Nogi bolały ich niemiłosiernie. Kilka dni temu prawie pokusili się o odwiedzenie stolicy i zabranie z niej pary wierzchowców, ale po zdradzie młodego księcia było to niemożliwe. Mogli ich szukać wszyscy, żeby zdobyć nagrodę.
Na Rzece nie skorzystali też z promu, tylko szli kilometr na wschód, aż do mostu, który też okazał się płatny. Jako że nie mieli pieniędzy Xain obezwładniła strażnika i tak przedostali się na drugą stronę. Do początku pasma górskiego dzielił ich jeszcze dzień drogi.
- Powinniśmy odwiedzić w końcu jakieś miasto - powiedział Dwayne dokładając drwa do ognia, kiedy zatrzymali się na noc. - Ja tak dalej nie dam rady.
Xain obrzuciła go współczującym wzrokiem. Zawijała właśnie obolałe stopy w świeżo wyprane bandaże. Wiedziała, że towarzyszowi musi być wiele ciężej.
- Moja wina - wyszeptała. - Mogliśmy jechać wzdłuż Rzeki. Zajęłoby nam to mniej czasu, i przynajmniej dalej mielibyśmy konie.
- Nie obwiniaj się, dziecinko - rzekł szybko mężczyzna, żeby Xain nie obwiniała o to wszystko siebie. - Tak było bezpieczniej. Ale jutro idziemy do najbliższego miasta i zostajemy tam przynajmniej trzy dni - dodał twardo.
- Ej! To ja zarządzam tą wyprawą! - krzyknęła Xain, z której wszystkie troski nagle spłynęły jak po kaczce.
- Tak więc informuję Panią, że własnie wyda Pani rozkaz postoju w najbliższym mieście. Dziękuję.
Wielkolud odwrócił się plecami do kobiety i zasnął od razu. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała, patrząc wielkimi oczami na Dwayne'a. Zaskoczył ją, ale musiała mu przyznać rację - postój musi być. Bez tego na pewno nie zdobędą wszystkich części nagrody.
* * *
- Dwayne, włóczymy się już po tym mieście od dobrych paru godzin! Zaczyna mnie to już denerwować - poskarżyła się Xain.
Szli razem za rękę przez miasto. Przed wejściem do miasta obrabowali jakiś wóz dostojników i teraz szukali noclegu w wystawnych strojach. Dziewczyna miała na sobie szaro-zieloną suknię z wielkimi bufami na ramionach i panierem pod dołem sukni. Oprócz tego gdzieniegdzie miała doszyte koronki. Xain czuła się w niej strasznie nieswojo. Dwayne miał na sobie troszkę za mały strój szlachcica w kolorze ciemnego fioletu. Szedł swobodnie, zupełnie nie wyglądając na zwykłego wieśniaka. Pod spodem zachowali jednak swoje stare stroje.
- Spokojnie, dziewczyno! - odpowiedział wielkolud, skręcając do ostatniej już chyba gospody w mieście. - Tutaj zanocujemy, choćbym miał kogoś wywalić z pokoju.
Podeszli do lady, gdzie stał karczmarz. Taki jak wszędzie. I tak jak wszędzie wycierał brudną szmatą kufel i obrzucał wszystkich podejrzliwym spojrzeniem. Dwayne nie przestraszył się go jednak. Wesołym głosem przywitał się i zapytał o wolne pokoje.
- Jeden jednoosobowy na samej górze - warknął nieprzyjemnym tonem głosu karczmarz.
- Weźmiemy go - powiedziała szybko Xain, zanim wielkolud palnął coś głupiego. - Jeszcze nie wiemy na jak długo.
- Schodami w górę a potem na lewo. Trzeci po prawej. - Groźby mężczyzna rzucił towarzyszom klucz i znów zabrał się za "polerowanie" naczynia.
Wielkolud i kobieta ruszyli schodami na górę. Szybko weszli na górę i odnaleźli swój pokój. Dwayne wszedł pierwszy. Xain zanim zrobiła to samo przystanęła w drzwiach, bo usłyszała, jak ktoś wychodzi z pokoju obok. Przyjrzała się dokładnie tej osobie. Gdy tylko ją poznała, wbiegła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie, jakby bała się o to, że ten ktoś będzie próbował się włamać.
- Co ci się stało? - zapytał zaskoczony Dwayne, ściągając z siebie kostium szlachcica.
- Oni... Oni tutaj są! - krzyknęła dziewczyna.
- Kto, do cholery?! - dalej nie dawał jej spokoju wielkolud.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i odpowiedziała półszeptem...