sobota, 25 maja 2013

Rozdział XVII

   - Gdzie ten krzak, do cholery! - krzyknęła w pewnym momencie Xain, zatrzymując się gwałtownie.
Zostało jej pół godziny. Wiedziała, gdyż sama liczyła. A i Go ryknął ostrzegawczo. Robiło się coraz gorzej. Musiała znaleźć krzak. Ale to nie koniec. Z podpowiedzi wynikało, że będzie jeszcze musiała poszukać "dwóch drzew niczym jedno" i dopiero za nimi znajdzie polanę. A i na tej polanie wpierw musi poszukać zamaskowanego wejścia do groty
Nigdy mi się nie uda... - przemknęło jej przez myśl. Chwila na odetchnięcie i już mogła biec dalej. W myśli wciąż powtarzała te same słowa: "Uda mi się, uda mi się..." I wierzyła w nie, choć miała dziwne przeczucie, że całą misję weźmie w łeb. Że nie zdąży, że zawali sprawę...
Nie wolno mi tak myśleć! - skarciła się w duchu i bardziej wysiliła oczy.
Aż podskoczyła z radości, gdy między drzewami dostrzegła wreszcie stary, obeschnięty krzak. Na jego gałęziach wisiały jeszcze ostatnie, brązowawe listki, a kolce już dawno straciły swoją twardość i ostrość. Kwiatów nie było, ale wszystko świadczyło o tym, że to ten krzak. O ile się nie pomyliła.
Teraz parę kroków w przód, w lewo, znów w przód, i w prawo. Stała teraz przed wielkim drzewem. A właściwie były to dwa drzewa, zrośnięte przy ziemi, wyginające się na kształt litery "V". Były to brzozy. Przy korzeniu ich kora była już brązowa, ale im wyżej, tym biało-czarne pasy stawały się wyraźniejsze. Liście były  jasno zielone, ładnie wyróżniające się na tle ciemnego lasu. Między drzewami, w miejscu ich rozłączenia, jakiś ptak zbudował sobie gniazdo. Aktualnie nie było w nim niczego.
Dziesięć minut...
Pobiegła dalej. Tuż za drzewem faktycznie była polana. Nieduża, zarośnięta i, niestety, bez żadnych wzniesień, pagórków czy tym podobnych. Prosta niczym dach ratusza. Gdzieniegdzie wyrastały różnokolorowe kwiatki, których nazw Xain nie pamiętała. Albo i pamiętała, tylko teraz nie miała czasu o nich myśleć.
Myślała, że na miejscu będzie jakiś kamień otwierający zamaskowane wejście, czy jakiś pagórek, pod którym mogła kryć się grota. Nie było jednak niczego. Nawet jaśniejszej bądź ciemniejszej plamy na trawie, która również mogłaby być wskazówką.
- Szlag - wymamrotała.

* * * 

- Szlag! - krzyknęła, zatrzymując się w miejscu.
Kroki gwardzisty z każdą sekundą stawały się coraz to głośniejsze. Xain się zgubiła. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani w którą stronę się udać. Prawie się rozpłakała.
Nie poddała się jednak. Natychmiast wymyśliła, jak się z tego wygrzebać. Wskoczyła na drzewo i wspięła się na sam jego czubek.
Była bezpieczna. Już po godzinie zeszła z drzewa i, co ciekawe, od razu znalazła drogę do domu. Może to wszystko przez stres? Strach? Nie ważne. Ważne, że rodzice o niczym się nie dowiedzą. Nigdy. I że wszystko skończyło się dobrze.


* * *

Biegała wte i wewte. Sprawdzała każdy kamień. Każde, nawet najmniejsze wgłębienie. Nic jednak nie mogła znaleźć. A te wspomnienia... Nie wiedzieć czemu, powiązała je właśnie z tą sytuacją. Obrazy przebiegały przez jej głowę. Słyszała te same dźwięki, czuła te same zapachy. Przez chwilę nawet poczuła się tak, jakby była tą czteroletnią kruszynką zagubioną w wielkim lesie i przerażoną.
Najpierw usłyszała donośny ryk. Zatrzymała się w miejscu i podniosła głowę do góry. Potem był szum. Brzmiał, jakby ktoś o coś uderzał. Od razu domyśliła się, że to skrzydła Go uderzają o powietrze.
Trzy godziny minęły. Spóźniła się. Jeśli natychmiast nie znajdzie groty zostanie zjedzona przez smoka. A tego nie chciała.
Wszystko zależało od niej. Miała kilka sekund. Albo i mniej. Zrobiła jeszcze jeden krok i... ziemia się pod nią zapadła.
Spadała przez chwilę, po czym uderzyła sobą o coś twardego. Rozejrzała się dookoła, niczego jednak nie mogła zobaczyć. Wiedziała jednak, gdzie jest. Wiedziała, że musi teraz wstać. Zrobiła to. Wiedziała, że musi iść dalej. Zanim jednak poszła zawahała się chwilę. Przecież ona tak na prawdę nie wiedziała, co ją czeka. Ale wiedziała, gdzie jest. Jest w grocie, o której mówił Go. Jest w grocie... Jest bezpieczna! Wszystko może się udać!
Ruszyła biegiem przed siebie. Uderzyła z impetem w ścianę. Aż poleciała do tyłu i upadła. Potrząsnęła głową, wstała, i wybrała inny kierunek. Tym razem na nic nie wpadła, a i grota stawała się coraz jaśniejsza.

sobota, 18 maja 2013

Rozdział XVI

   Dzień. Niby taki zwyczajny. Słońce świeci, wiatr delikatnie porusza młodymi listkami, które niedawno zaczęły pojawiać się na drzewach. Między tymi drzewami biega grupka dzieci. Mogły mieć po cztery, może pięć lat. Sami chłopcy.
Chociaż nie do końca...
Była z nimi dziewczynka. Łatwo jednak można było pomylić ją z chłopcem, gdyż miała krótko ścięte włosy i umorusaną twarz. Tylko... nie powinno jej tu być... Jeszcze cztery lata temu działał zakaz rodzenia dziewczynek.
Była to jednak tylko Xain. A razem z nią bawili się Jua, Uno i Do-Do. Wszyscy niby tacy maleńcy, a już niezłe z nich zbóje.
- Mam pomysł! - krzyknął w pewnym momencie Jua, zatrzymując się zaraz przed Do-Do, który popchną przez przypadek kolegę i obydwoje wylądowali na ziemi.
- Jaki? - zapytał Do-Do, pomagając wstać tamtemu i otrzepując się z kurzu.
- Pójdziemy do miasta... - zaczął.
- Ja nie idę! - przerwała mu Xain, zatrzymując się obok nich. - Wiecie, że nie mogę.
- Ale słuchaj! Zrobimy tak - kontynuował Jua. - Ty, bo jesteś najmniejsza, zaczepisz jakiegoś strażnika i się schowasz. Potem ja i Uno zaczniemy go prowokować i razem z Do-Do będziemy przed nim uciekać. Zgubimy go przed wyjściem z miasta, a on przynajmniej trochę się rozrusza. - Zakończył  głośnym śmiechem, na który zawtórowała mu cała gromada.
Wszyscy się zgodzili. Xain wiedziała, że nie mogła, ale przecież jej nikt nie zobaczy. A nawet jeśli, to umiała szybko biegać.
Jak wymyślili, tak zrobili. Kanałami przedostali się do miasta. W wąskiej uliczce spotkali przysypiającego na warcie strażnika. Jua i Uno schowali się między starymi kartonami, a Do-Do został na głównej ulicy, gdyż to w tamtą stronę planują uciekać. A Xain wybrała sobie odpowiednią kryjówkę za plecami strażnika. Podeszła do niego. Zabrała mu włócznie z ręki i uderzyła go grotem w  czoło. Ten obudził się natychmiast, i wściekły zaczął wykrzykiwać jakieś przekleństwa. W tym momencie do akcji wkroczyli Jua i Uno, przezywając nieszczęśnika. Tak jak przewidywali - gwardzista ruszył w pogoń za chłopcami.
Na głównej ulicy do ściganych dołączył się Do-Do. Biegli przed siebie bez słowa, a strażnik krzyczał coś w ich stronę.
Xain nie została nawet zauważona. Wyszła beztrosko z wąskiej uliczki i ruszyła, niby nigdy nic, w stronę bramy. Znalazła się tam szybko. Kątem oka zobaczyła zdyszanego gwardzistę. Wydawało jej się, że jej nie widzi. Myliła się jednak.
- Ty! Ty! To ty mnie walnęłaś! - krzyknął, wskazując palcem na dziewczynkę. - Niech ja cię, bachorze, dorwę!
I zaczęła się kolejna gonitwa. Tym razem strażnik przeciwko małej dziewczynce. I niestety szanse były wyrównane. Xain musiała uciec. Musiała. Gdyby rodzice dowiedzieli się, co zrobiła, byliby źli. Bardzo źli. Szybko znaleźli się w lesie. Tutaj dziewczynka miała nijaką przewagę, gdyż dobrze znała to miejsce i była drobna, co ułatwiało jej poruszanie się między drzewami i gałęziami niższych drzew.
Muszę znaleźć grotę. Tak. Tam się ukryję - myślała. 
Otóż znała pewne miejsce. Wyglądało one jak mieszkanie lisa, gdyż była to wielka nora ukryta na niedużej polance. Jeśli dobiegnie tam przed strażnikiem, będzie mogła się schować. Gwardzista się zgubi i albo tutaj umrze, pożarty przez zwierzynę, albo jakimś cudem wróci do miasta.
Tylko nawet Xain czasami zapominała, gdzie ta grota się znajduje. Drogę do niej wyznaczał jej krzak róży. Właściwie cała kępa tych krzaków. Jeśli je znajdzie, wystarczy że skręci w odpowiednią stronę i już będzie mogła się ukryć.
Biegła więc, w dobrą stronę. A przynajmniej tak jej się wydawało. Krzaku białej róży jednak nigdzie nie było widać.
- Gdzie ten krzak, do cholery - szeptała pod nosem raz po raz.

sobota, 11 maja 2013

Rozdział XV

   Siedzieli w czwórkę po turecku na środku sali. Ustalili, że skoro jest to Brama szybkości, Dwayne nie ma co się pchać to wypełnienia zadania. Antoni był strażnikiem, więc i on nie mógł tego zrobić. Zostawała Xain.
- Więc... Co to za zadanie? - zapytała kobieta. Już po raz trzeci z resztą.
- Nic specjalnego - odpowiedział jej na to Go. Czyżby wreszcie zamierzał im odpowiedzieć? - Wystarczy wygrać wyścig ze mną.
Wszystkim szczęki opadły. Xain, Dwayne'owi, jak i Antoniemu. Nawet nie łudzili się, że Go będzie podczas zawodów w postaci ludzkiej. Zamieni się w smoka i znajdzie się na linii mety, zanim Xain zdąży wystartować. Chociaż...
- W jakiej postaci będziesz? - zapytała Xain, jako pierwsza wybudzając się z szoku.
- Będę w swojej postaci. Smoczej - odpowiedział Go, zaskoczony pytaniem. Wydawało mu się to przecież oczywiste.
Coś tu nie pasowało. I wyczuł to właśnie Dwayne. Zadanie było zbyt trudne. Albo łatwe, tylko nie dostrzegli jeszcze drugiej strony medalu. Poprosił więc Go o jedną noc na zastanowienie. Wezmą udział w zadaniu, ale najpierw trzeba było dobrze się zastanowić, o co w nim dokładnie miało chodzić.

* * *

Nastał dzień. Tylko Dwayne głowił się całą noc, nie przyniosło to jednak żadnych efektów. Go wrócił po wschodzie, gdyż nie było go w jamie od zachodu. Od razu przeszedł do rzeczy. Nawet nie pytał, czy się czasem nie wycofali. Po prostu zaczął objaśniać.
- Wyścig zacznie się od jaskini. Musisz pobiec do lasu i znaleźć grotę. Daję ci na to trzy godziny. Po tym czasie ruszam za tobą i jeśli cię znajdę, to cię zjem.
Xain skrzywiła się. Nie uśmiechała jej się perspektywa przyszłości, w której zostanie pożarta przez olbrzymiego pół-smoka. Wysłuchała jeszcze parę mało rzeczowych wskazówek, które miały jej pomóc w znalezieniu groty. Gdy jednak spytała, co znajduje się w grocie, Go jej nie odpowiedział. Odparł jedynie, że musi przez nią przejść, a wyjdzie gdzieś w jaskini smoka.
Xain już nie zastanawiała się długo. Posłała w stronę Go znaczące spojrzenie. Tamten potaknął głową i wskazał dłonią wyjście z jaskini. Już zaczął odliczać czas.
Słońce wisiało jeszcze nisko. Lekka mgła pokrywała wszystko, co znajdowało się niżej od Nawie. Powietrze było wilgotne i chłodne. Zimny wiatr powoli przepływał obok wylotu z jaskini, sprawiając, że wszystko stawało się mokre, a ciałem wstrząsał dreszcz. Ptaki latały wysoko. Czyli zapowiada się zwykły, słoneczny dzień.
Xain wybiegła z jak poparzona. Wybrała najbardziej strome, a zarazem najkrótsze zejście. Pech chciał, że już na samym początku potknęła się i resztę drogi przebyła turlając się niczym bezwładne drewno, które jakiś drwal staczał ze wzgórza. Zaoszczędziło jej to mimo wszystko dużo czasu, gdyż już po paru minutach była na dole. Z tej strony Nawie rozciągał się gęsty, zielony las.
Znajdziesz las, znajdziesz grotę - tak brzmiała pierwsza podpowiedź smoka. No więc... Las znalazła. A co było dalej...
Do lasu wejdziesz, krok poczynisz duży. Znajdź teraz to, czego nie widać podczas burzy.
Nie mogła się jednak dopatrzeć żadnego sensu w tej jakże dziwnej rymowance. Czego nie widać podczas burzy? Może jakieś zwierzę, które chowie się na czas deszczu? To raczej nie było to. Zwierzęta często zmieniają miejsce pobytu. Xain stanęła jak wryta na skraju lasu i zaczęła się zastanawiać i rozglądać dookoła.
Zwróciła uwagę na jedną rzecz. Koryto rzeki. Płytkie, bo płytkie. Łatwo można było pomylić go ze ścieżką. "Czego nie widać podczas burzy"... No jasne! Koryto zalewała woda, której podczas burzy z każdej strony napływały hektolitry. I wtedy nie było widać, że to zwykłe koryto. To musiało chodzić o to! Xain z wielkim uśmiechem na twarzy ruszyła w tamtą stronę i teraz biegła płytkim korytem.
Droga twa się kończy u kresu światła. Teraz idź tam, gdzie stara róża kwitła.
"Kwitła"... Czyli to już było. Musiała znaleźć jakiś obeschnięty krzak róży. Tylko w którą stronę miała się udać? Przeszukała umysł, próbując przypomnieć sobie następną podpowiedź. To jednak nie pasowała. Następna - też nie. Dopiero ostatnia mówiła coś na temat.
Najprościej powiedzieć jednak, że grota na północy się z ziemią jedna.
Dość dziwna, ale przynajmniej było wiadomo, w którą stronę musi biec. Spojrzała więc w górę, oceniła położenie słońca, po czym sprawdziła kilka innych czynników i pewnym, szybkim krokiem udała się w wyznaczonym przez siebie kierunku.
Wiedziała, że minęło już półtorej godziny. Zegar tykał. Jeszcze tylko półtorej. Musiała się pośpieszyć. Czasu nie przybywało. A krzaku nigdzie nie było widać...

sobota, 4 maja 2013

Rozdział XIV

   Antoni stał prosto, ze skrzyżowanymi rękami, i uśmiechał się wrednie. Kilka metrów dalej Dwayne siłował się z Xain, która szamotała się i próbowała wyrwać się wielkoludowi, wykrzykując przy tym barwne przekleństwa w stronę obu mężczyzn.
- Xain! Do cholery! - ryknął w końcu Dwayne, który nie mógł tego wszystkiego wytrzymać. - Pójdziemy tam jutro. Razem!
Puścił kobietę, która tylko warknęła i tupnęła nogą. Wyglądała jak dziecko, które bardzo chciało gdzieś wyleźć, ale było za małe. Nagle jednak uśmiechnęła się i zaczęła łasić do wielkoluda.
- Dwayne, przecież ty już tu byłeś, czyż nie? - zapytała. Że też pomyślała o tym dopiero teraz.
- Byłeś?! - krzyknął Antoni. Był zdziwiony; nigdy w życiu nie powiedziałby, że ktoś taki jak Dwayne mógł już tu być. - A widziałeś Go?
- Byłem i widziałem - odpowiedział wielkolud, teraz już całkiem spokojnie. Widocznie sam, przez całe to zamieszanie, o tym zapomniał. - Go jest całkiem przyjaznym facetem.
- A nie widziałeś tam niczego podejrzanego? - wciąż dopytywał się staruszek.
- Nie... Pomijając to, że sam jeden mieszka w takiej olbrzymiej, a pustej jaskini.
Antoni uśmiechnął się pod nosem, widocznie zadowolony z odpowiedzi tamtego. Xain już od kilku minut nie interesowała się tym wszystkim. Położyła się, niby nigdy nic, na półce skalnej, zwijając się w kłębek. Jutro zobaczy, co też kryje druga Brama. Jeśli wyjdą z tego cało, to odpuści Antoniemu. Widocznie to nie było aż tak straszne, żeby im to mówić. Ale jeśli nie, to dni staruszka są już policzone. Z tą myślą i wielkim uśmiechem na ustach zapadła w sen.
Nie minęło kilka chwil, kiedy dołączył do niej Dwayne. Usiadł nieopodal i zaczął chrapać. Xain musiała na prawdę mocno spać, gdyż tego nie słyszała. A Antoni usiadł obok nich i zastanawiał się, czy na pewno dobrze zrobił, nie mówiąc im o prawdziwym Go...

