sobota, 30 marca 2013

Rozdział IX

   Po tygodniu Xain i Dwayne doszli wreszcie do Rzeki i do krańca doliny. Ani razu nie spotkali Narwina i Dominik, napotykali tylko pozostałości z ich obozowisk.
Nogi bolały ich niemiłosiernie. Kilka dni temu prawie pokusili się o odwiedzenie stolicy i zabranie z niej pary wierzchowców, ale po zdradzie młodego księcia było to niemożliwe. Mogli ich szukać wszyscy, żeby zdobyć nagrodę.
Na Rzece nie skorzystali też z promu, tylko szli kilometr na wschód, aż do mostu, który też okazał się płatny. Jako że nie mieli pieniędzy Xain obezwładniła strażnika i tak przedostali się na drugą stronę. Do początku pasma górskiego dzielił ich jeszcze dzień drogi.
- Powinniśmy odwiedzić w końcu jakieś miasto - powiedział Dwayne dokładając drwa do ognia, kiedy zatrzymali się na noc. - Ja tak dalej nie dam rady.
Xain obrzuciła go współczującym wzrokiem. Zawijała właśnie obolałe stopy w świeżo wyprane bandaże. Wiedziała, że towarzyszowi musi być wiele ciężej.
- Moja wina - wyszeptała. - Mogliśmy jechać wzdłuż Rzeki. Zajęłoby nam to mniej czasu, i przynajmniej dalej mielibyśmy konie.
- Nie obwiniaj się, dziecinko - rzekł szybko mężczyzna, żeby Xain nie obwiniała o to wszystko siebie. - Tak było bezpieczniej. Ale jutro idziemy do najbliższego miasta i zostajemy tam przynajmniej trzy dni - dodał twardo.
- Ej! To ja zarządzam tą wyprawą! - krzyknęła Xain, z której wszystkie troski nagle spłynęły jak po kaczce.
- Tak więc informuję Panią, że własnie wyda Pani rozkaz postoju w najbliższym mieście. Dziękuję.
Wielkolud odwrócił się plecami do kobiety i zasnął od razu. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała, patrząc wielkimi oczami na Dwayne'a. Zaskoczył ją, ale musiała mu przyznać rację - postój musi być. Bez tego na pewno nie zdobędą wszystkich części nagrody.

* * *

- Dwayne, włóczymy się już po tym mieście od dobrych paru godzin! Zaczyna mnie to już denerwować - poskarżyła się Xain.
Szli razem za rękę przez miasto. Przed wejściem do miasta obrabowali jakiś wóz dostojników i teraz szukali noclegu w wystawnych strojach. Dziewczyna miała na sobie szaro-zieloną suknię z wielkimi bufami na ramionach i panierem pod dołem sukni. Oprócz tego gdzieniegdzie miała doszyte koronki. Xain czuła się w niej strasznie nieswojo. Dwayne miał na sobie troszkę za mały strój szlachcica w kolorze ciemnego fioletu. Szedł swobodnie, zupełnie nie wyglądając na zwykłego wieśniaka. Pod spodem zachowali jednak swoje stare stroje.
- Spokojnie, dziewczyno! - odpowiedział wielkolud, skręcając do ostatniej już chyba gospody w mieście. - Tutaj zanocujemy, choćbym miał kogoś wywalić z pokoju.
Podeszli do lady, gdzie stał karczmarz. Taki jak wszędzie. I tak jak wszędzie wycierał brudną szmatą kufel i obrzucał wszystkich podejrzliwym spojrzeniem. Dwayne nie przestraszył się go jednak. Wesołym głosem przywitał się i zapytał o wolne pokoje.
- Jeden jednoosobowy na samej górze - warknął nieprzyjemnym tonem głosu karczmarz.
- Weźmiemy go - powiedziała szybko Xain, zanim wielkolud palnął coś głupiego. - Jeszcze nie wiemy na jak długo.
- Schodami w górę a potem na lewo. Trzeci po prawej. - Groźby mężczyzna rzucił towarzyszom klucz i znów zabrał się za "polerowanie" naczynia.
Wielkolud i kobieta ruszyli schodami na górę.  Szybko weszli na górę i odnaleźli swój pokój. Dwayne wszedł pierwszy. Xain zanim zrobiła to samo przystanęła w drzwiach, bo usłyszała, jak ktoś wychodzi z pokoju obok. Przyjrzała się dokładnie tej osobie. Gdy tylko ją poznała, wbiegła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie, jakby bała się o to, że ten ktoś będzie próbował się włamać.
- Co ci się stało? - zapytał zaskoczony Dwayne, ściągając z siebie kostium szlachcica.
- Oni... Oni tutaj są! - krzyknęła dziewczyna.
- Kto, do cholery?! - dalej nie dawał jej spokoju wielkolud.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i odpowiedziała półszeptem...

