną się do uderzenia. Ten ruch był błyskawiczny. W ciągu jednej setnej sekundy dłoń wielkoluda zwinięta w pięść znalazła się przy głowie staruszka...
I tam została.
Dwayne stał tak chwilę, potem oddalił rękę od twarzy Antoniego, która pozostała niewzruszona od początku do końca.
- Nie zrobię tego! - krzyknął. - Nie zabiję nikogo z zimną krwią! Idź do diabła - machnął dłonią na mężczyznę i niezbyt z siebie zadowolony stanął obok Xain. - Wybacz młoda, ja tego nie zrobię.
Dziewczyna położyła rękę na ramieniu wielkoluda i uśmiechnęła się do niego. Wiedziała, że nikt by tego nie zrobił. Chyba tylko skończony dupek.
Na przykład król - pomyślała i zaśmiała się w duchu. Z jej twarzy jednak nie można było niczego się dowiedzieć.
- Dziękuję - powiedział staruszek, kłaniając się trójce. - Już myślałem, ze będę musiał znikać. Wiecie, jakie to meczące?!
- Słucham?! - Xain nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - On by cię i tak nie zabił?! - wybuchnęła.
- Nie o to chodziło w tym zadaniu. Sprawdzałem siłę, ale nie fizyczną. Zasłużyliście na nagrodę. Ja ją znajdę, a wy nazbierajcie pomidorów do sałatki. - powiedział staruszek.
Xain zamurowało. Pierwszy raz w życiu była czymś tak... Zdziwiona...? Nie wiedziała, jak nazwać to uczucie. Ale było dziwne. Zaczęła normalnie rozmawiać dopiero przy obiedzie. Antoni zaserwował im tym razem ich narodowe danie: kiełbasę i piwo. Jako dodatek była sałatka ze świeżych pomidorów i sałaty.
Na centralnym miejscu siedział Antoni, a przed nim leżało niewielkie zawiniątko. Nie chciał im jednak pokazać jego zawartości, dopóki nie zjedzą i nie posprzątają. I nie uwierzycie, ale olbrzym Dwayne i Narwin zmywali naczynia. Xain zwijała się ze śmiechu, ale i ona musiała coś zrobić. Mianowicie sprać z obrusu plamę z soku, który wylała śmiejąc się.
- Trzymaj - powiedział Antoni, rzucając Xain zawiniątko, gdy wszystko było gotowe.
Dziewczyna podziękowała skinieniem głowy i rozwinęła materiał. W środku znajdował się sporych rozmiarów medalion, w kształcie okręgu, pusty w środku. Był w kolorze zgniłej zieleni, a na całej jego powierzchni były wypisane runy. Dziewczyna podeszła do Dwayne'e i przewiesiła mu medalion przez szyję.
- Ty go zdobyłeś. Pilnuj go - powiedziała, jakby mężczyzna składał jakąś przysięgę.
Antoni namówił podróżników, żeby zostali jeszcze na kilka dni. Prosił ich tak bardzo, i posyłał takie przekonujące argumenty, że musieli się zgodzić.

2 komentarze:

  1. Ciekawy rozdział, ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz naprawdę świetnie muszę nadrobić pozostałe rozdziały, a co do tego boskie ;D
    Pozdrawiam ;)

    http://zyciesmierci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń