piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział XXI

~Specjalna dedykacja dla Izy~

- Ty, Xain, jesteś następczynią tronu - wymamrotał w końcu wielkolud.
Przeszedł się kawałek, prosto do lasu. Tam przysiadł na ziemi i oparł się plecami o pień drzewa. Antoni ruszył zaraz za nim. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego. Wręcz przeciwnie. Zachowywał się tak, jakby o wszystkim wiedział. Xain dołączyła po paru chwilach.
- Ale... Ale jak?! - spytała, siadając naprzeciwko Dwayne'a po turecku.
- Twój ojciec był królem dość krótko. Widział, że w kraju dzieje się źle, postanowił więc oddać władzę komuś innemu, gdyż sam sobie nie radził. Razem z żoną przenieśli się więc na wieś, a na zamek przyprowadził swojego kuzyna. Byli bardzo podobni, a że szlachta i tak jest tępa, to nigdy nie dowiedzieli się, co zaszło.
- Czyli... Ja jestem księżniczką, a Narwin to mój kuzyn? - spytała, jakby chciała się upewnić tego, czy aby dobrze usłyszała.
- Dokładnie.
Z miasta zaczęły dochodzić dziwne dźwięki. Jakby trwały tam ćwiczenia wojsk. Te same odgłosy dochodziły i z przeciwnej strony. Towarzysze nie zwrócili jednak na to uwagi, choć dźwięki na prawdę można było porównać do tych, które słychać zaraz przed wojną.
- To w takim razie... Mój ojciec był królem... - wymamrotała sama do siebie, po czym prawie krzyknęła do wielkoluda: - A niby skąd ty to wszystko wiesz?!
- No cóż... Ja byłem królem - westchnął.
- DO ATAKU! - krzyknął ktoś. Ewidentnie dźwięk ten pochodził z drogi przed bramą.
Wszyscy poderwali się na równe nogi, oprócz Dwayne'a, któremu zajęło to trochę więcej czasu, i popędzili w stronę, z której ów krzyk pochodził. Zobaczyli tam dwie armie. Na czele jednej z nich stał król. A drugiej... Cóż... Tych Xain rozpoznała od razu - Bunt.
Antoni... Ten gdzieś się zgubił. A dokładniej zniknął zaraz po wyznaniu Dwayne. Nie on był jednak głównym obiektem zainteresowań.
Xain nie mogła uwierzyć w to, że coś takiego mogło jej umknąć. To nie wyglądało na zwykłą potyczkę. Był tu król! To już była wojna. Tylko dlaczego Ruch Oporu wyruszył bez jej zgody. Mogli jej chociaż powiedzieć. Poinformować ją. Zadowoliłoby ją nawet krótkie: "Idziemy na wojnę, nie martw się" czy coś w ten deseń. Albo tak jej się tylko wydawało.
Obie armie ruszyły na siebie, robiąc przy tym bardzo dużo hałasu. Wszystko działo się tak szybko... Dwayne złapał Xain za ramię i potrząsnął ją lekko. Odwróciła głowę w jego stronę.
- Musisz wypowiedzieć życzenie. Już! - krzyknął, rzucając w jej stronę medalion i książeczkę.
Dłonie trzęsły się jej ze zdenerwowania. Przyłożyła medalion do tomiku. Otworzyła go. Dwayne zerknął jej przez ramię. Oboje bardzo się zdziwili, gdyż książeczka... była pusta.
- Kurwa mać! - Gwałtownie zamknęła tomik. Zamachnęła się i chciała nim rzucić prosto w nacierające na siebie wojska, ale wielkolud złapał jej dłoń dosłownie w ostatnim momencie.
- Zaczekaj! Otwórz go jeszcze raz i przyjrzyj się dokładnie.
Zrobiła to. Przekartkowała te parę stron, nawet kilka razy, ale nie mogła niczego dostrzec. Dopiero za którymś razem zobaczyła jedno słowo, zapisane wyblakłym już tuszem w kącie jednej z kart. Było tam napisane "Uwierz".
- Uwierz, uwierz, uwierz... W co, do cholery?!
- Po prostu uwierz - warknął Dwayne.
Nie myślała wiele. Uwierzyła w to, że jest księżniczką. W to, że jej ojcem jest Dwayne. I w to, że mogą uratować ten kraj.
I wtedy zdarzyło się coś dziwnego...
Czas jakby się zatrzymał. Wszystko stanęło. Wszystko, oprócz Xain. Ciała wojowników zastygłe w różnych pozach czasem wyglądały komicznie, ale na szczęście oba fronty nie zdążyły się jeszcze zderzyć. Potem wszystko się rozmazało. Kobieta na początku myślała, że ma zawroty głowy. A to było na prawdę. Świat się rozmazał, po czym wrócił do normy, ale w zupełnie innej rzeczywistość.
Znajdowała się na zamku w Stolicy. Na ścianach szerokiego korytarza wisiały portrety wcześniejszych królów. Było tu całkiem pusto, ale jasno i dziwnie kolorowo.
- Xain, do cholery, co się właśnie stało? - zapytał Dwayne, który stał zgarbiony za kobietą i trzymał się za głowę.
- Wygląda na to, że się udało - odpowiedziała Xain, ale niepewnie, rozglądając się nerwowo dookoła.
- Mój panie... - zaczął ktoś zza pleców tamtej dwójki. Jak na zawołanie oboje się odwrócili i zobaczyli niską dziewczynkę. Mogła mieć może z piętnaście lat. Miała długie, blond włosy, na nosie okulary. Nie była szczupła, ale bardzo gruba też nie. Miała na sobie strój pokojówki, więc pewnie nią była.
- Słucham? - spytał Dwayne, udając, że ją zna i dobrze wie, o co chodzi.
- Przypominam tylko o jutrzejszej koronacji panienki i zalecam przebranie się. Czyżbyście wrócili z polowań?
- Tak, tak! - Dwayne dalej grał zdającego sobie ze wszystkiego sprawę człowieka, więc Xain próbowała się dostosować. - Możesz mi przypomnieć, skarbie, jak się nazywasz?
- Isabelle, mój panie. - odpowiedziała nieco skołowana, kłaniając się nisko.
- Dobrze, Isabelle, dziękuję za przypomnienie. Mogłabyś zaprowadzić nas do naszych komnat?
Pokojówka potaknęła głową, choć nie do końca rozumiała to, co teraz zaszło. Ruszyła przed siebie. Minęła Dwayne'a i Xain ze zwieszoną głową. Ci ruszyli zaraz za nią, żeby się nie zgubić.

* * *

Cały dziedziniec zapełniony był ludźmi. Przyszło chyba całe miasto. Na podwyższeniu stała na razie tylko rada, jednak nie trwało to długo. Po chwili dołączyli do nich Dwayne i Xain. Ludzie zaczęli bić brawa. Dwayne ubrany był w królewskie szaty. Na plecach miał czerwony płaszcz, na głowie koronę, a w dłoni berło. Za nim szła Xain w zielonkawej, bogato zdobionej sukience. Półdługie włosy Isabelle zaplotła jej w piękną fryzurę składającą się z warkoczyków i koków. Król wraz z córką stanęli na środku podwyższenia. Rada zaczęła opowiadać, wyjaśniać, ale nikt ich nie słuchał. Ludzie zafascynowani byli tym, co się właśnie stanie, a Xain i Dwayne starali się robić wrażenie świetnie poinformowanych.
W końcu nadszedł ten moment. Królowi zdjęto płaszcz i założono go kobiecie. Potem to samo zrobiono z koroną. Berło Dwayne przekazał osobiście.
Całe miasto zaczęło klaskać i skandować imię nowej królowej. Na twarzy Xain zagościł szeroki uśmiech. Dwayne też się uśmiechał, ale on patrzył na publikę, a nie tak jak Xain, na radę. Nagle wszystko się rozsypało.
Dwayne skoczył w stronę Xain. Jęknął i upadł przy jej nogach. Ta upuściła berło i przyklękła obok niego. Z jego piersi sączyła się krew. Miał tam wbitą strzałę. Dokładnie na wysokości serca. Ale jeszcze żył.
- Będzie... dobrze - wymamrotał mężczyzna, uśmiechając się słabo i głaszcząc Xain po policzku.
- Tato... - Kobieta już płakała.
Rada wywołała z tłumu medyków, którzy w momencie przyklękli obok króla. Jeden z nich wyciągnął strzałę z jego piersi, inny rozerwał koszulę i odsłonił ciało, a jeszcze inny zaczął smarować czymś ranę.W sumie było ich czterech, z czego jeden wyglądał bardziej na ucznia, niż na prawdziwego lekarza. Właśnie ten położył delikatnie dłoń na ramieniu Xain i poprosił o to, żeby się odsunęła.
- Będzie dobrze, pani. Proszę dać pole do popisu tym medykom. Są najlepsi w całym królestwie - uspokajał ją.
- Tato, nie chcę cię znowu stracić - odparła cicho, kładąc swoją dłoń na dłoń ojca. - Walcz.
- Będę. Na pewno - znów się uśmiechnął. Jego ręka opadła, a on sam stracił przytomność.
- Będzie dobrze - powtarzał chłopak.
Jedną ręką objął Xain i wprowadził ją z powrotem do pałacu. Radzie w tym czasie udało się też posłać straż na poszukiwania sprawcy. Bardzo skuteczni jednak nie byli.
Gdy tylko król oberwał, postać odziana w ciemny płaszcz opuściła dziedziniec, po czym wybiegła z miasta. Łuk schowała pod opończą. Za murami czekał na nią koń, na którego owa postać od razu wsiadła. Jechał szybko, a wiatr zwiał jej z głowy kaptur. Ta postać okazała się być mężczyzną. Starszym. Nie patrzył za siebie. Jego wzrok skierowany był w stronę miasta Port, gdyż to tam właśnie się kierował. Albo tak się tylko wydawało.
Skręcił nagle w boczną ścieżkę i wjechał w las. Tam tylko raz spojrzał w stronę, w którą wcześniej się kierował. Gdzieś tam, za drzewami, za lasami, za miastami i za dolinami znajdowało się miasto Port, a niedaleko niego las. W lesie był domek, jego domek, obok którego znajdowała się pierwsza Brama. Brama, która nie potrzebowała już strażnika. Strażnika, który właśnie spełnił swoje zadanie. Teraz pozostało mu tylko czekać na dalsze rozkazy.

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział XX

   Frieghton wyszczerzył się wrednie. Jego twarz wyrażała jedno: "przegrali". Dwayne zasmucił się. Choć nic nie słyszał, widział, że coś poszło nie tak. Tylko Xain zachowała kamienną twarz.
W jednej sekundzie Strażnik spoważniał i odparł spokojnym tonem. Zupełnie tak, jakby przed chwilą nie cieszył się z własnego zwycięstwa.
- Udało wam się.
Osłona zniknęła, więc wielkolud mógł wszytko usłyszeć. I był niezwykle zaskoczony nagłą zmianą miny Strażnika. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego - a z resztą nie tylko do niego, gdyż i do Xain - że wygrali. Udało im się. Dwayne wziął Xain na ręce i podrzucił ją do góry. Cóż... Złapać już nie dał rady. Ta jednak była pełna adrenaliny, więc nawet tego nie poczuła. Podniosła się szybko, otrzepała z kurzu i twardym, nie znoszącym sprzeciwu głosem odparła do Strażnika.
- To poprosimy nagrodę.
Frieghton wyciągnął z kieszeni maleńką książeczkę. Była oprawiona w ciemną skórę. Na przedniej okładce miała okrągłe miejsce. Wcześniejsze nagrody idealnie by się w nie wpasowały. Kobieta zabrała tomik do ręki.
- To jest instrukcja. Kluczem do niej jest dwuczęściowy medalion. Ona opisuje, jak należy wykonać zaklęcie, aby życzenie się spełniło - wyjaśnił Frieghton, po czym, niby nigdy nic, odszedł spokojnym krokiem w swoją stronę. Zaś Xain, a zaraz za nią Dwayne, ruszyli do Antoniego.
- No to teraz pozostało nam jeszcze wypowiedzieć życzenie - podsumowała w czasie drogi.
- I co? I co? I co? - krzyczał Antoni, gdy tylko zobaczył zbliżających się towarzyszy.
- Xain jest po prostu genialna - odpowiedział mu wielkolud i roześmiał się na głos.
- Czyli teraz nareszcie to coś może spełnić prośbę. Szkoda tylko, że jedną.
Staruszek westchnął na zakończenie i machnął ręką, pokazując pozostałej dwójce, żeby szli za nim.
Przygotował już miejsce na nocleg i sprowadził konie. Nawet nie pytano go, skąd. Po prostu były. Jedzenie również gdzieś zdobył.
Może kupił? Może ukradł? Nie ważne.
Byli wykończeni po tylu dniach ciągłego obijania się po całym kraju. Wiedzieli, że teraz czeka ich najtrudniejsze zadanie. Nie myśleli teraz jednak o tym. Ciepła strawa i spoczynek. Tylko to mieli w głowach.

* * *

Trzej towarzysze stali obok siebie przed bramami Stolicy. Król wciąż tutaj był. Nie otworzyli jeszcze księgi. Czekali, aż dojdą w to miejsce i aż wymyślą najistotniejszą rzecz.
- Więc... O co prosimy? - zapytał Dwayne po dość długiej chwili milczenia, nie patrząc nawet na przyjaciół. Wzrok cały czas utkwiony miał w najwyższych budynkach miasta, których dachy wystawały nad mury.
- Proste. O to, żeby ten wasz król nigdy się nie urodził. - Antoni wzruszył ramionami.
Mówił to tak, jakby było to czymś oczywistym. Wielkolud w pierwszym momencie podzielał jego zdanie, ale gdy zobaczył dezaprobatę na twarzy Xain sam nie wiedział, co ma myśleć.
- Nie, nie - sprostowała kobieta. - Jeśli on się nie urodzi, historia się zmieni. Może być dużo gorzej, niż jest. Nie. W historii na pewno nie będziemy mieszać.
- No to może... - Starzec znów zaczął, jednak przerwał mu Dwayne.
- Niech to coś w tajemniczy sposób zabije tyrana!
- No i co? Zwołają elekcję i wybiorą Narwina albo innego idiotę. - Xain znów nie była pozytywnie nastawiona do propozycji.
- No to niech jego miejsce zajmie potomek poprzedniego króla! - wykrzyczał Antoni, który nareszcie znalazł moment, w którym mógł się wtrącić.
- Narwin? - zakpiła kobieta, krzyżując ręce na piersi.
- Cholera... - warknął strzec i zwiesił głowę, wciąż myśląc.
- Wiecie co... To dobry pomysł - odparł półgłosem Dwayne, co zabrzmiało, jakby przyznawał się do czegoś, czego żałuje.
- Narwin? - powtórzyła Xain, obrzucając wzrokiem "spod byka" tym razem wielkoluda.
- Obiecałem, że nigdy nikomu o tym, nie powiem - westchnął.
- Oho! Szykuje się monolog... - wymamrotała kobieta.
- Ale muszę. To zaszło już za daleko. - Dwayne kontynuował, całkowicie ignorując przedmówczynię. - Nie Narwin jest księciem.
- Więc kto? - znów wtrącił się Antoni, któremu teraz akurat przestało podobać się budowanie napięcia.
Dwayne odetchną głęboko. Spojrzał w niebo, wymamrotał parę słów, zupełnie, jakby się modlił i znów skierował wzrok na wyczekujących.

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział XIX

   Go zgodził się polecieć z trójką towarzyszy aż do Międzyrzecza. Ale obiecał im tylko, że zabierze ich tam na swoim grzbiecie, a potem wróci do Miasta Pod Górą. Chciał coś jeszcze tam zrobić, ale nie zdradził co.
Droga zajęła im niecały dzień. Smok leciał bez przerwy, bardzo szybko, prosto przed siebie. Zaoszczędzili dzięki niemu za dwa dni. Xain była mu bardzo wdzięczna, ale nie miała jak mu podziękować. Go tak się śpieszył, że wysunął propozycję zrzucenia ich z wysokości do wody, bez potrzeby lądowania. Oczywiście, jak łatwo się domyślić, nikt się nie zgodził.
Nie zdążyli się nawet pożegnać. Smok był podenerwowany. Zły sam na siebie, że nie upilnował okręgu. No ale bycie Strażnikiem i głównodowodzącym w jednym to nie takie proste.
Był środek nocy. Postanowili najpierw się przespać. Antoni powiedział, że ze względu na panującą sytuację zdradzi im położenie ostatniej Bramy. Nie może jednak powiedzieć nic więcej.
Noc minęła zaskakująco szybko. Spali wszyscy. Nikt nie stał na warcie, co raczej nie podobało się Xain. Nie miała jednak nic do powiedzenia, mimo to, iż to ona przewodniczyła wyprawie. Dwayne użył bardzo przekonujących argumentów...
- Albo pójdziesz spać, albo ja ci pomogę.
Nawet Antoni, choć nie chodziło o niego, przeraził się tonu głosu wielkoluda i zwinął się pod kocami przy jakimś drzewie. Ostatnio bardzo mało mówił. Zachowywał się tak, jakby go nie było. Xian zaczęła tęsknić za jego zgryźliwością.

* * *

Ostatni Strażnik nazywał się Frieghton. Był strasznie podobny do Go. No dobra... Byli identyczni. Frieghton jednak nie potrafił zmieniać postaci. I był bardziej wkurzający od samego Antoniego!
- Więc mówicie, że chcecie ostatnią nagrodę? - zapytał, gdy tylko zapoznał się z trójką towarzyszy. - Zadam wam trzy zagadki. Może jednak odpowiadać tylko jedna osoba. Jeśli zgadniecie, dostaniecie nagrodę.
- A jeśli nie? - spytała Xain, która od samego rana była jakaś nerwowa, podobnie jak Go wczoraj.
- To nie dostaniecie nagrody. Proste? - spytał dla pewności, ale nie czekał na odpowiedź. - Usiądźcie więc.
Znajdowali się w lesie. Frieghton usiadł na pniaku, a reszta towarzystwa na ziemi. Tylko Antoni nie usiadł. W ogóle go tutaj nie było. Uznał, ze nie ma ochoty widzieć się z tym Strażnikiem i czekał na resztę kawałek dalej.
- Jestem ciągle głody i trzeba mnie karmić. Dotknięty palcem szybko ubarwiam na czerwono. Czym jestem? - zapytał Strażnik.
Dwayne wybuchnął śmiechem. Po chwili zawtórowała mu Xain. Między kolejnymi "ha, ha" udało jej się wybełkotać odpowiedź.
- O... Ogień!
Przecież na samym początku przygody Dwayne zadał Xain i Narwin'owi tę właśnie zagadkę. Frieghton popatrzył na śmiejących się jak na idiotów, ale potaknął głową.
- Dobrze więc, czyli odpowiadać będziesz ty - odparł, patrząc na Xain.
Miał rację. Mówił wcześniej, że tak będzie. Dziewczyna momentalnie się uspokoiła. Powinna pozwolić odpowiedzieć wielkoludowi. Był od niej starszy i mądrzejszy. Właśnie ich szanse znacząco spadły.
- Pytaj dalej - fuknęła, dźgając Dwayne'a łokciem, żeby się zamknął.
- W nocy mnie widać, choć ciemność ogarnia świat. Czasem jestem, a czasem nie. Wszyscy mnie widzą, ale nikt mnie nie dotkną.
Xain musiała się zastanowić. Dwayne chciał jej podpowiedzieć, ale znalazł się za osłoną. Taką samą, za jaką znalazła się ona wraz z Narwinem w pierwszej Bramie. Wciąż powtarzała sobie w głowie słowa zagadki.
Nagle poderwała się na równe nogi i zadowolona wykrzyczała.
- Księżyc! Księżyc!
- Dobrze, siadaj. - Frieghton potaknął głową i machnął ręką, nakazując dziewczynie usiąść. - Zostało ostatnie pytanie.
- Mam nadzieję, że proste - wyszeptała i spojrzała na Dwayne'a. Nie słyszał jej odpowiedzi, ale po ich reakcji mógł wywnioskować, że zgadła. Uśmiechnął się.
Jednak na świętowanie zwycięstwa przyjdzie czas. O ile w ogóle przyjdzie.
- Choć to jedno i to samo, ma trzy oblicza. Trzy imiona przypisane do każdej postaci. Każda inna, lecz każda taka sama.
No to teraz leży i kwiczy.
Dopiero teraz usiadła. A właściwie opadła na ziemię. Zastanawiała się, przywołując w pamięci wszystkie zagadki, jakie do tej pory słyszała.
Może chodziło o rok? Nie, rok miał cztery pory. A może kierunki świata? Nie, nie... Tych też jest cztery. A jakby się uparł, to by i osiem policzył. To musiało być coś innego. Tylko, do cholery co?
Księżyc? Nie, taka odpowiedź już była. Dzień? Może i dzień, ale coś jej w tym nie pasowało.
Myślała, myślała, i nie mogła wymyślić. Po kilku minutach wkurzającego "tik, tik, tik", które wydawał z siebie Strażnik, w porywie desperacji, odpowiedziała jednym słowem.
- Woda.

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział XVIII

   Im dalej wybiegała, tym stawało się jaśniej. Wydawało jej się to co najmniej dziwne. W końcu znalazła się w jamie Go. Smoka tam jednak nie było.
- Xain! - krzyknął uradowany Dwayne, gdy tylko zobaczył dziewczynę.
- Gdzie Go? - spytała. Czyżby wciąż był za nią, i teraz beztrosko sobie ją zje?
- Poleciał po ciebie parę minut temu. Widziałem, jak zboczył z kursu i... zniknął - odpowiedział zamyślony Antoni.
- Może coś się stało? Smoki chyba tak z same z siebie nie znikają. - To mówiąc Xain podeszła do staruszka i spojrzała w las. Po chwili dołączył się i Dwayne.
- Na pewno coś się stało - zawtórował jej wielkolud.
Nie musieli długo czekać. Już po kilku sekundach zobaczyli zbliżającego się w ich stronę smoka. Nie był zadowolony. Z jego pyska powoli sączyła się krew. Wyraźnie nie jego. Ciężko wylądował w grocie, gdy tylko trójka podróżników zrobiła mu miejsce.
- Co jest? - spytała od razu Xain.
- Gwardia znów pokonała Ruch Oporu. W Mieście Pod Górą. Straty były duże - relacjonował smok. - Po obu stronach. Nasi się wycofali. Kierują się w stronę Stolicy. Gwardii oczywiście to wisi i dynda.
- Jak to Ruch Oporu? Zaatakowali?! - Prawie wykrzyczała to pytanie.
- Nie, zostali zaatakowani.
- Skąd wiedzieli, że mamy siedzibę właśnie w Mieście Pod Górą?
- Powiedział im...
- Stop! - krzyknął w końcu Dwayne, przerywając smokowi. - Jaki Ruch Oporu?! Jaka siedziba?! Jaki atak?! Może mi ktoś, do cholery, powiedzieć, o co chodzi?
- Jestem działaczką Ruchu Oporu - wyjaśniła szybko. - Całą Krainę podzieliliśmy na trzy okręgi. Ja jestem głównodowodzącym okręgu Międzyrzecza. Jest jeszcze okręg Pod Górą i Błękitny.
- A ja jestem głównodowodzącym tego Pod Górą - dodał Go.
Xain wydała się zaskoczona. Antoni jakoś nie bardzo interesował się tym wszystkim. Odpłynął myślami w jakieś bardzo odległe miejsce. Tylko Dwayne dalej niczego nie rozumiał.
- Dobrze wiedzieć - bąknęła kobieta.
- Zaraz zaraz... To ty nie wiedziałaś?! - Wielkolud wydał się bardziej zaskoczony od samej Xain.
- Nikt z innego okręgu nie wie. Dowiadujemy się o sobie dopiero przy organizacji jakiś większych akcji. Ale teraz proszę Go, kontynuuj.
- Powiedział im Narwin. Widocznie wiedział, gdzie znajduje się siedziba Pod Górą. Na pewno nie zawaha się też zdradzić położenia Międzyrzecza, gdyż tam przecież kiedyś należał. A potem do Błękitnego parę kroków, i Bunt może zostać całkowicie pokonany.
Kobieta zmartwiła się. Pod Górą zajmowało w sumie najmniejszy obszar Krainy. Ale samo to, że Narwin wiedział, gdzie jest siedziba, nie wróżyło dobrze. Wygonili Bunt. Teraz Pad Górą nie ma obrońców.
Następnie zaatakują pewnie Błękitny. Ten okręg znajduje się nad Morzem Błękitnym i zajmuje jeszcze mniejszą powierzchnię niż podbity. Chociaż oni tak szybko się nie ugną. Okręg i owszem, jest mały, ale tam jest najwięcej członków.
Powinna wrócić do Stolicy. Odnaleźć cały Bunt. Ostrzec ich. Ale musiała ratować królestwo. Przecież mieli już dwie nagrody. Niby jedną muszą odebrać, ale należy ona do nich. Została jeszcze tylko jedna.
- Nie ma czasu - krzyknęła, jakby wydawała rozkazy. - Go, ukończyłam bieg. Daj nam nagrodę.
- A proszę bardzo - odparł smok dość niedbale.
Zmienił postać na ludzką, czemu towarzyszył gwałtowny, ale krótki rozbłysk zielonkawego światła. Podszedł do ściany groty i czegoś szukał, stojąc tyłem do podróżników. Już po paru sekundach odwrócił się z powrotem i rzucił czymś w stronę Xain. Ta złapała to jedną ręką i od razu się temu przyjrzała.
Był to kolejny wisiorek na cienkim sznurku. Był koloru ciemnej zieleni i kształtem przypominał kamień szlachetny. Dwayne podświadomie wyciągnął nagrodę, którą zdobyli u Antoniego. Zielony kamień idealnie pasował do otworu w grubym okręgu. Gdy tylko zbliżyła kamień do medalionu, runy na nim zalśniły przez chwilę jasnym światłem. Kamień wyskoczył z dłoni Xain i sam wpasował się do okręgu.
- Czyli zostaje nam jeszcze jedno miejsce - skomentowała, zakładając obie nagrody na szyję.