* * *

Antoni zabrał na siebie wszystkie warty. Chciał, by Xain i Dwayne wyspali się dobrze, gdyż to oni muszą odwalić dzisiaj całą robotę. Obudził ich więc parę minut po wschodzie, wcześniej przygotowując jako takie śniadanie. Zjedli je w parę sekund, gdyż Xain wciąż ich poganiała. Nie mogła wytrzymać już ani chwili. Poniekąd to wina Antoniego, który wczoraj tylko pobudził jej ciekawość, nie mówiąc jej, co ich spotka.
Jednak to, co tam spotkali, przerosło ich najśmielsze oczekiwania...
W olbrzymiej grocie spał sobie spokojnie dość spory, ciemnozielony smok, o wielkich, zamkniętych ślepiach i łuskach, gdzie jedna była wielkości ludzkiej pięści. Z nozdrzy stwora, przy każdym wydechu wydobywały się obłoki gorącej pary.
Dwayne stał jak wryty. Wszedł do jamy pierwszy, ale staną w drzwiach i nie mógł się ruszyć. Zaraz za nim wszedł Antoni, ale ten bez problemu podszedł do smoka i poklepał go po pysku. Na samym końcu weszła Xain. O ile "wejściem" można nazwać to, że skocznym, wesołym krokiem doszła do wejścia, a gdy tylko zobaczyła smoka, uciekła z piskiem. Staruszek zaśmiał się głośno, gdy tylko zobaczył tą scenę. Dwayne, choć przerażony, również musiał przyznać lekkim uśmieszkiem, że kobieta wyglądała dość komicznie.
Wielkie, złote oczy gada otworzyły się. Zmierzyły obydwóch mężczyzn wzrokiem, zapisując sobie w pamięci ich osoby. Potem podniósł się, przymknął ślepia i zaczął mruczeć coś pod nosem.
Cała jama zalśniła zielonkawym światłem. Xain, ciekawa, co się stało, zajrzała do środka. Nie zobaczyła jednak olbrzymiego, strasznego, zielonego smoka, a mężczyznę. Wysokiego, barczystego i raczej młodszego od Antoniego. Włosy miał ciemne, krótko ścięte. Twarz długą, owalną i całkiem ładną, choć dość tajemniczą i poważną. Oczy średniej wielkości, w kolorze złotym. A dookoła nich miał maleńkie, smocze łuski.
Ubrany był zwyczajnie - brązowawe, proste, długie spodnie, biała tunika, na której, w tali mężczyzny, zapięty był gruby, skórzany pas, a na nogach miał materiałowe buty, bardziej przypominające szmatę, którą tamten mógł owinąć sobie stopy.
Xain, teraz już nie tak bardzo przerażona, weszła do jamy i stanęła niedaleko wielkoluda, który teraz również wydawał się być spokojniejszy. Antoni, który był znacznie niższy od człowieka-smoka, przywitał się z nim niczym stary przyjaciel, po czym dłonią wskazał na kobietę i Dwayne'a.
- To Dwayne i Xain - przedstawił ich, kolejno wskazując na wielkoluda i kobietę. - A to jest Go - dodał, wskazując tym razem na człowieka-smoka.
- My się chyba już znamy - uśmiechnął się przyjaźnie Go, patrząc na Dwayne'a.
- Tak, byłem tutaj parę lat temu - odparł na to szybko wielkolud.
Go uśmiechnął się tylko jeszcze szerzej, po czym jego wzrok powędrował w stronę Xain. Zmierzył ją dokładnie, od stóp do głów. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykła dziewucha, jak ich wiele. Ale gdy przyjrzał się dokładniej wiedział, że wcale nie jest taka zwykła. Podszedł do niej powoli, skłonił się przed nią i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Go - przedstawił się osobiście.
Kobieta przyjęła jego dłoń i potrząsnęła nią lekko. Resztki przerażenia uleciały, gdy tylko ujrzała jego twarz z bliska. Wydawał się być taki miły, przyjazny. Był jednak strażnikiem Bramy. Czyli będą musieli spełnić dla niego zadanie. A to zaś oznacza, że wcale nie może okazać się taki sympatyczny, na jakiego wygląda.
- Xain - odpowiedziała i uśmiechnęła się równie przyjaźnie. I, uwaga, szczerze. Postanowiła jednak od razu przejść do konkretów. - No więc, jakie zadanie nas czeka?