sobota, 23 marca 2013

Rozdział VIII

   Dwójka towarzyszy własnie przekroczyło Rzekę. Teraz zbliżali się do Wyjących Wichrów - doliny, w której zawsze wieje wiatr. Poruszali się niewiarygodnie wolno, ale uparcie. Xain z zaciętą miną siedziała z przodu i powoziła. Dwayne z tyłu bawił się uchem od torby, zupełnie nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Emocje po zdradzie Narwina już opadły, i teraz nastała tylko zwykła monotonia. Stuk końskich kopyt był jedynym dźwiękiem w okolicy.
Zjazd do doliny był dość stromy. Prowadziła da niej wąska ścieżka leśna, pełna kamieni i połamanych patyków. Konie nie dałyby rady ciągnąć tędy wozu. Same miałyby problem zejść. Ale to była najbezpieczniejsza droga do gór Kupa.
Xain odwiązała konie i pozwoliła im odbiec. Pusty wóz porzuciła na skraju zejścia, zabierając z niego wszystkie rzeczy. Oczywiście większość z nich odebrał jej Dwayne, ale i tak nie było im lekko. W połowie drogi na dół w torbach mieli już tylko hubkę, krzesiwo i pozostałości jedzenia, które pożyczyli od Antoniego.
Wieczorem byli już na dole. Zostali tam aż do rana, gdyż była to ostatnia, cienka bo cienka, warstwa drzew. Dalej rozciągało się bezkresne pustkowie.
Pierwszą wartę obrał Dwayne. Wtedy nic się nie działo. Xain obudziła się sama i bez słowa zmieniła towarzysza. Usiadła na jednym z najwyższych drzew w tej okolicy (co wcale nie znaczy, że było wysokie, mogło mieć może z dziesięć stóp), i bawiła się gałązką. Z zamyślenia wyrwał ją tętent kopyt gdzieś na górze. Schowała się między miernym listowiem i starała się wypatrzeć intruzów. było jednak zbyt ciemno, a nieznajomi stali zbyt daleko. Jednak z odgłosów, jakie wydawali można było wywnioskować, że jest ich dwóch. Kobieta i mężczyzna.
- Narwin i Dominik - wyszeptała dziewczyna zdenerwowana.
Jednym, płynnym ruchem zeskoczyła z drzewa i wylądowała zaraz obok towarzysza. Zatkała mu dłonią usta i obudziła go. W dwóch zdaniach rozrysowała mu sytuację i kazała wspiąć się na drzewo. Wielkolud nie był zadowolony, ale posłusznie wypełnił polecenie.
Gdy przycupnęli na grubej, dębowej gałęzi, usłyszeli dźwięk, który brzmiał, jakby ktoś ześlizgiwał się ze zbocza góry. Xain uśmiechnęła się w duchu, domyślając się, że pewnie zdrajcom zachciało się zjeżdżać ze skarpy konno. Usłyszeli też Narwina, który głośno wyrażał swoje niezadowolenie.
- Zamknij się idioto, bo nas usłyszą! - warknęła Dominik, w porę zeskakując z konia, zanim tamten się przewrócił.
- Ich tu nie ma - fuknął Narwin i spróbował się wygrzebać spod zwierza, które przewracając się przygniotło chłopaka al teraz wierzgało bezradnie kopytami. - Na pewno idą nocą, żebyśmy ich nie znaleźli.
- Wierz mi, Xain nie jest aż tak głupia, żeby pchać się na Wyjące Wichry w środku nocy. Mogę się założyć, że gdzieś tu są.
- A co jeśli zrezygnowali z przeprawy przez te pustkowia? - Głos chłopaka był pełen wątpliwości.
- Albo jesteś ślepy, albo po prostu głupi - zaśmiała się Dominik. Jej śmiech przyprawił Xain o mdłości, nienawidziła tego dźwięku. Był taki słodki i... fałszywy. - Zostawili wóz na górze. Pewnie pomyśleli trochę, nie tak jak ty, i konie też puścili wolno.
- Tak, najlepiej zwalić wszystko na mnie! - wykłócał się Narwin, co obu towarzyszy urzędujących na drzewie rozbawiło. - To ty chciałaś je zabrać na dół.
- Zobacz, ślady! - krzyknęła zadowolona z siebie dziewczyna, ignorując Narwina. - Mówiłam, że poszli dalej!
- Ty mówiłaś?! - oburzył się Narwin, jednak Dominik znów udała, że go nie słyszy.
- Prowadzą prosto na Wyjące Wichry. Czyli jednak poruszają się w nocy. Ha! Miałam rację!
Dziewczyna śmiała się wrednie. W końcu pomogła wstać Narwin'owi i razem podnieśli konia. Dosiedli swoich wierzchowców i odjechali kłusem w stronę pustkowia prowadzeni jakimiś śladami.
Dwayne i Xain zeskoczyli razem z drzewa. Chwilę stali prosto i poważnie się na siebie patrzyli. Nie mogli jednak wytrzymać i wybuchnęli śmiechem, który jednak szybko stłumili dla bezpieczeństwa. Nie mogli uwierzyć w to, że zdrajcy nie zobaczyli niedopałków z ogniska i porzuconych z boku toreb z jedzeniem.
- Nie wiem, jak to zrobiłaś, czarownico, - zaczął Dwayne - ale pomysł ze śladami był genialny.
- Ale... Ale to nie ja! - powiedziała szybko Xain, zaskoczona domysłami wielkoluda.
- Gadaj sobie, gadaj, a ja swoje wiem. To co robimy?
- Na razie idziemy spać.
- A potem? - zapytał Dwayne lekko zażenowany.
- Wstajemy - rzuciła i roześmiała się głośno. Gdy wielkolud spiorunował ją wzrokiem, dodała: - Pójdziemy skrajem doliny, tym lasem. Zajmie nam to więcej czasu, ale przynajmniej będziemy mieli pewność, że nikt nas nie dorwie.

sobota, 16 marca 2013

Rozdział VII

   Grupa towarzyszy gościła u Antoniego już drugi tydzień. Xain najchętniej ruszyłaby w dalszą podróż zaraz po otrzymaniu nagrody, jednak staruszek bardzo się upierał. Obiecała więc sobie, że choćby mieli zrobić to po kryjomu, to następnego dnia rano wyjadą. Tej nocy dziewczynę jednak interesowało coś innego.
Już trzeci raz Narwin znikał na całą noc. Tym razem Xain poszła za nim. Na szczęście nie zgubiła go, kiedy wszedł między gęsto rosnące drzewa. Szli właściwie chwilkę. Mężczyzna zatrzymał się na dużej polanie oświetlonej przez światło księżyca. Dziewczyna jednak została skryta między drzewami.
Po chwili na polanę wkroczyła niewysoka, szczupła postać cała owinięta czarnym płaszczem. Gdy odsłoniła twarz, Xain musiała zasłonić ręką usta, żeby nie krzyknąć. Ową postacią była Dominik.
- Wiesz coś nowego? Masz TO? - zapytała Narwina, rozglądając się nerwowo.
- Jestem sam, nie martw się - zaczął mężczyzna. - Wiem tyle, że rano wyruszamy, zanim dziadek się obudzi. A TEGO jeszcze nie mam. Ale zdobędę. Niech ON się nie denerwuje.
"TO"? "ON"? Pewnie chodziło im o nagrodę, ale kim był "ON"? Xain przychodziły do głowy najczarniejsze myśli, które, na domiar złego, Dominik potwierdziła następnym zdaniem.
- Król się niecierpliwi. A oni niczego się nie domyślają.
- Mamy dopiero pierwszą część! A oni są tak głupi, że pewnie nawet gdy gwizdnę im wszystkie nagrody.
W tym momencie Xain się wyłączyła. Gdyby oczy mogły zmienić kolor jej byłyby czerwone, z resztą jak cała twarz.
- Zabiję! Zabiję skurwysyna! - warknęła, jednak na tyle cicho, żeby nikt jej nie usłyszał.
W jej głowie jednak zaczął rodzić się inny pomysł. Szybko wróciła do domku Antoniego i obudziła Dwayne'a. Mężczyzna nie był zadowolony z tak wczesnej pobudki, a humoru nie poprawiła mu informacja, ze już mają ruszać.
- A gdzie ten chłopak? - zapytał niezbyt przytomny.
- Narwin z nami nie jedzie - powiedziała tylko Xain i zignorowała dalsze pytania mężczyzny.
Zabrała do ręki kawałek kartki i pióro, i napisała na nim krótki liścik:

Narwinie. My już wyjechaliśmy. Zrobiliśmy to bez ciebie, ponieważ nie mogliśmy cię znaleźć. Może nas dogonisz. Xain.

* * *

- Powiesz mi w końcu, o co chodzi? - zapytał Dwayne już po raz trzeci.
Siedzieli w wozie już od trzech godzin, słońce jednak wciąż się nie pojawiało. Mężczyzna też marę razy przysną, jednak gdy tylko się budził wypytywał Xain o Narwina.
- Dobra, słuchaj - odpowiedziała mu w końcu dziewczyna, dając koniom komendę, żeby zwolniły. - Narwin nas zdradził. Współpracuje z Dominik i królem. Podsłuchałam ich rozmowę w lesie. Od teraz musimy radzić sobie bez niego.
Dwayne rozdziawił usta i burknął jakieś przekleństwo. Jednak przez resztę drogi zupełnie nie kontaktował. Xain nie próbowała nawet zaczynać rozmowy. Jechali dość szybko, więc niedługo będzie musiała zarządzić postój. A tego bardzo nie chciała, gdyż wtedy Narwin miał większe szanse na złapanie ich. A tłumaczenie się mu nie było największym marzeniem dziewczyny.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział VI

   Dwayne chrapał, Narwin podobnie. Staruszek spał w innym pokoju. Tylko Xain udawała, że śpi. Nie ufała temu mężczyźnie. Z resztą z wzajemnością. Ale na szczęście tej nocy znów nie wydarzyło się nic niezwykłego.
Już od wczesnych godzin porannych gospodarz krzątał się po kuchni. Kilka godzin później przyszedł obudzić podróżników, oni jednak już nie spali. Zaprowadził ich do kuchni, gdzie każdy miał na talerzu ładnie przygotowaną jajecznicę. Dwayne i Narwin od razu zaczęli jeść, a Xain zerkała tylko podejrzliwie na jedzenie.
- Jedz dziecinko - odparł staruszek. - Nie mam w swoim asortymencie trucizn... Niestety.
Dziewczyna i tak nie chwyciła się śniadania.
- A może przedstawiłbyś się nam? - zapytała zamiast tego.
- Jestem Antoni. Ale znajomi mówią mi Antek - przedstawił się wstając i kłaniając się grzecznie. - A wam jak na imię?
- Ja jestem Xain, to Dwayne i Narwin - odparła dziewczyna, wskazując niedbale na kolejnych towarzyszy. - A twoje imię... Nie jest Kotakońskie, ani nawet Krajańskie...
- Pochodzę z daleka - odpowiedział, uśmiechając się. - Ale nie zapraszam do tego kraju, jest dziwny. A który z was weźmie udział w zadaniu?
Wiedziałam... - pomyślała Xain. Musieli kogoś wybrać. Ale nie zastanawiała się długo. Narwin kompletnie się nie nadawał. Ona mogła okazać się za mała. Zostawał Dwayne. Gdy powiedziała to Antoniemu, nikt nie był zdziwiony. Dwayne chyba nawet się ucieszył. Szybko dojadł śniadanie, wstał i zaczął szukać broni za pasem.
- Co mam zrobić? - zapytał, gdy znalazł długi sztylet.
- Wyjdźmy może za dom - odparł Antek i wyszedł tylnymi drzwiami. Reszta podążyła zaraz za nim.
Spodziewali się jakiegoś toru przeszkód, lub ciężary, ale był tam tylko piękny taras z widokiem na jezioro. Staruszek staną na jego środku i przywołał do siebie Dwayne'a.
- Zabij mnie - wyszeptał, ale na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
Xain się przestraszyła. Narwin zachował kamienną twarz i wielkolud się roześmiał. Ale tak głośno i... Dziwnie, że nikt nie wiedział o co mu chodzi.
- Ojczulku - zaczął. - Wystarczy, żebym pana uderzył w odpowiednie miejsce, już byśmy musieli pana chować!
- To zrób to - powiedział Antoni dalej cicho i jeszcze bardziej spokojnie.
Dwayne'owi uśmiech zniknął z twarzy. Stał teraz niepewnie zerkając na Xain. Dziewczyna czuła, że coś jest tutaj nie tak. Już miała krzyknąć wielkoludowi, żeby dobrze pomyślał zanim cokolwiek zrobi, ale oddzieliła ją i Narwina od Dwayne'e wielka ściana, jakby ze szkła - magiczna zapora. Od teraz rosły mężczyzna musiał sobie radzić całkowicie sam. I tego Xain bała się najbardziej. W jej mniemaniu Dwayne nadawał się do walenia we wroga, a nie do myślenia. Jakaś część umysłu mówiła jej jednak, że on da sobie radę.
Staruszek stał prosto, uśmiechnięty. Ale nie był to uśmieszek pogardy. Był szczerym uśmiechem, posyłanym tylko przyjaciołom. Dwayne odrzucił miecz i zamachną się do uderzenia. Ten ruch był błyskawiczny. W ciągu jednej setnej sekundy dłoń wielkoluda zwinięta w pięść znalazła się przy głowie staruszka...
I tam została.
Dwayne stał tak chwilę, potem oddalił rękę od twarzy Antoniego, która pozostała niewzruszona od początku do końca.
- Nie zrobię tego! - krzyknął. - Nie zabiję nikogo z zimną krwią! Idź do diabła - machnął dłonią na mężczyznę i niezbyt z siebie zadowolony stanął obok Xain. - Wybacz młoda, ja tego nie zrobię.
Dziewczyna położyła rękę na ramieniu wielkoluda i uśmiechnęła się do niego. Wiedziała, że nikt by tego nie zrobił. Chyba tylko skończony dupek.
Na przykład król - pomyślała i zaśmiała się w duchu. Z jej twarzy jednak nie można było niczego się dowiedzieć.
- Dziękuję - powiedział staruszek, kłaniając się trójce. - Już myślałem, ze będę musiał znikać. Wiecie, jakie to meczące?!
- Słucham?! - Xain nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - On by cię i tak nie zabił?! - wybuchnęła.
- Nie o to chodziło w tym zadaniu. Sprawdzałem siłę, ale nie fizyczną. Zasłużyliście na nagrodę. Ja ją znajdę, a wy nazbierajcie pomidorów do sałatki. - powiedział staruszek.
Xain zamurowało. Pierwszy raz w życiu była czymś tak... Zdziwiona...? Nie wiedziała, jak nazwać to uczucie. Ale było dziwne. Zaczęła normalnie rozmawiać dopiero przy obiedzie. Antoni zaserwował im tym razem ich narodowe danie: kiełbasę i piwo. Jako dodatek była sałatka ze świeżych pomidorów i sałaty.
Na centralnym miejscu siedział Antoni, a przed nim leżało niewielkie zawiniątko. Nie chciał im jednak pokazać jego zawartości, dopóki nie zjedzą i nie posprzątają. I nie uwierzycie, ale olbrzym Dwayne i Narwin zmywali naczynia. Xain zwijała się ze śmiechu, ale i ona musiała coś zrobić. Mianowicie sprać z obrusu plamę z soku, który wylała śmiejąc się.
- Trzymaj - powiedział Antoni, rzucając Xain zawiniątko, gdy wszystko było gotowe.
Dziewczyna podziękowała skinieniem głowy i rozwinęła materiał. W środku znajdował się sporych rozmiarów medalion, w kształcie okręgu, pusty w środku. Był w kolorze zgniłej zieleni, a na całej jego powierzchni były wypisane runy. Dziewczyna podeszła do Dwayne'e i przewiesiła mu medalion przez szyję.
- Ty go zdobyłeś. Pilnuj go - powiedziała, jakby mężczyzna składał jakąś przysięgę.
Antoni namówił podróżników, żeby zostali jeszcze na kilka dni. Prosił ich tak bardzo, i posyłał takie przekonujące argumenty, że musieli się zgodzić.

sobota, 2 marca 2013

Rozdział V

   Po pięciu dniach w końcu dojechali. Ale nie do Portu, a do wielkiej kolejki do wejścia. Sprawdzali chyba każdego, właściwie nie wiadomo po co.
Dwayne i Narwin już od godziny sterczeli w wozie na końcu kolejki czekając na Xain, która poszła sprawdzić, jak długo będą musieli czekać. I po tak długim czasie w końcu ją zobaczyli. Zanim jednak wszystko im opowiedziała, władowała się niezbyt elegancko do wozu i rozsiadła się wygodnie na stercie koców.
- Tak czy siak, ciekawie to nie wygląda - powiedziała w końcu. - Kolejka ma jakieś cztery kilometry, a przy bramie dokładnie sprawdzają każdego. Dlatego proponuję gustownie zawrócić i od razu szukać Bramy.
- Nie no... Mam dość spania na drzewie - westchnął Narwin.
- Nikt ci nie kazał spać na drzewie, sam się pchałeś - odparła dziewczyna, po czym przeskoczyła na ławkę i zawróciła wóz.
Nie zwracała uwagi na krzyczących na nią mężczyzn, ani też nie zwolniła, żeby Narwin mógł się wspiąć. Chłopak musiał się dobrze rozpędzić, a i tak wskoczył dopiero za trzecim razem.
Xain zatrzymała się dopiero w głębi lasu. Wyciągnęła z torby książkę i przyjrzała się dokładnie mapie na jej końcu. Szukała jakiejś wskazówki, czegokolwiek, co pomogłoby im w znalezieniu pierwszej Bramy. Nie było tam jednak niczego. A i dzień się kończył, więc szukanie Bramy teraz nie miało najmniejszego sensu.
Kiedy było już całkiem ciemno zobaczyli światła w oddali. Zupełnie, jakby okna jakiegoś niedużego domku. Xain zdecydowała się iść sprawdzić co to.
Domku nie otaczały żadne pułapki, ale za to śliczny, mały ogródek pełen kwiatów. Dziewczyna podeszła pod same drzwi i zapukała delikatnie.
- Już idę! - zawołał ktoś z wnętrza. Po chwili przed Xain stanął niski, stary mężczyzna o siwych włosach i długiej brodzie. - W czym mogę pomóc?
Xain postanowiła zapytać mężczyznę o Bramę. Widać było, że mieszka tu od dawna i jako jedyny mógł im w czymkolwiek pomóc.
- Wie pan może, gdzie znajdę Bramę? - zapytała.
- Ależ dziecko, brama jest przy wejściu do miasta, dlaczego mnie o to pytasz? - odparł uśmiechnięty staruszek.
- Chyba pan mnie nie zrozumiał. Mnie się rozchodzi o pierwszą Bramę. O Bramę siły - wytłumaczyła.
- A... Rozumiem. Jesteś sama czy z kimś?
- Z dwójką towarzyszy.
- Kto was nasłał? - Staruszek z uśmiechniętego zrobił się podejrzliwy.
- Nikt.
- Gdzie ci "towarzysze"?
- Czekają na mnie parę metrów dalej. Co to za wywiad?
- Przyprowadź ich. - Mężczyzna zamiast odpowiedzieć zniknął za drzwiami małego domku.
Xain nie mogła zrobić nic innego, jak tylko pójść po towarzyszy i konie. Po kilku minutach znów stała przed drzwiami domku i czekała, aż staruszek odpowie na pukanie. W końcu szybko im otworzył i wciągnął Xain do środka. Tak jak podejrzewał, dwaj mężczyźni pójdą za nią. Gwałtownie zamknął za nimi drzwi i przyjrzał się im dokładnie.
- Coś wam nie wierzę, ale trudno - powiedział. - Jesteście w Bramie, a ja jestem jej strażnikiem. Nie każę wam od razu wypełniać zadania. Prześpimy się, zjemy śniadanie a potem zaczniemy.